Pozbycie się przez kierownictwo PiS, a właściwie prezesa Jarosława Kaczyńskiego – Antoniego Macierewicza ze stanowiska szefa MON, miało zapoczątkować nową, bardziej „umiarkowaną” erę rządów tej partii. Nic z tego nie wyszło.
Po pierwsze dlatego, że duch Macierewicza jest nadal wszechobecny i to on jest głównym komentatorem różnych wydarzeń politycznych. Po drugie, w koalicji rządowej istnieje drugi, nie mniej radykalny ośrodek – to partia Zbigniewa Zbiory, który skutecznie radykalizuje co się tylko da w obszarze swoich wpływów i nie tylko. Po trzecie wreszcie, nowy premier Mateusz Morawiecki, który miał być twarzą tej nowej „umiarkowanej” ery – okazał się w wielu kwestiach nie mniej radykalny jak Macierewicz. Jest nade wszystko ekstremistą historycznym – jego nieodpowiedzialne wypowiedzi o tym, że w 1968 roku „nie było Polski”, czy też, że nastał czas „zrywania epoletów” – świadczą o tym dobitnie. Nota bene to „zrywanie epoletów” jakoś nieprzyjemnie kojarzy się z czasami rewolucji bolszewickiej, podczas której ich zrywanie było jej znakiem rozpoznawczym.
Jeśli premier dużego kraju nie jest w stanie uwolnić się od własnych złych emocji i stanąć ponad nie, w imię stabilizacji państwa i zwykłego zdrowego rozsądku, tylko zachowuje się jak aktywista Solidarności Walczącej z końca lat 80. – to znaczy, że może mieć poważny kłopot ze sprawowaniem tak ważnego urzędu. Ale przecież – co warto podkreślić – to nie premier wyznacza kierunki ideologiczne PiS.
Gorączka rewolucyjna i jakiś patologiczny radykalizm o cechach czystego neobolszewizmu – jest też zaczynem upadku PiS jako całej formacji. PiS w ogóle nie wyciągnęło wniosków z lat 2005-2007, kiedy także zgubił tę partię irracjonalny radykalizm. Zdumiewające jest to, że nikt w tym ugrupowaniu nie jest w stanie (poza nielicznymi głosami niektórych publicystów) się temu sprzeciwić, głośno przestrzec, że taka taktyka doprowadzi do totalnej katastrofy politycznej, czego zaczątki już widać. PiS ma gigantyczną liczbę wrogów, z których tylko część to byli wrogowie naturalni – resztę stworzył sam, na swoją zgubę.
Jedną z konsekwencji tej obłędnej taktyki jest odrodzenie się polityczne Sojuszu Lewicy Demokratycznej (SLD), którą to formację wielu już dawno pogrzebało. Obecnie notowania SLD wahają się między 9 a 12 procent i raczej rosną. Skąd ten fenomen? To bardzo proste – do SLD wraca stary elektorat, który w ostatnich latach przepłynął do PiS-u, gdyż odpowiadał mu socjalny program tej partii i jej konserwatyzm. SLD, który eksperymentował z liberałami i tzw. nową lewicą – stracił zaufanie tego w sumie zachowawczego elektoratu. PiS stracił tyle poparcia, ile przybyło SLD.
Przypomnieć tu wypada o odwołaniu się do tej grupy wyborców samego Lecha Kaczyńskiego w czasie wyborów prezydenckich 2005 roku, a także Jarosława Kaczyńskiego, który wychwalał Edwarda Gierka. Zabieg okazał się skuteczny, cóż z tego, kiedy teraz – po niekończącym się festiwalu nienawiści wobec całego PRL, po tzw. ustawie dezubekizacyjnej i degradacyjnej, wreszcie po narzuceniu całemu narodowi kultu żołnierzy wyklętych – temu elektoratowi napluto w twarz. Pojawił się też zwyczajny strach przed pozbawianiem stopni, emerytur i elementarnej ludzkiej godności wszystkich, którzy w PRL pracowali. Nic dziwnego, że kiedy na politycznym horyzoncie zjawiła się Monika Jaruzelska – dało to SLD potężny podmuch w żagle. W PiS nie doceniono siły pozytywnego resentymentu do postaci Wojciecha Jaruzelskiego, uznając, że powszechnie potępienie jego potępienie to – jak mawia prezes – „oczywista oczywistość”. Próba „zrywania epoletów” okazała się kroplą, która przelała czarę goryczy. Jak się wydaje, w PiS do tej pory tego nie dostrzeżono.
Dlaczego PiS popełnia takie błędy? Dlaczego działa na własną niekorzyść? Bo znalazł się w spirali radykalizmu, bo wyznacznikiem głównego kierunku w kwestiach ideologicznych (taka marksistowska nadbudowa) jest niepoważne i kompromitujące środowisko „Gazety Polskiej”, wobec którego cały pisowski establishment klęczy na kolanach, choć wiadomo, że to jest droga ku przepaści. Skoro jednak sam Jarosław Kaczyński dowartościowuje to destrukcyjne środowisko i poprzez „Gazetę Polską” komunikuje się w własnym zapleczem, a raczej z jego mniejszą częścią – to nic nie wskazuje na to, żeby pojawiła się w tej partii jakaś poważna refleksja. To prezes PiS wywindował radykałów zwanych przez niektórych świrowiskiem na piedestał i stał się zakładnikiem ich retoryki. Nie tylko zresztą on, ale cała partia Prawo i Sprawiedliwość.