Czy Amerykanie planują użycie broni nuklearnej w odpowiedzi na cyberatak?

Najnowsza amerykańska strategia nuklearna – Nuclear Posture Review – po raz pierwszy wymienia cyberatak jako jedno z możliwych zagrożeń, które mogą wywołać zmasowaną akcję odwetową Stanów Zjednoczonych, włącznie z użyciem broni nuklearnej, pisze dla POLITICO George Perkovich z fundacji Carnegie.

Projekt, po raz pierwszy opublikowany przez Huffington Post, nie stwierdza wprost, że „paraliżujący” cyberatak przeciw USA należy zaliczyć do skrajnych sytuacji, uzasadniających nuklearną odpowiedź.

Ale, bazując na oświadczeniach byłych i obecnych przedstawicieli administracji można sądzić, że proponowana doktryna przewiduje taką sytuację, na wypadek, gdyby – jak czytamy w ujawnionym dokumencie – przeciwnik przeprowadziłby „nienuklearne ataki strategiczne na ludność cywilną lub infrastrukturę USA, kraju sojuszniczego lub partnerskiego”.

Mówiąc wprost, ekipa Trumpa zdaje się grozić, że zrzuci bombę na każdego, kto przeprowadzi istotnie szkodliwy cyberatak na sieć energetyczną lub wodociągową w USA czy innym zaprzyjaźnionym kraju.

Lepiej by było, aby administracja Trumpa przemyślała ponownie i z rozwagą okoliczności, które uzasadniałyby rozpoczęcie wojny nuklearnej – i to z trzech powodów.

Po pierwsze wojna nuklearna przyniosłaby Stanom Zjednoczonym znacznie większe szkody niż jakikolwiek wyobrażalny cyberatak. Najbardziej prawdopodobnymi przeciwnikami zdolnymi w bliskiej przyszłości użyć cyberśrodków w celu unieszkodliwienia znacznych segmentów amerykańskiego systemu energetycznego wydają się Rosja i Chiny.

Rosjanie już zrobili to raz na Ukrainie – w grudniu 2015 r. ich działania odcięły na sześć godzin prąd dla ok. 230 tys. ludzi. Jak donosił w czerwcu ub.r. miesięcznik Wired, mogła to być próba generalna przed przyszłym atakiem na sieci w USA.

A teraz wyobraźmy sobie, że ten atak mógłby być gorszy i cała Ukraina zostałaby pozbawiona prądu na parę tygodni. Gdyby Ukraina dysponowała bronią nuklearną, czy ktokolwiek zdrów na umyśle w Waszyngtonie zalecałby ukraińskim przywódcom, żeby odpowiedzieli atakiem nuklearnym na Rosję, co spotkałoby się z analogicznym odwetem Rosjan? Kuracja byłaby o wiele gorsza od choroby.

Ta sama logika strategiczna stosuje się do USA. Cyberatak na amerykańską infrastrukturę cywilną niósłby za sobą ogromne zakłócenia i koszty. W zależności od skali i trwania braku prądu, wody itd. efekt mógłby przypominać to, co przechodzi Puerto Rico wskutek huraganu Maria (choć bez zniszczonych dróg i budynków).

Gdyby prezydent USA wszczął wojnę nuklearną w odpowiedzi na zmasowany cyberatak, Rosja i Chiny zapewne odpowiedziałyby również z użyciem broni nuklearnej. Terytorium USA wyglądałoby wtedy jak Puerto Rico tylko bez ludzi, budynków i dzikiej przyrody.

Rosja i Chiny też by przy tym ucierpiały, ale USA straciłyby więcej niż mogłyby zyskać na przejściu od cyberwojny do wojny nuklearnej.

Chcesz być na bieżąco z najważniejszymi informacjami dnia? Polub Onet Wiadomości na Facebooku!

Ameryka ma dość siły, by odpierać ewentualne ataki bronią konwencjonalną

I oto drugi powód, dla którego byłoby szaleństwem odpowiadać bronią nuklearną: konwencjonalna i cybernetyczna siła militarna Stanów Zjednoczonych jest większa niż przeciwników. W związku z tym USA przez kilkadziesiąt lat starały się nie dopuścić do tego, by konflikty przeistoczyły się w wojny nuklearne, które trudniej „wygrać”, o ile to w ogóle możliwe.

Ameryka wciąż rozwija i stosuje swoje możliwości ataków cybernetycznych, aby zakłócać działanie infrastruktury energetycznej, wodnej czy finansowej przeciwnika, zarówno tej cywilnej, jak i tej mającej podwójne zastosowanie. To odstręcza przeciwników od inicjowania cyberwojny na wielką skalę. Jeśli odstraszanie zawiedzie, pozwala USA wdrożyć równie silne cyberataki, a nawet działania bronią konwencjonalną.

Jeśli jednak USA uzna, że użycie broni nuklearnej w reakcji na możliwe cyberataki, zachęci to innych do obniżenia progu, powyżej którego mogą zastosować tę samą broń. A to jest wprost sprzeczne z długofalowymi interesami Ameryki.

Państwo dysponujące przewagą sił konwencjonalnych i cybernetycznych powinno podwyższać ten próg, a nie go obniżać.

Odpowiedź jądrowa na konwencjonalne zagrożenie jest niemoralna i nadmierna

Trzeci powód wiąże się z prawem międzynarodowym i moralnością. Wiem, takie względy mogą się dziś w Waszyngtonie wydawać staroświeckie. Ale sami autorzy projektu strategii nuklearnej podkreślają jak ważne jest ograniczenie liczby ludzi zabijanych w wojnach oraz jakie postępy w tej kwestii uczyniła nasza cywilizacja od 1600 do 1900 roku, oraz po 1945 r.

Twierdzą też, że ten trend po 1945 r. był możliwy dzięki rozwojowi broni nuklearnej. Równoległy postęp dokonał się w dziedzinie Prawa Konfliktów Zbrojnych, które amerykańscy wojskowi biorą bardzo serio.

Normy w nim zawarte wymagają, by działania militarne ograniczały się do koniecznego minimum, żeby straty były proporcjonalne do celu i żeby nie powodowały niekoniecznych cierpień. Choć zmasowany cyberatak na infrastrukturę cywilną zapewne stanowiłby naruszenie tego prawa, trudno sobie jednak wyobrazić, że zainicjowanie w odpowiedzi wojny nuklearnej miałoby być konieczne, proporcjonalne i nie wywołałoby niekoniecznch cierpień (m.in. wskutek napromieniowania i wynikających zeń uszkodzeń płodów).

Jeśli autorzy opracowania sądzą inaczej, to stawka w grze jest na tyle wysoka, że powinni to wszystko starannie argumentować. W przeciwnym razie w sposób bezzasadny narażają USA na jeszcze szersze potępienie na arenie międzynarodowej, co służy tylko wrogom, natomiast szkodzi sojusznikom i przyjaciołom.

Zasadnicze zagrożenia wojną nuklearną i zmasowanym atakiem, przed którymi od 1945 r. ma odstraszać amerykański arsenał nuklearny, nie zniknęły. Podobnie jak poprzednie ekipy, administracja Trumpa stara się przeciwdziałać narastającym zagrożeniom głównie ze strony Rosji, Chin i Korei Płn.

Ale wzmocnienie roli broni nuklearnej i działania zmierzające do rozmycia różnicy między wojną nuklearną a innymi, istotnie mniej katastrofalnymi zagrożeniami nie jest ani konieczne, ani nie pomoże Ameryce być znów wielką.

GEORGE PERKOVICH, POLITICO, ONET.PL

Więcej postów