Nowa, szokująca publikacja o Auschwitz. Co mówili esesmani?

W obozie koncentracyjnym Auschwitz-Birkenau byli panami życia i śmierci. Jednym skinieniem palca wysyłali ludzi do komór gazowych, bądź skazywali na nieludzkie badania. Pojmani przez aliantów przyjęli szokującą linię obrony, często przedstawiając samych siebie jako nieświadome wszechobecnego zła ofiary.

Państwowe Muzeum Auschwitz-Birkenau opublikowało właśnie książkę Piotra Setkiewicza, w której zebrał on zeznania 40 esesmanów i niemieckich nadzorczyń, którzy w 1947 roku stanęli przed polskim sądem. Jej tytuł poraża, gdyż są to bezczelne słowa przewijające się w zeznaniach sądzonych zbrodniarzy. „Nie poczuwam się do żadnej winy” – niczym mantrę powtarzali ludzie, mający na rękach krew niewinnych ofiar.

27 stycznia 1945 roku, żołnierze Armii Czerwonej wyzwolili obóz koncentracyjny Auschwitz-Birkenau. Miejsce to po dziś dzień uchodzić za synonim piekła na ziemi. Liczba ofiar, które cierpiały w nim katusze i ginęły w męczarniach, według części badaczy powinna być szacowana w milionach. Komendant obozu, Rudolf Hoess mówił o 2,5 milionach ofiar. Zgodnie z badaniami Franciszka Pipera do obozu trafiło 1,3 miliona osób, a niemal 1,1 miliona nie przeżyło tej gehenny. Wszystko, co działo się za drutem kolczastym, nadzorowali esesmani. Ludzie, którzy często przeistaczali się w bestie, nie tylko oliwiące tryby przerażającej maszyny śmierci, ale często czerpiące z tego przyjemność, czując się panami życia i śmierci. Po pojmaniu ich przez aliantów przeistaczali się w zupełnie inne istoty; twierdzili, że „tylko wykonywali rozkazy”, „byli ofiarami systemu”, a przede wszystkim „nie poczuwali się do żadnej winy…”.

Przez cały czas istnienia obozu, przewinęło się przez niego ponad 8 tysięcy esesmanów i 200 nadzorczyń. Część z nich udało się złapać i osądzić. Bodaj najgłośniejszym procesem, po tym, w którym osądzono komendanta Hoessa, był tzw. pierwszy proces oświęcimski w Krakowie w 1947 roku. Na ławie oskarżonych zasiadło 40 osób. Jedna z nich – Hans Munsch – była dobrana w wyjątkowo specyficznym celu. Ze względu na zebrany materiał dowodowy, z góry można było założyć jego uniewinnienie. To zaś miało w pewien sposób dowieść obiektywizmu polskiego sądu. Pozostali oskarżeni nie mogli liczyć na pobłażliwe traktowanie, dlatego podejmowali się wszelkich prób, by odsunąć od siebie podejrzenia i oskarżenia. Opublikowane przez Państwowe Muzeum Auschwitz-Birkenau zeznania z tego procesu, przypominają momentami plucie w twarz wymiarowi sprawiedliwości. Piotr Setkiewicz, wprowadzając do ich zeznań, nazywa je „alternatywną historią Auschwitz”, przedstawianą by oczyścić się z zarzutów.

„W zeznaniach esesmanów (…) pracowali oni najczęściej w pomieszczeniach administracji w pobliżu obozu macierzystego Auschwitz I, natomiast w samym obozie, a zwłaszcza w Birkenau, wcale nie bywali. Z więźniami nie mieli bliższej styczności, ewentualnie spotykali się z kilkoma z nich, zatrudnionymi w biurach (…). Nadzwyczaj często chorowali,miesiącami przebywając w szpitalu, dzięki czemu właściwie nie mieli okazji, aby pełnić swoją służbę”. Ale to nie wszystko. Jak wynika z lektury streszczenia zeznań, dokonanego przez Setkiewicza:

– Wartownicy na wieżach strażniczych nie używali broni, bo nikt nie próbować uciekać.

– Kierownicy komand nie bili więźniów, a dodatkowo w obozie był zakaz bicia.

– Kierownikom komand zdarzało się spoliczkować więźniów, którzy… bili się między sobą.

– Esesmani głównie cenzurowali listy, a pracownicy polityczni rejestrowali więźniów.

– Sanitariusze SS używali Cyklonu B tylko do dezynfekcji

– O krematoriach esesmani słyszeli, ale ich nie widzieli. Twierdzili, że dym z kominów tworzył się podczas kremacji więźniów, którzy zmarli z przyczyn naturalnych.

– Esesmani nigdy nie widzieli komór gazowych, a ich istnienie uznawali za plotki.

Między większością zeznań pojawiają się – brzmiące niczym bluźnierstwo – słowa: „nie poczuwam się do żadnej winy”. Esesmani podkreślali swą dobroć, dbałość o więźniów i twierdzili, że zdobywali dla nich dodatkowe racje żywnościowe. O zbrodniczym procederze wiedział tylko nieżyjący już komendant Hoess, a przestępstw mogli dokonywać inni, nieobecni na procesie, nieżyjący bądź bliżej nieznani esesmani. Zeznania oskarżonych nie znajdowały potwierdzenia w dokumentach i nijak nie odnosiły się do materiału dowodowego. Część wyjaśnień zamiast oddalić zarzuty, ukazywała prawdziwe oblicze esesmanów. Jeden z nich (Hans Aumeier), zaprzeczał oskarżeniom o bicie więźniów mówiąc np. „nie mogę sobie uprzytomnić jakobym więźniów w czasie egzekucji bił też lub kopał, mogłem tylko więźniów proszących mnie o łaskę od siebie rękami odpychać”. Dodawał też, że „zawsze zaznaczał, że Żydzi są także ludźmi” i podkreślał, że w jego „naturze nie leży skłonność do bicia”. Wiarygodność tych słów podważył sam w ostatnich chwilach życia, gdy kopniakami „pomógł” wstać innemu idącemu na śmierć esesmanowi – Maksymilianowi Grabnerowi, skamlącemu i błagającemu polskich strażników o łaskę.

Najwyższy Trybunał Narodowy (sąd zajmujący się wymierzaniem kar dla „faszystowsko-hitlerowskich zbrodniarzy oraz zdrajców Narodu Polskiego”) nie dał wiary kłamstwom nazistów. Spośród 40 oskarżonych, na śmierć skazano 23 (dwóm – najstarszemu i najmłodszemu – zamieniono karę na dożywotnie pozbawienie wolności), 6 na dożywocie, 7 na karę 15 lat pozbawieni wolności, a po jednym na kary 10, 5 i 3 lat więzienia. Jednego, wspomnianego wcześniej Muncha, uniewinniono. Po procesie czasami pojawiało się pytanie: czy kłamstwa esesmanów były tworzone na potrzeby sądu, czy może niektórzy z nich sami chcieli w nie wierzyć, by ułatwić sobie funkcjonowanie w warunkach horroru, który fundowali innym? Jedno jest pewne, wielu z nich zakładając mundur wyzbywało się człowieczeństwa. Tak jak jeden z nich, potrafił wcześniej wyzbyć się polskości. „Polakiem czułem się do września 1939 roku” – zeznawał urodzony w Chorzowie Paul Szczurek. Powieszono go 24 stycznia 1948 roku w krakowskim więzieniu Montelupich.

FAKT.PL

Więcej postów