Za decyzją o uruchomieniu wobec Polski artykułu 7 stoją interesy Berlina Mniej więcej za trzy miesiące będziemy wiedzieli więcej o tym, jak trwałe są podstawy „niemieckiej Mitteleuropy” w wersji 2.0. Uruchomienie przez Komisję Europejską artykułu 7 Traktatu Unii Europejskiej jest „znakiem potwierdzającym paraimperialne ambicje kierownictwa Unii Europejskiej, narzucenia politycznej kontroli państwom Europy” (Marek Jurek). Jak mówią nasi zachodni sąsiedzi, jest to więc „Machtfrage” – „kwestia władzy”, a nie – jak słyszymy w oficjalnych komunikatach – kwestia troski KE o stan praworządności i demokracji w Polsce. Pozostając przy temacie władzy i naszych zachodnich sąsiadów: gdy mowa o kierownictwie Unii Europejskiej, nie należy go mylić ani z panem Junckerem, ani tym bardziej z panem Timmermansem. A już najmniej z Donaldem Tuskiem. Właściwy mechanizm przywództwa to słynna oś francusko-niemiecka. Zwana tak tylko dla pozoru, bo co najmniej od kryzysu finansowego strefy euro i sposobu jego rozwiązywania (por. sprawę Grecji) dla wszystkich obserwatorów europejskiej polityki jest jasne, że w tym tandemie to Niemcy są głównym rozgrywającym. Nad Sprewą wprost, i to nie w niszowych pisemkach tzw. skrajnej prawicy, ale na kartach dzieł uznanych politologów (por. Herfried Münkler), pisze się o Bundesrepublice jako o „państwie środka” (Reich der Mitte). Nie tylko w znaczeniu geograficznym, ale także w znaczeniu „bycia w środku” wszystkich najważniejszych dla Starego Kontynentu spraw.
Za co należy Polskę ukarać
W takim stanie rzeczy Niemcy nie mogą bezczynnie przyglądać się, jak za ich wschodnimi granicami uszczelniany jest system podatkowy (dziesiątki miliardów złotych, które pozostały w polskim bud-żecie, nie trafiły do dotychczasowych odbiorców – z pewnością nie tylko w Niemczech), odbudowywany przemysł stoczniowy czy opracowywany projekt stworzenia Centralnego Portu Lotniczego, który w razie realizacji oznaczać będzie poważne straty finansowe dla lotnisk w Berlinie. Do tego dochodzą plany tzw. dekoncentracji na rynku medialnym w Polsce, co bezpośrednio uderzy w niemieckie koncerny medialne. Takie rzeczy nie pozostają bez kary. Podobnie jak stały sprzeciw rządu polskiego wobec Nordstream 2 z tym irytującym odwoływaniem się przez Warszawę do zasad „europejskiej solidarności energetycznej” oraz powiązane z tym wybijanie się przez Polskę na niezależność od jednego dostawcy gazu ze Wschodu, który chciał surowcowo uzależnić nasz kraj za pomocą wspólnego przedsięwzięcia z Niemcami (przesył rosyjskiego gazu przez niemiecką sieć gazociągów do Polski). Instrumentem służącym do złamania tego nadciągającego rosyjsko-niemieckiego monopolu energetycznego w Europie Środkowej mają być dostawy do gazoportu w Świnoujściu skroplonego gazu z USA. Dochodzimy w ten sposób do kolejnego aspektu – typowo już „para-imperialnego” – decyzji o uruchomieniu wobec Polski artykułu 7, czyli do niemieckiego uderzenia w amerykańskie interesy w naszym regionie Europy.
Gra z Waszyngtonem
W niemieckich mediach Donald Trump bardzo szybko urósł do roli symbolu „nowego populizmu”, „niebezpiecznego izolacjonizmu”, „braku zrozumienia współczesnego świata” etc. Klasyczna zasłona dymna, analogiczna do wzmożonej troski Komisji Europejskiej o „stan praworządności” w Polsce. W rzeczywistości bowiem chodzi o zapowiedzi amerykańskiego prezydenta „przeglądu” stosunków handlowych amerykańsko-niemieckich, który może oznaczać dla firm niemieckich straty idące w dziesiątki miliardów dolarów. Tyle bowiem wynieść może zredukowanie amerykańskiego deficytu handlowego w relacjach z Niem-cami, do czego dąży prezydent Trump. Ale chodzi nie tylko o to, również o wypchnięcie niemieckich firm albo zmuszenie ich do „posunięcia się” w naszym regionie Europy. Na przykład w kontekście dostępu do surowców energetycznych. Wobec USA nie można jednak zastosować żadnego artykułu 7 ani jego ekwiwalentu. Uderzenie jest więc pośrednie – w najbliższego sojusznika Waszyngtonu w Europie Środkowej.
Niemieckie typy –- gospodarcze i nie tylko
Uruchomienie artykułu 7 wobec Polski to także „wielkie sprawdzam” wobec całego Międzymorza. Wobec jego trwałości (w tym zwłaszcza Grupy Wyszehradzkiej), ale i wobec siły niemieckich wpływów w tym regionie Europy. W ciągu kilku najbliższych miesięcy będziemy mogli przekonać się, jaki jest związek między decyzjami w sprawie „ochrony praworządności” w Polsce a kształtem nowej perspektywy budżetowej w odniesieniu do takich państw jak Rumunia czy Bułgaria. Jaki wpływ na swobodę manewru politycznego w tej samej kwestii ma fakt przynależności do strefy euro państw bałtyckich i Słowacji? Czy zdominowanie gospodarki tego ostatniego kraju przez niemiecki przemysł samochodowy będzie miało przełożenie na decyzję Bratysławy w sprawie artykułu 7? Gra toczy się o wielką stawkę, czyli o architekturę „niemieckiej Mitteleuropy”, w której – jak pisał przed stu laty twórca tej koncepcji Friedrich Naumann – chodzi o „dominację niemieckiego typu gospodarczego” w obszarze między Bałtykiem, Adriatykiem i Morzem Czarnym. Mocne usadowienie się w sensie gospodarczym (choć, jak widzimy, chodzi również w coraz większym stopniu o obecność militarną) Waszyngtonu w Europie Środkowej zniweczy te plany w zarodku. Jeśli do tego dodać wyjście Wielkiej Brytanii z UE, przestrzeń gry dla USA wobec Starego Kontynentu znacznie się powiększa. To zaś – wcześniej czy później – oznacza uszczuplenie wpływów nowego „państwa środka”. Dlatego Berlin zdecydował się na interwencję, mimo że ciągle trwają nad Sprewą negocjacje w sprawie stworzenia nowego rządu. Bo rzecz dotyczy nie interesów partyjnych, ale państwowych. To rozróżnienie elity polityczne u naszych zachodnich sąsiadów dobrze sobie przyswoiły. Interwencja jest prowadzona bardzo zręcznie. Po pierwsze, nie bezpośrednio, tylko „przez przedstawiciela” (Komisja Europejska). Po drugie, z umiejętną kombinacją „soft power” („bronimy praworządności i demokracji, czyli wartości europejskich”) i „hard power” (twarde interesy). Po trzecie wreszcie, stwarza się wrażenie „bratniej pomocy”, której domagają się nasi rodzimi „obrońcy demokracji”.
PROF. GRZEGORZ KUCHARCZYK, NASZDZIENNIK.PL