Resort obrony podpisał umowę na 250 czołgów M1A2 Abrams SEP v3, które będą dostarczone na podstawie umowy międzyrządowej ze Stanów Zjednoczonych. Polska zdecydowała się na zakup tych czołgów w pilnej potrzebie operacyjnej „z półki”, bo przez 20 lat do „pancernej” modernizacji podchodzono „po macoszemu” i – w najlepszym wypadku – w sposób połowiczny. Pomimo posiadanego potencjału przemysłowego lata zaniedbań doprowadziły do zakupu bez udziału krajowego potencjału obronnego.
Szef MON Mariusz Błaszczak podpisał wartą około 4,75 mld USD netto umowę międzyrządową na dostawę 250 czołgów M1A2 Abrams SEPv3. Pierwsze 28 w nieco uboższej wersji SEPv2 ma być przekazanych ze składów U.S. Army już w tym roku z przeznaczeniem do szkolenia, dostawy docelowych czołgów to lata 2025-2026, przy czym trwają rozmowy w sprawie przyspieszenia rozpoczęcia tych dostaw. Pojazdom towarzyszyć będzie też szeroki pakiet logistyczny, szkoleniowy, amunicja, w kraju mają też zostać utworzone zdolności serwisowe.
Dziś polskie Wojska Pancerne mają na wyposażeniu łącznie 105 czołgów Leopard 2A5 i łącznie 142 Leopardy 2A4, powoli modernizowane do wersji 2PL (do końca ubiegłego roku dostarczono około 25 wozów). Oprócz tego dysponują ok. 250-300 czołgami T-72M/M1, podlegającymi remontom z modyfikacjami oraz 232 wozami PT-91 Twardy, będącymi modernizacją T-72M1, zrealizowaną przez krajowy przemysł, ale mimo wszystko ograniczoną w swoim zakresie (o czym dalej).
Zanim jednak w ogóle pojawił się temat „Abramsa dla Polski”, podejmowano wiele prób modernizacji Wojsk Pancernych, które jednak każdorazowo kończyły się co najwyżej połowicznym sukcesem. I to właśnie to, w połączeniu z pogarszającą się sytuacją w otoczeniu Polski, skłoniło do realizacji tego – miliardowego kontraktu w takiej a nie innej formule.
Po odzyskaniu pełnej suwerenności w 1989 roku w Polsce rozpoczęto szereg programów mających na celu modernizację armii. Jednakże, słaba gospodarka obciążona transformacją ustrojową zwyczajnie nie była w stanie finansować większości z nich w zadowalającym zakresie. Przykładowo, mówiono o zakupie 100 nowych samolotów wielozadaniowych, a ostatecznie kupiono 48 maszyn. Dodatkowo, Siły Zbrojne RP utrzymywały bardzo rozbudowane struktury (pod koniec lat 90. XX wieku – osiem dywizji i ponad 1,5 tys. czołgów), z trwającą ponad rok obowiązkową służbą wojskową.
Obok posiadanych przez Polskę czołgów T-72M/M1, w służbie było więc około 700-800 czołgów typu T-55, w tym ok. 560 zmodernizowanych do standardu T-55AM Merida. W latach 90. prowadzono projekt rozwojowy czołgu PT-91 Twardy, który zaowocował wprowadzeniem tego pojazdu do linii. To modernizacja T-72M1, dysponująca nowoczesnym na owe czasy systemem kierowania ogniem Drawa czy krajowym pancerzem reaktywnym ERAWA. Na inne potrzebne komponenty (nowa armata, stabilizacja, nie mówiąc o power-packu) zabrakło pieniędzy, tym bardziej, że trzeba by było je przynajmniej w części importować. W materiałach dotyczących czołgu przewijało się pojęcie średni „błądzący” punkt trafienia, bo na przykład armata i stabilizacja zostały w dużej mierze takie same, jak w T-72M1. Obok prowadzenia ognia w ruchu problemem była także ruchliwość czołgu – przyspieszenie, prędkość jazdy do tyłu (niezbędna przy obronie manewrowej).
Kolejną próbę modernizacji Wojsk Pancernych podjęto tuż po wejściu Polski do NATO. Przeprowadzono wtedy ważne reformy Wojsk Lądowych, ograniczając liczbę dywizji do czterech i wzmacniając ich struktury (np. wyższa liczebność wozów w batalionach). Liczebność Wojska Polskiego została zmniejszona do 150 tys. żołnierzy, zwiększył się za to udział żołnierzy zawodowych i kontraktowych. Z perspektywy czasu można powiedzieć, że były to słuszne decyzje, jednak nie realizowano ich w sposób konsekwentny.
Po wejściu do NATO podjęto więc próbę wprowadzenia standardów zachodnich w Wojskach Pancernych. Z jednej strony wprowadzono (w latach 2002-2003) 128 Leopardów 2A4 z nadwyżek Bundeswehry, co pozwoliło polskim żołnierzom na lepszą integrację w ramach NATO i zapoznanie się ze sprzętem konstrukcji zachodniej. Wycofano równocześnie czołgi T-55, o niskiej wartości bojowej. Leopardy przybyły z Niemiec w dość dobrym stanie i zakładano, że będzie je można eksploatować przez około 10 lat bez większych nakładów.
Co więcej, rozgorzał ostry spór między zwolennikami pozyskania drugiej partii Leopardów, a kontynuowania modernizacji T-72. Padały znane już argumenty z jednej strony o zdolnościach bojowych, z drugiej – o miejscach pracy i kompetencjach przemysłu. Związki zawodowe opowiadały się za zahamowaniem zakupów Leopardów i modernizacją Twardych, podczas gdy duża część wojskowych popierała pozyskanie czołgów z Niemiec.
Lata mijały, trwały analizy, a rok 2003 na ponad dekadę stał się ostatnim, w którym do Wojska Polskiego trafiły nowe lub zmodernizowane czołgi – zarówno Leopardy 2A4, jak i Twarde. Zamówień krajowych na czołgi nie otrzymywał też Bumar-Łabędy. Po kilku latach przyszedł kryzys gospodarczy, który – jak się wydaje – ostatecznie zdecydował o wstrzymaniu modernizacji Wojsk Pancernych. Tym bardziej, że armia była zaangażowana w misje w Iraku i Afganistanie, które wymagały innych zdolności.
Zakładała ona modernizację 128 czołgów za 2,415 mld zł (bez uwzględnienia remontów wynikowych) przez konsorcjum ZM-Bumar Łabędy i PGZ, z udziałem innych spółek PGZ i partnerem zagranicznym Rheinmetall. Pierwotnie planowano wykonanie prac do 2020 roku na 128 czołgach i do 2021 na 14 kolejnych (do końca 2021 roku do służby ostatecznie trafiło nie więcej niż 25 wozów). Już w momencie podpisania umowy kwota na realizację zadania wzrosła w ciągu o kilkaset mln złotych w stosunku do wcześniejszych szacunków.
Niezależnie jednak od przyczyn to jednak spowodowało z jednej strony opóźnienie w ważnym programie modernizacyjnym, wywierające wpływ na zdolności Wojsk Pancernych w czasie, gdy były rozbudowywane liczebnie. Można też było odnieść wrażenie, że zaufanie wojska do partnerów niemieckich w naturalny sposób się zmniejszyło, patrząc na przebieg programu Leopard 2PL.
Jeśli natomiast chodzi o T-72, to w lipcu 2019 roku, ponad półtora roku po rozpoczęciu formalnych analiz w sprawie modernizacji czołgów zawarto – w zmienionej formule – umowę na remonty z ich ograniczoną modyfikacją. Kontrakt za 1,749 mld zł, na remonty wynikowe od 230 do ponad 300 czołgów, wraz z wymianą środków łączności, nawigacji i systemów optoelektronicznych był dużym wsparciem dla Bumaru-Łabędy, uznawano go wprost za bardziej rentowny od tego na Leopardy. Jednakże, zdecydowano się na tańszą formułę modyfikacji, bo dodanie innych elementów, które w części zapewne trzeba by importować (np. stabilizacja armaty), uznano za zbyt drogie.
To zagrożenie zostało odzwierciedlone między innymi w czasie ćwiczeń Zima-20, w ramach których – według dostępnych informacji – uwzględniono negatywny, ale realny scenariusz przebiegu konfliktu, co unaoczniło decydentom, także politycznym, potrzebę pilnego wzmocnienia zdolności Sił Zbrojnych. Nie w perspektywie 10 czy 15 lat, ale znacznie szybciej.
To zagrożenie zostało odzwierciedlone między innymi w czasie ćwiczeń Zima-20, w ramach których – według dostępnych informacji – uwzględniono negatywny, ale realny scenariusz przebiegu konfliktu, co unaoczniło decydentom, także politycznym, potrzebę pilnego wzmocnienia zdolności Sił Zbrojnych. Nie w perspektywie 10 czy 15 lat, ale znacznie szybciej.
Lekcją, jaką można wyciągnąć z obecnej sytuacji, jest konieczność modernizacji Wojsk Pancernych (i wielu innych obszarów Sił Zbrojnych RP) w sposób kompleksowy. Po to, by zarówno zabezpieczyć się przed zagrożeniem mogącym nadejść za kilka lat, jak i budować kompetencje na dekady, by nie być „skazanym” na zakupy z półki. W wypadku polskich czołgistów powinno to oznaczać, że równolegle z zakupem Abramsów należałoby rozpocząć realizację programu Wilk z udziałem krajowego przemysłu, by w dłuższej perspektywie do wozów amerykańskich dołączyły polskie i zastąpiły najpierw czołgi pochodzenia posowieckiego (włącznie z Twardymi), a następnie być może również niemłode przecież Leopardy. Pytanie, czy decydentom starczy determinacji… i środków finansowych jest otwarte.