Straty jak na wojnie. Macierewicz na początku miał 119 generałów, zostało 71. A czystka trwa w najlepsze

Nie w liczbach problem, tylko w ocenie kompetencji i doświadczenia – przekonuje Waldemar Skrzypczak. Emerytowany generał tłumaczy, że można zastąpić etat, ale trudniej jest zastąpić to, co niemierzalne. Tymczasem z wojska odchodzą najlepsi, setki oficerów, a zdaniem naszego rozmówcy to dopiero początek.

Jeszcze kilka lat temu można było postawić tezę, że w wojsku mamy więcej generałów niż jest w całej armii amerykańskiej. Było ich nawet więcej niż w polskiej armii w 1939 roku, w przededniu drugiej wojny światowej. Przy czym warto podkreślić, że wówczas w wojsku służyło około 1,2 mln żołnierzy, podczas gdy obecnie armia liczy około 100 tysięcy osób. We wrześniu ’39 na jednego generała przypadało ponad 12 tysięcy żołnierzy, niemal 15 razy więcej niż jeszcze dwa lata temu.

Masakra na szczytach dowodzenia

Ale te dane są już nieaktualne. Po roku działalności ministra Macierewicza w wojsku zostało tylko 71 generałów. Jak dowiaduje się naTemat, w momencie objęcia rządów przez PiS było ich 119. Wielu z tych, którzy odeszli, miało na swoim koncie misje w Kosowie, Afganistanie czy Iraku. Zdobywali tam nie tylko opaleniznę, ale przede wszystkim tak bardzo potrzebne doświadczenie. Zwłaszcza na polu współdziałania z wojskami NATO. Ta wiedza, wraz z ich odejściem do cywila, przepada bezpowrotnie.

Na całym świecie państwa dbają o byłych wojskowych. Emerytowani generałowie zostają doradcami prezydentów i ministrów. Ich wiedza jest trudna do przecenienia, najczęściej mówi się, że po prostu jest bezcenna. Tymczasem w Polsce nie ma żadnego pomysłu na wykorzystanie tych ludzi. – Odchodzą z powodów politycznych i dla systemu przestają istnieć – twierdzi w rozmowie z naTemat generał Waldemar Skrzypczak.

– Wynika to z tego faktu, że nasi politycy znają się na wszystkim i wiedzą wszystko. Są przekonani o własnej nieomylności. W Polsce elity polityczne są tak świetnie przygotowane, że nie potrzebują żadnych doradców – ironizuje generał.

Lojalność ma granice

Nikt nawet nie próbuje ukrywać, że większość z wyższych oficerów, którzy ostatnio zrzucili mundur, odeszła z armii dlatego, że nie dogadywała się z ministrem Antonim Macierewiczem i jego sztabem politycznym, z Bartłomiejem Misiewiczem na czele. – Lojalność w armii jest bardzo ważna – twierdzi Skrzypczak. Jednak zdaniem generała, są jakieś granice tej lojalności. Tą granicą jest często honor i szacunek dla munduru i wierność konstytucji.

W tym tygodniu z armii odszedł generał Jerzy Gut. Pełnił stanowisko szefa wojsk specjalnych, które stanowią swoistą perłę w koronie naszej armii. Świat nie zachwyca się naszą marynarką wojenną czy lotnictwem, wojska pancerne także nie robią większego wrażenia na Amerykanach i Brytyjczykach, ale wszyscy słyszeli o Formozie i jednostce GROM. Tradycje tej pierwszej sięgają jeszcze połowy lat 70-tych ubiegłego wieku, GROM jest formacją młodszą. To właśnie z uwagi na dokonania żołnierzy tych oddziałów świat zachodni uznał, że warto polskie wojsko zaprosić do NATO.

Oficjalnie jako powód odejścia generała Guta z armii podaje się powody osobiste. Nieoficjalnie mówi się o tym, ze generał nie chciał firmować swoim nazwiskiem poczynań ministerstwa obrony narodowej. Gut wielokrotnie próbował spotkać się z ministrem, wyjaśnić różnicę zdań. Nie godził się między innymi z tym, ze faktycznie stracił wpływ na decyzje personalne w podległych sobie jednostkach. Minister Antoni Macierewicz wolał spotykać się z podkomendnymi generała, dla dowódcy nie potrafił znaleźć czasu.

„Moskwa? Nie wiem, nie byłem”

W telewizji często słyszy się z ust ministra Macierewicza lub jego rzecznika, że trwa czyszczenie armii z ludzi szkolonych jeszcze w ZSRR. – To nieprawda. Większość uczyła się w Akademii Obrony Narodowej, w Stanach Zjednoczonych albo w Wielkiej Brytanii – zaprzecza Skrzypczak. Jedynym oficerem o którym wiem na pewno, ze kończył akademię wojskową w Moskwie jest… doradca ministra Szatkowskiego – przekonuje generał Skrzypczak.

Koszt wykształcenie oficera ciężko policzyć. Edukacja generała to koszty idące w miliony dolarów! Ale jeszcze bardziej od pieniędzy ważny jest czas. Droga oficera od dowódcy plutonu do dowódcy batalionu to jakieś 10-12 lat służby. W tym czasie musi zaliczyć setki testów, sprawdzianów, brać udział w manewrach, często też jeździ na misje zagraniczne. Szkolenia trwają niemal cały czas. W tym czasie młodsi zastępują starszych. Naturalnym następcą odchodzącego dowódcy powinien być jego zastępca. – Tak się nie dzieje, nominacje często mają charakter polityczny – twierdzi nasz rozmówca.

– Taki system musi się kiedyś zawalić – Skrzypczak wskazuje na kilka potencjalnych zagrożeń. Przede wszystkim oficerowie z mianowania politycznego zwyczajowo nie cieszą się wśród podwładnym szacunkiem i zaufaniem. Nawet, jeśli jakiś oficer spełnia wszystkie przesłanki do tego, żeby dowodzić, musi to jeszcze udowodnić swoim ludziom. Często przez lata ciągnie się za nim łatka „plecaka”, czyli tego, który miał „mocne plecy” i objął stanowisko dzięki czyjejś protekcji.

Teraz z wojska generał Gut. Chwilę wcześniej zrzucili mundury generałowie Gocuł, Różański, Duda, Skrzypczak, Patalong, Bronowicz i wielu innych. Czystka trwa nie tylko w wojskach lądowych i formacjach specjalnych. Dymisję złożył między innymi także admirał Marian Ambroziak, który odpowiadał za polskie siły morskie w czasie pokoju. Jak się dowiadujemy w MON, dziś w wojsku pozostaje w służbie czynnej 71 generałów, 1380 pułkowników, 3680 podpułkowników i 4550 majorów.

Gdzie jest prezydent?

Co na to prezydent, będący w myśl konstytucji zwierzchnikiem sił zbrojnych? – Został odsunięty przez Macierewicza. Formalnie odpowiada za wojsko, ale się nim nie interesuje – twierdzi Skrzypczak. Dyrektor biura prasowego Andrzeja Dudy Marek Magierowski bagatelizuje problem i twierdzi, że przecież nie da się odchodzących oficerów zatrzymać na siłę.

– To prawda, żadne pieniądze nich nie zatrzymają. Do wojska nie idzie się dla pieniędzy – komentuje wypowiedź Magierowskiego nasz rozmówca. I zapowiada, że to dopiero początek czystek. Trudno przy tym oprzeć się wrażeniu, że trwa gorączkowa wymiana kadr. W listopadzie zeszłego roku prezydent Duda awansował 12 pułkowników do stopni generalskich. Wcześniej, przy okazji Święta Wojska Polskiego, awansował jeszcze trzech, w tym pułkownika Wojciecha Marchwicę.

To nazwisko ostatnio dość często pojawia się w doniesieniach prasowych. Jeszcze rok temu w stopniu pułkownika szefował zarządowi Wojsk Aeromobilnych i Zmotoryzowanych w Dowództwie Generalnym. Wcześniej pełnił służbę w 21. Brygadzie Strzelców Podhalańskich i 6. Brygadzie Powietrznodesantowej. Jesienią zeszłego roku zastąpił Piotra Patalonga na stanowisku Inspektora Wojsk Specjalnych po tym, jak generał został odwołany. Pół roku później Marchwica obejmuje stanowisko Dowódcy Komponentu Sił Specjalnych.

Tak szybka kariera nie byłaby niczym dziwnym w trakcie działań wojennych. W czasie pokoju może zastanawiać. – Macierewicz obsadza stanowiska oficerami, którzy zadeklarowali wierność – twierdzi Skrzypczak. I szybko dodaje: – Reszta musi odejść. Na pytanie komu to służy, generał nie waha się ani przez moment: – To, co się dzieje w polskiej armii, cieszyć może jedynie potencjalnych wrogów naszej ojczyzny.

PAWEL KALISZ

Więcej postów

3 Komentarze

  1. O po?ow? jeszcze za du?o.To twardog?owi ,przewa?nie kumuchy! Typu Muzga?y! Trzeba stawiac na m?odych,wykszta?conych!

  2. W Polsce genera?ów tyle co w armii USA….a jak przyjdzie co do czego to pierwsi uciekn?. Poza tym co to za genera?owie…..z nadania a nie za zas?ugi na polu bitwy. Banda nieudaczników i tyle.

Komentowanie jest wyłączone.