Co przyłoży głowę do poduszki, to zaraz z meblościanki dochodzi upiorne dzwonienie. Zrywa się, ucisza rozdygotane kryształy, ściąga z półki chwiejącą się figurkę Matki Boskiej, siada na krześle i czeka, aż kolumna tirów zniknie za zakrętem. – Spać nie dają, cholery – złości się Eugeniusz Łukasik z Dąbia (woj. lubelskie), którego okazały dom stoi tuż obok szosy.
Całe swoje życie włożył w ten budynek. Ciągnął ściany wytrwale, aż starczyło na cztery kondygnacje i poddasze. Gdy w 1990 roku skończył budowę, w okolicy nie było okazalszego domu. Cieszył się, że na stare lata zazna takich luksusów. Tymczasem…
– Koszmar zaczął się jakieś sześć lat temu, jak gmina nowoczesną drogę zbudowała – opowiada pan Eugeniusz. – Wcześniej wertepy tu były. Nikt tędy nie jeździł, chyba że musiał. A jak tylko zrobili asfalt, to zaraz poszły tiry!
Droga Łuków – Stoczek Łukowski faktycznie jest ruchliwa. 20-tonowe kolosy przemykają tędy stadami. Huk, kurz, wibracje. Ściany domów pękają, spadają obrazy. – Co my tu przeżywamy, tego nie da się opisać – mówi Łukasik. W nocy prawie nie sypia. Bo jak tylko zmruży oczy, to zaraz budzi go dzwonienie kryształów. Nie raz i nie dwa zbierał ich resztki z podłogi. – Moja figurka Matki Boskiej też spadała już wiele razy. Chyba Bóg jej strzeże, że się jeszcze nie rozbiła – wznosi oczy do nieba.
Ta figurka to jego oczko w głowie. Stoi na regale obok zdjęcia tragicznie zmarłego syna. – Kiedy słyszę, że drogą jedzie konwój, biorę ją na ręce. Nie pozwolę, by uległa zniszczeniu – mówi mężczyzna. I dodaje, że nigdy nie przypuszczał, iż życie zrujnuje mu kiedyś nowoczesność.
SE.PL