Dopóki Polska nie stawia żadnych zdecydowanych warunków, dopóty głoszenie przyjaźni polsko-ukraińskiej przez ukraińskich nacjonalistów nic ich realnie nie kosztuje.
W ostatnich latach, jak i jeszcze w latach 90., kilkukrotnie można było zaobserwować potencjalną kolizję interesów polskich z wizją interesów Ukrainy reprezentowaną przez nacjonalistów ukraińskich. Wybijającymi się kwestiami były ponowne otwarcie Cmentarza Orląt Lwowskich, stosunek do rzezi wołyńskiej oraz sprawa przekazania Domu Polskiego mniejszości polskiej we Lwowie.
Trudne kompromisy
Gdyby oceniać możliwość konsensusu między wspomnianymi podmiotami tylko przez pryzmat wyżej wymienionych zagadnień, to wniosek, iż między ich interesami zachodzi niczym niedająca się usunąć sprzeczność, nasuwałby się niemal odruchowo.
Nie byłaby to zresztą konkluzja zupełnie nowa, identyczną sformułowano w serii opracowań zgromadzonych w tzw. tekach Zielińskiego (dziś znajdują się w krakowskim archiwum PAN) dotyczących stosunków polsko-ukraińskich, które napisano w latach 40., kiedy to wybuch II wojny światowej stał się pewną cezurą i okazją do podsumowań. Byłby to jednak wniosek dość pesymistyczny, skoro nic od tamtych czasów miałoby się nie zmienić, a trzeba przecież pamiętać, że w opracowaniach tych tezy dotyczące wzajemnych stosunków stawiane były wyjątkowo bezkompromisowo.
Mimo wszystko zarówno Cmentarz Orląt został otworzony, choć dopiero za drugim razem – za pierwszym bowiem nacjonalistyczna Rada Miejska Lwowa zablokowała projekt porozumienia Warszawa-Kijów w tej sprawie, po czym urażony tym dictum prezydent Kwaśniewski opuścił Ukrainę.
Nie doszło również do gwałtownego zaostrzenia stosunków między Polską a nacjonalistycznie usposobioną Ukrainą na tle różnic w ocenie rzezi wołyńskiej (ludobójstwo czy walki polsko-ukraińskie i wzajemne rzezie?). Ostatecznie też zdominowana przez nacjonalistów z partii Swoboda Rada Miejska Lwowa wykonała porozumienie Komorowski-Janukowycz i przekazała budynek pod Dom Polski. A więc konsensus osiągnięto teoretycznie w każdej sprawie, co mogłoby wbrew rozmaitym przesłankom nastrajać optymistycznie na przyszłość.
Okrutne dziedzictwo
Historycznym matecznikiem nacjonalizmu ukraińskiego jest dawna Galicja znajdująca się na przełomie XIX i XX w. pod zaborem austriackim. Autonomia galicyjska i, co za tym idzie, upodmiotowienie polityczne Polaków, stały się narzędziem utrwalania ich dominacji kulturowej i ekonomicznej w regionie, dzięki czemu Polacy w Galicji – przede wszystkim w jej interesującej nas najbardziej, wschodniej części – byli tam narodem panującym w neutralnym znaczeniu tego wyrażenia.
Te okoliczności wywarły ogromny wpływ na dobór metod i samą ideologię ówczesnych ukraińskich nacjonalistów. Bierność ludu ruskiego, który zamieszkiwał Galicję, była niekwestionowana. Uciekając od sądów wartościujących, można stwierdzić, że Rusini byli bliżsi masie etnograficznej niż upodmiotowionemu i samouświadomionemu narodowi.
Mając na uwadze również to, iż wielu z nich łączyły więzi z Rosjanami, trzeba przyznać, że przed nacjonalizmem ukraińskim stało zadanie niemal niemożliwe do wykonania. Aby obudzić bierną masę etnograficzną, nacjonaliści ukraińscy musieli uciekać się do metod wyjątkowo radykalnych, zaś umiejscowienie Rusinów w hierarchii społecznej spowodowało, że sam nacjonalizm ukraiński nabrał silnego kolorytu klasowego, wplatając weń hasła narodowościowe.
Czego przede wszystkim chciał nacjonalizm ukraiński? Łatwiej będzie na początku określić, czego nie chciał. Główny jego ideolog, autor motta do „Dekalogu ukraińskiego nacjonalisty” i późniejszy tłumacz „Mein Kampf” na ukraiński, Dmytro Doncow, krytykował przede wszystkim zjawisko zwane przez niego prowansalstwem.
Prowansja i jej mieszkańcy, zlewając się w jeden organizm z Francją, utraciła swoją odrębność i według Doncowa to samo groziło Rusinom-Ukraińcom wobec takich narodów jak Polacy czy Rosjanie. Bowiem gdyby nie rozbiory Rzeczypospolitej, Rusini staliby się prawdopodobnie podgrupą narodu polskiego, czemu sprzyjała Cerkiew grekokatolicka będąca ówcześnie wylęgarnią polskich wpływów. Również i ją należało odwojować i zaprzęgnąć w tryby machiny, która biernych Rusinów przerabiałaby na czynnych Ukraińców. Odwołanie do kryterium etniczności wyznaczającej narodowość jednostki (zamiast jej samoidentyfikacji) będzie kolejną charakterystyczną cechą ideologii nacjonalizmu ukraińskiego.
Metody proponowane przez Doncowa, autora rozprawy „Nacjonalizm” wydanej w 1926 r. we Lwowie, scharakteryzowane są jako „twórcza przemoc”. Miała jej dokonywać „mniejszość inicjatywna” – najbardziej ekspansywna, wiodąca grupa przywódcza nacji. Według badacza ideologii nacjonalizmów prof. Bogumiła Grotta Doncow uważał, iż nacjonalizm ukraiński powinien charakteryzować się fanatyzmem, bezwzględnością i nienawiścią.
Tego rodzaju propozycja ideologiczna zebrała swe krwawe żniwo w latach II wojny światowej na Kresach Wschodnich, gdzie Ukraińska Powstańcza Armia – zbrojne ramię Organizacji Ukraińskich Nacjonalistów – dokonała okrutnego ludobójstwa na ludności polskiej.
Co charakterystyczne, zginęło wówczas także ok. 60 tys. Ukraińców, którzy nie chcieli brać udziału w zbrodniach. Roman Szuchewycz (vel Taras Czuprynka), jeden z głównych wykonawców zbrodni, tłumaczył: „Jeśli trzeba będzie zlikwidować nawet połowę Ukraińców, to ta druga połowa będzie czysta jak szklanka źródlanej wody”.
Nie bez powodu jeden z punktów „Dekalogu ukraińskiego nacjonalisty” z 1929 r. głosił bowiem: „Nie zawahasz się popełnić największej zbrodni, kiedy tego wymaga dobro sprawy”. Ostatecznym celem miała być wielka nacjonalistyczna i ludowa (czynnik klasowy) Ukraina obejmująca wszystkie ziemie uznawana za etnicznie ukraińskie – czyli od Nowego Sącza po Kubań. Wszystkie metody były zaś uzasadnione, jeśli tylko prowadziły do tego celu.
Ukraiński nacjonalizm dzisiaj
Postawienie tezy, iż każdy, kto dziś uznaje OUN-UPA i związanych z nimi Szuchewycza czy Banderę za bohaterów, jest równocześnie zwolennikiem dokonywania zbrodni na Polakach, byłoby z pewnością nieuczciwe. Mit tych formacji i postaci wykroczył w wielu przypadkach daleko poza ich pierwotne znaczenie, często je przewartościowując.
Współczesne partie nacjonalistyczne na Ukrainie, na czele z największą z nich Swobodą, odwołują się w dużej mierze do haseł socjalnych, zdając sobie jednocześnie sprawę, że sama idea narodowa nie przysparza poparcia społecznego i że ten pierwszy czynnik gra w pozbawionym klasy średniej społeczeństwie niemałą rolę w mobilizowaniu elektoratu.
Ta taktyka okazała się skuteczna i przyniosła Swobodzie 10 proc. w ostatnich wyborach parlamentarnych. W sukcesie pomogło jej również ustawienie się w kontrze wobec całej skompromitowanej klasy politycznej, co z kolei stworzyło nowe możliwości dla promowania idei nacjonalistycznych w społeczeństwie Ukrainy i zbliżenia się do centrum.
To dzięki Majdanowi lider Swobody Oleh Tiahnybok przeszedł ewolucję od polityka wiecowego do polityka gabinetowego. Z drugiej strony wejście Swobody do mainstreamu czyni dysponentem „jedynego prawdziwego nacjonalizmu” siły jeszcze bardziej skrajne, jak np. Prawy Sektor, o którym szerzej usłyszeliśmy w Polsce przy okazji dywagacji jego rzecznika na temat ukraińskości Przemyśla. Czy należy się spodziewać czegoś w rodzaju powtórki z historii?
Z pewnością wiele postulatów nacjonalizmu ukraińskiego zostało spełnionych, przynajmniej w odniesieniu do dawnych polskich Kresów, niekiedy rękami Sowietów. Dziś 144 tys. Polaków żyjących dzisiaj na Ukrainie wedle oficjalnych spisów nie stanowi żadnego zagrożenia dla świadomości narodowej Ukraińców, tym bardziej że po wszystkich hekatombach XX w. jest to ludność pozbawiona znaczenia ekonomicznego.
Czy między nami dobrze jest?
Nie ma obecnie zagrożenia polskim rewizjonizmem wobec Kresów. Ludności polskiej zostało tam niewiele, co więcej, największe skupiska Polaków znajdują dopiero na Kresach przedrozbiorowych, zwłaszcza w okolicach Żytomierza. Potencjalny polski rewizjonista nie miałby więc żadnego punktu zaczepienia dla swoich postulatów.
Wygaszony jest zatem ważny polsko-ukraiński punkt sporny i kolejna – nieusuwalna, jak zdawało się przez dekady wielu – sprzeczność, choć uczciwie mówiąc, usunięta została dopiero przez Stalina po roku 1945. Z tego ostatniego powodu Polacy, nawet gdyby nie zostali zamordowani przez UPA, i tak zostaliby z Wołynia wysiedleni, co czyni rzeź wołyńską tym bardziej irracjonalną.
Wszystko wskazuje na to, że o sile antypolskiego ładunku we współczesnym nacjonalizmie ukraińskim dowiemy się zapewne wówczas, gdy państwo polskie zacznie prowadzić politykę mającą na uwadze interes narodowy; gdy zacznie się upominać o prawa mniejszości polskiej na Ukrainie (nieoficjalnie liczącej sobie nawet 2 mln) i oczekiwać wdrażania polskiej narracji historycznej na terytorium Ukrainy. Wciąż nie nastąpiła np. pełna odbudowa Cmentarza Orląt Lwowskich ani upamiętnienie kaźni ofiar OUN-UPA bez narzucania sztucznej „symetrii przeprosin” stronie polskiej.
Dopiero reakcje na powyższe postulaty będą probierzem stosunku nacjonalistów ukraińskich do sprawy polskiej. Pamiętać należy, że na przekazanie Domu Polskiego we Lwowie czekaliśmy pół roku, i to w warunkach niemałej antypolskiej histerii. Nacjonalistyczne rady obwodowe czy miejskie na zachodniej Ukrainie przyjmowały przecież uchwały oskarżające Polskę o „600-letnią politykę wynaradawiania Ukraińców”.
W reakcji na przygotowania Sejmu dotyczące przyjęcia uchwały (ostatecznie projekt zarzucono) nazywającej rzeź wołyńską ludobójstwem zapowiadano też skierowanie do parlamentu ukraińskiego wniosku o uznanie AK za formację ludobójczą.
Wydaje się, że dopóki Polska nie stawia żadnych zdecydowanych warunków, dopóty głoszeine przyjaźni polsko-ukraińskiej przez nacjonalistów nic ich nie kosztuje. Ci zaś mogą być dla wielu wiarygodni w kwestii „historycznego pojednania narodów”. Wszak osiągnęli już oni historyczne cele względem Polski – chociaż metodami, o których dzisiaj chcieliby zapomnieć. Tylko czy i nam zależy na tym, aby zapomnieć za wszelką cenę.
Marcin Skalski