Minister Mariusz Błaszczak zlekceważył apel o zmiany w proponowanej tabeli uposażeń. W kampanii promującej własną wersję sporu o podwyżki resort ucieka się do dezinformacji.
W nowym konflikcie chodzi o pieniądze, choć nie tylko. MON trąbi od kilku miesięcy o zaplanowanych – rekordowych w skali dekady – podwyżkach wojskowych uposażeń. Jeszcze w październiku na specjalnej uroczystości prezydent wraz z ministrem obrony chwalili się nowym tzw. mnożnikiem kwoty bazowej, który owe podwyżki miał umożliwić. Choć Andrzej Duda i Mariusz Błaszczak podawali inne kwoty – prezydent mówił o 540 zł średniej podwyżki, a minister aż o ponad 650 zł – to wojskowi żyli nadzieją, że dostaną solidny zastrzyk gotówki. Niektórzy przestrzegali przed zbytnim optymizmem, wskazując, że kwoty „średnie” w naturze nie istnieją, a o wszystkim zdecyduje wewnętrzny „podział łupów”. Potem na dwa miesiące zapadła cisza, przerwana po Nowym Roku ujawnieniem propozycji ministerstwa. Pesymiści mieli rację – kwoty okazały się bardzo różne. I premiowały szeregowych i podoficerów.
Sygnały sprzeciwu spowodowały zorganizowanie w pilnym trybie, w ostatni poniedziałek, kryzysowego spotkania przedstawicieli resortu z reprezentantami tzw. korpusów osobowych w wojsku, zrzeszających szeregowych, podoficerów i oficerów. Nietrudno się domyślić, że propozycje ministerstwa chwalili delegaci niższych rang wojska, a o poprawki apelował przedstawiciel korpusu oficerskiego. Jest nim kmdr Wiesław Banaszewski, oficer mający za sobą niemal 40-letnią służbę i zaprawiony w bojach z urzędniczą machiną ministerstwa. Jednak tym razem w starciu z przeważającymi siłami nie miał szans. Apel o przemyślenie zaproponowanej siatki płac został zignorowany, rozporządzenie trafiło do uzgodnień i zapewne zostanie przyjęte bez poprawek.
Dezinformacja MON
Przy okazji MON przeprowadził przeciwko oficerom swego rodzaju kampanię propagandową, która zawiera elementy dezinformacji. W komunikacie wydanym po poniedziałkowym spotkaniu resort twierdził bowiem, że „przedstawiciele żołnierzy zawodowych reprezentujący korpusy: szeregowych, podoficerów i oficerów, na spotkaniu z Mariuszem Błaszczakiem, ministrem obrony narodowej, zaakceptowali siatkę płac dla Wojska Polskiego”. Nawet jeśli anonimowy autor komunikatu nie był osobiście na spotkaniu, ministerstwo musiało wiedzieć, że to nieprawda. Przedstawiciel oficerów kmdr Banaszewski – w imieniu swoich koleżanek i kolegów w służbie – nie zaakceptował propozycji siatki płac. A na następny dzień wystosował do ministra Błaszczaka pismo wyrażające zaskoczenie takim postawieniem sprawy: „Uprzejmie informuję, że ze zdziwieniem odebrałem wczorajszą informację zamieszczoną na portalu MON o przyjęciu przez żołnierzy z zadowoleniem propozycji podziału podwyżek”.
Przedstawiciel oficerów podkreśla: „Konwent Dziekanów Korpusu Oficerów Zawodowych stał i stoi na stanowisku, że zaproponowane stawki uposażenia są nie do zaakceptowania. Uznajemy je za demotywujące i niesprawiedliwe społecznie”. I wbrew oświadczeniu ministerstwa wyjaśnia, że stanowisko to podtrzymał w czasie rozmów 7 stycznia. „Z przykrością stwierdzam, że w ich trakcie wszystkie moje argumenty zostały odrzucone” – pisze do ministra kmdr Banaszewski. Dalej zwraca uwagę na „pogłębiający się niekorzystny stosunek uposażenia oficerów zawodowych w stosunku do szeregowego zawodowego, który jest następstwem dedykowania po raz kolejny podwyżek głównie szeregowym i podoficerom”. Swój apel do ministra kończy tak: „po raz kolejny ośmielam się prosić o zróżnicowanie wzrostu uposażeń żołnierzy zawodowych w zależności od rangi stanowiska, zakresu wykonywanych zadań, ponoszonej odpowiedzialności i wymaganych kwalifikacji”. Sformułowania kończące list nie są przypadkowe. To cytat z przepisu tzw. ustawy pragmatycznej, nakazującej w taki właśnie sposób kształtować uposażenia wojskowe.
„Wiadomości” uprawiają propagandę w sprawie podwyżek
Pismo zostało wysłane do resortu jako pilne 8 stycznia. Można więc podejrzewać, że to, co zobaczyliśmy wieczorem w „Wiadomościach” TVP, było wprost reakcją na oficerski protest. W materiale łączącym udział polskich żołnierzy w misji w Bośni i Hercegowinie z kwestią podwyżek powtórzone zostało nieprawdziwe sformułowanie o przyjęciu ich propozycji z satysfakcją przez przedstawicieli wszystkich korpusów. Oprócz dwóch wypowiedzi ministra Mariusza Błaszczaka telewizja rządowa udzieliła głosu dziekanom dwóch korpusów: szeregowych zawodowych i podoficerów, którzy chwalili przyjęte w MON rozwiązania. Nie ma się co dziwić, oni bowiem zyskali na nich najbardziej i mają prawo być zadowoleni. O innym zdaniu oficerów nie wspomniano ani słowem. Przemilczenie to było wymowne i zostało w wojsku zauważone. Spotkałem się z określeniami, że przeciw oficerom prowadzona jest kampania dezinformacyjna.
W ciągu dnia, kiedy MON zorientował się, że pismo Banaszewskiego znalazło się w medialnym obiegu, z profilu resortu na Twitterze popłynęły komunikaty zaprzeczające wersji komandora. „Po spotkaniu z przedstawicielami korpusów minister rozmawiał telefonicznie z przewodniczącym konwentu dziekanów korpusu oficerów. Podczas tej rozmowy przewodniczący wyraźnie zaakceptował propozycje podwyżek. Stąd nasze zdziwienie jego postawą” – napisał do kilku dziennikarzy oficjalny profil MON prowadzony przez pracowników Centrum Operacyjnego. Tyle że profil najwyraźniej nie znał tego fragmentu pisma reprezentanta oficerów albo celowo go pominął: „Późniejsze rozmowy telefoniczne z Panem Ministrem [Błaszczakiem] oraz panem ministrem Markiem Łapińskim [sekretarzem stanu w MON] uznać należy za próby skłonienia mnie do zaakceptowania proponowanych stawek uposażenia żołnierzy zawodowych”. Przypomnijmy, że Banaszewski podkreślał to w reakcji na wcześniejsze oświadczenie resortu i na piśmie zaprzeczał, jakoby na cokolwiek się zgadzał.
Żołnierzom podwyżki bez wątpienia się należą. MON walczy o atrakcyjność służby na niezwykle trudnym obecnie rynku pracy. To dlatego resort stara się, by średnia pensja w wojsku (choć pamiętajmy, że średnie w praktyce nie istnieją) na papierze przewyższała średnie wynagrodzenie w kraju – po zrealizowaniu obiecanych podwyżek o ok. tysiąca złotych, do 5,5 tys. To sporo i na pewno jest to argument dla młodych ludzi decydujących się na karierę zawodową. Szeregowy zawodowy ma od 2019 r. dostawać 3 650 zł brutto, co po odliczeniu podatków, ale przy doliczeniu innych świadczeń, oznacza, że mniej więcej tyle dostanie „na rękę”. Podoficerowie to już zarobki od 4 tys. wzwyż. Oficerowie zaczynają od 5,2 tys zł, a czterogwiazdkowy generał na szczycie tabeli (etatowo tylko jedno stanowisko – szefa sztabu generalnego) kończy na ponad 16 tys. uposażenia zasadniczego.
Te najwyższe pobory są jednak praktycznie bez znaczenia dla systemu, gra toczy się o atrakcyjność pensji „menedżerów średniego szczebla”, jakimi są w wojsku oficerowie rangi majora czy podpułkownika. Jeśli wyobrazić sobie, że dowódca batalionu zarabia ok. 6–7 tys. podstawowej pensji, a ponosi odpowiedzialność za kilkuset ludzi, wart setki milionów sprzęt i jest podstawowym narzędziem prowadzenia walki, to gołym okiem widać, że coś jest nie w porządku. W dodatku widzi, że starszy szeregowy z długą wysługą (po zniesieniu limitu 12 lat służby) może zagrabić o ledwie tysiąc mniej. Jeszcze mniejsze różnice powstaną między szeregowymi a niższymi rangą oficerami.
WOT też skorzysta na podwyżkach
Ale MON walczy jeszcze o coś innego niż atrakcyjność służby. W roku wyborczym większego znaczenia nabiera szerokie poparcie, również dla decyzji resortu, które mogą się przekładać na pozycję ugrupowania rządzącego. Jeśli można zdobyć poparcie szersze, to w imię interesu politycznego należy to wykorzystać. Zwłaszcza że na wzroście uposażeń skorzystają nie tylko żołnierze zawodowi, ale również pełniący terytorialną służbę wojskową, czyli WOT. Patrząc z tej perspektywy, trudno się dziwić wyborowi MON, by doinwestować liczniejsze szeregi szeregowych, podoficerów i ochotników, nawet jeśli wywoła to sprzeciw mniej licznego korpusu oficerów. Skutki wynikające z tego konfliktu na dłuższą metę są mniej ważne, a być może w ogóle nieistotne, biorąc pod uwagę ogólnie antyelitarne nastawienie rządzących.
O żadnym buncie oficerów rzecz jasna mowy nie ma, jednak niesmak w korpusie pozostanie, a pytania: „po co było się uczyć?”, będą zadawane coraz częściej. Czy służy to budowie silnej i profesjonalnej armii oraz deklarowanemu przez MON uatrakcyjnianiu służby? Oficerowie już znają odpowiedź.