W sprawie kradzieży paliwa w toruńskiej jednostce wojskowej wydawało się, że są wszystkie dowody: zeznania żołnierzy, sfilmowany proceder. A jednak sprawę umorzono. Za to żołnierza, który zeznał, że dochodziło do kradzieży, z ostatniej służby w jednostce odwiozła karetka pogotowia prosto do szpitala. Dziś jest na zwolnieniu lekarskim z powodu złego stanu zdrowia. Kiedy wróci, grozi mu wyrzucenie z wojska.
- Od maja 2023 r. Żandarmeria Wojskowa prowadziła śledztwo w sprawie kradzieży paliwa w jednostce wojskowej w Toruniu
- Żołnierz, który zeznał, że dochodziło do kradzieży, od tamtej pory nie otrzymywał nagród i obniżano mu opinie, co groziło wyrzuceniem go z wojska
- Postępowanie umorzono, bo mimo zeznań i filmów żandarmeria nie była w stanie przypisać konkretnej odpowiedzialności osobom, które miały dokonywać tego zaboru paliwa
- W październiku żołnierz trafił z jednostki prosto do szpitala. Kiedy zaczęliśmy interesować się tą sprawą, prokuratura poinformowała nas, że „niezwłocznie podjęła decyzję o weryfikacji śledztwa”
Bezpieczny kontakt do autorów: [email protected]; [email protected]
Jest 15 maja 2023 r. Cztery minuty po godzinie siódmej rano na teren jednostki wojskowej 6 Samodzielnego Oddziału Geograficznego (6SOG) wjeżdżają trzy auta Żandarmerii Wojskowej. Tylko jedno z nich jest oznakowane. To auto podjeżdża od razu pod budynek sztabu dowództwa jednostki. Żandarm oświadcza dowódcy płk. Przemysławowi Krzymowskiemu, że na terenie jednostki będą prowadzone czynności. Żandarmeria jest dla wojska tym, czym policja dla cywilów. Dowódca nie może odmówić.
Pozostałe dwa auta zatrzymują się przed garażem jednostki. Żandarmi wyszukują kierowców trzech aut, z których korzysta jednostka: jelcza, honkera i ducato. Zajmują oddzielną salę i zaczynają przesłuchania. Żołnierze wchodzą pojedynczo. Tych oczekujących pilnuje żandarm, aby nie porozumiewali się między sobą.
Każde z przesłuchań trwa około godziny, ale żandarmi zawsze zaczynają od tego samego pytania: „Czy miał pan spuszczane paliwo z auta?”.
Jak to się robi w Toruniu
Niektórzy żołnierze próbują zasłonić się niewiedzą. Wtedy żandarmi pokazują im na laptopie filmy z wojskowego garażu, na których właśnie ci żołnierze zaangażowani są w spuszczanie paliwa z aut.
Na filmie, który znajduje się także w naszej redakcji, trzech żołnierzy pojawia się w kadrze i podchodzi do jednego z aut z kanistrem. Jeden z nich wkłada długą rurkę do baku samochodu i ustami zaciąga paliwo, po czym drugi koniec rurki wkładają do kanistra. Kiedy ten jest pełny, inny żołnierz (odejdzie do cywila natychmiast po wszczęciu śledztwa) bierze go i wychodzi z nim przez drzwi do przylegającego garażu należącego do st. chor. sztab. Sławomira Ż.
Filmy z kamer na zewnątrz pokazują, jak do garażu Ż. wjeżdżają prywatne auta. Skonfrontowani z takimi filmami żołnierze zaczynają zeznawać. Salę przesłuchań opuszczają ze spuszczonymi głowami.
Jednak inni żołnierze, którzy nie brali udziału w procederze, zeznają z większą swobodą. Informują żandarmów, że fakt spuszczania paliwa z wojskowych pojazdów jest powszechnie znany w jednostce.
Na czym miał polegać szwindel? – Załóżmy, że jechaliśmy Honkerem z Torunia do Gdańska i z powrotem, to razem 500 km. Honker realnie pali 10 l na 100 km, czyli razem 50 l. Ale wojskowa norma tankowania dla Honkera wynosi 15 l na 100 km plus 20 proc. dodatku, więc na taką trasę było tankowane 75 l plus te 20 proc., czyli razem 90 l, o 40 l więcej od faktycznego spalania na tej trasie. Po powrocie te 40 nadmiarowych litrów zgodnie z prawem powinno zostać zarejestrowane jako oszczędność. Ale nie było, bo przed wyjazdem spuszczano właśnie te 40 l do kanistrów – mówią nam żołnierze, twierdząc, że podobnych informacji udzielili żandarmom.
– Czasem, kiedy były naprawdę złe warunki atmosferyczne, albo jechaliśmy w ciężki teren, to spuszczali nam 30 l, a resztę po powrocie, żeby nie było żadnych oszczędności – słyszymy.
Żołnierze opowiadają nam, że jadąc w złej pogodzie lub trudnym terenie z tak małą nadwyżką paliwa, drżeli, aby im tego paliwa nie zabrakło. Podobnie drżeli o siebie, kiedy opuszczali bramę jednostki z odpompowanym paliwem. Tam dyżurni żandarmi mogli sprawdzić ilość benzyny lub ropy w baku i trudno byłoby się z tego wytłumaczyć. Jednak żandarmi nigdy tego nie robili.
Złote czasy dla tego biznesu nadeszły, kiedy zaczęła się pandemia COVID-19 i zaczęliśmy bardzo dużo jeździć
– mówi jeden z żołnierzy.
– Jeździliśmy wtedy do Sanepidu na dwa auta. Jedno auto jechało do Bydgoszczy, a drugie do Nakła nad Notecią. I tak przez siedem dni w tygodniu. Paliwa było tyle, że czasami brakowało pojemników do jego spuszczania – dodaje.
Na jednym z filmów widzimy trzy 20-litrowe kanistry stojące pod ścianą garażu. Po chwili przychodzi żołnierz i donosi jeszcze trzy. Razem to 120 l, jednak wiemy, że kanistrów było więcej, bo na kolejnych filmach widać też kanistry innego rodzaju.
Podczas przesłuchania żołnierze zeznają żandarmom, że całym „interesem” kierowali st. chor. szt. Sławomir Ż., którego żołnierze nazywali żartobliwie szejkiem paliwowym, oraz jego kolega mł. chor. Piotr B. Przyznają jednak, że korzystających musiało być więcej, bo do garażu Ż. wjeżdżało więcej aut.
Żandarmi dopytują też żołnierzy, od kiedy miał trwać ten proceder. Wielu z nich mówi, że odkąd pamięta, czyli od początku ich służby. A jeden z nich pracuje w jednostce od 17 lat.
Co leciało do kanistra?
Jak donoszą nasze źródła w jednostce, po wyjściu z sali przesłuchań żołnierze byli wzywani do dowódcy jednostki płk. Krzymowskiego. – Kazał mi mówić, co powiedziałem na zeznaniach, bo on i tak wszystkiego się dowie – relacjonuje jeden z żołnierzy. – Mówił, że nie widzi możliwości współpracy z tymi, którzy sr***ą we własne gniazdo.
Dowódca powiedział mi, że z tej sprawy nic nie będzie. Stwierdził, że nikt nie udowodni, że spuszczana była benzyna, bo przecież mogła to być woda
– słyszymy.
Czy to możliwe, aby żołnierze spuszczali z baków aut… wodę? Nawet gdyby założyć tak absurdalne wyjaśnienie, to na filmach, które znajdują się w naszej redakcji widać, że ta „woda” swoim żółtym kolorem bardzo przypomina paliwo.
Zapytaliśmy dowództwo jednostki o sprawę nakłaniania żołnierzy do zmiany zeznań, a także sugerowanie im, że w baku równie dobrze mogła być woda. W odpowiedzi jej rzecznik mjr Michał Kotusiewicz nazwał „sugestie” zawarte w naszych pytaniach „bezpodstawnymi i irracjonalnymi”, ponieważ „w przedmiotowej sprawie Dowódca 6SOG miał status pokrzywdzonego”. Rzeczywiście, w takich przypadkach formalnie to zwykle dowódca danej jednostki ma status pokrzywdzonego, co oczywiście nie znaczy, że jemu osobiście stała się jakaś krzywda.
W kolejnych dniach kolejni żołnierze są wzywani na przesłuchania już do siedziby Oddziału Żandarmerii Wojskowej w Bydgoszczy.
– Jest możliwe, że w kolejnych dniach paru żołnierzy mogło zmienić swoje zeznania pod presją – mówią żołnierze. – Ale jeden z nich na pewno ich nie zmienił. To, co mu potem zrobiono, trudno sobie wyobrazić normalnemu człowiekowi.
Ten żołnierz to kpr. Mateusz N.
Co się robi z czarną owcą
Od naszych rozmówców dowiadujemy się, że 15 maja 2023 r., czyli dzień wizyty żandarmerii w toruńskiej jednostce, okazał się przełomowy w karierze kpr. Mateusza N. Żołnierz, który do tamtej pory otrzymywał celujące oceny z wuefu, świetne ze strzelania oraz na opiniach służbowych, od lat honorowy dawca krwi, nagle staje się w jednostce czarną owcą.
– Do tamtej pory dostawał z różnych okazji nagrody od dowódcy, ale po tym incydencie już żadnej, nie licząc paru nagród ministra obrony, które odgórnie dostają wszyscy żołnierze – słyszymy.
Kiedy pytamy dowództwo 6SOG, dlaczego po dacie zeznań Mateusza N. nie dostawał on już nagród, rzecznik jednostki „kategorycznie stwierdza, że przedstawione w pytaniu okoliczności nie miały miejsca”. Jego zdaniem żołnierz czterokrotnie został wyróżniony „nagrodami uznaniowymi”. Widzieliśmy przelewy na konto Mateusza N. We wszystkich czterech przypadkach chodzi o nagrodę ministra obrony, a nie uznaniową dowódcy.
W dalszej części odpowiedzi rzecznik jednostki zastrzega, że „przyznanie nagrody nie ma charakteru obligatoryjnego a zależy od uznania przełożonego, który w sposób obiektywny ocenia pracę żołnierza”.
Faktycznie, pod koniec roku żołnierz, który zawsze miał piątkę z opiniowania, nagle otrzymuje „4”. Taka ocena może zaważyć na jego przyszłej karierze, choć jeszcze nie grozi usunięciem z armii.
Kpr. Mateusz N. nie otrzymuje jednak od dowódcy żadnego uzasadnienia gorszej oceny. Zaczyna czuć się wyobcowany. Wkrótce jednostkę opuszcza jego żona. Ona też odczuwa gęstniejącą atmosferę i ucieka do innej jednostki. Tej szansy nie otrzymuje kpr. Mateusz N., mimo że aplikuje do Żandarmerii Wojskowej.
Atmosfera wokół niego gęstnieje – aż do 7 października 2024 r.
Jak się robi atak paniki
Tego dnia kpr. Mateusz N. ma odebrać swoją roczną opinię. Ok. godz. 8.20 rano melduje się w kancelarii. Czas jest ważny w tej historii. Kapral jest zdziwiony, bo w pomieszczeniu nie ma jego bezpośredniego zwierzchnika, który go opiniuje, lecz inny oficer – ppłk Robert B. Z taką sytuacją żołnierz spotyka się po raz pierwszy w swojej karierze.
Oficer informuje żołnierza, że w tym roku obniżono mu ocenę z opiniowania do „3”. W wojsku oznacza to zagrożenie zwolnieniem ze służby i koniec kariery.
Kpr. N. próbuje dopytywać o uzasadnienie takiej decyzji. Okazuje się, że w rubryce „Odpowiedzialność” wstawiono mu ocenę „0”. Dla żołnierza, który wypełnia wszelkie rozkazy i któremu do tej pory powierzano służby oficera dyżurnego z bronią, co oznaczało, że pełnił nadzór nad całą jednostką, kiedy wyjeżdżał z niej dowódca, taka ocena jest szokiem.
Ocena dziwi go, tym bardziej że akurat w tym roku zrobił dodatkowe prawo jazdy kategorii C + E oraz na pojazdy uprzywilejowane. Po kursach ratownika wodnego, płetwonurka i sternika motorowodnego to kolejny punkt w jego rozwoju zawodowym, który zawsze wpływa na ogólną ocenę żołnierza z opiniowania. Pomimo dodatkowych kwalifikacji i tradycyjnej piątki z wuefu oraz świetnie zaliczonych strzelań, żołnierz otrzymuje ocenę dyskwalifikującą go z wojska.
Koledzy kpr. Mateusza N. wskazują nam innych żołnierzy z jednostki, którzy mimo gorszych ocen z wuefu, niekiedy kiepskich strzelań i braku dodatkowych kwalifikacji, otrzymali oceny „5”.
Kiedy zapytaliśmy dowództwo 6SOG, dlaczego wzorowy do tej pory żołnierz po 15 maja 2023 r. najpierw dostał z opinii „4”, a potem „3”, nie potrafiło ono odpowiedzieć na nasze pytanie. Zamiast tego dowiedzieliśmy się, że w jakiejś poprzedniej jednostce Mateusz N. nie otrzymał oceny celującej. Wiemy, że od kiedy przyszedł do 6SOG w 2018 r., zawsze otrzymywał piątki… aż do afery paliwowej.
Jak słyszymy, wojsko jest dla kpr. Mateusza N. całym życiem. W kancelarii próbuje podważyć niesprawiedliwą jego zdaniem ocenę. Wtedy ppłk Robert B. dzwoni po drugiego oficera, mjr. Łukasza L. Czekają, aż żołnierz złoży podpis pod opinią.
Wtedy jak się dowiadujemy od swoich źródeł, dochodzi u żołnierza do ataku paniki. Na oczach przełożonych zaczyna trząść się i płakać. Błaga oficerów, aby nie wystawiali mu oceny skazującej go na odejście z wojska, bo ma kredyt i dziecko na utrzymaniu, z wojskiem wiąże swoją przyszłość, chce się też przenieść do innej jednostki. W tamtym momencie ma zakończone postępowanie kwalifikacyjne do Żandarmerii Wojskowej z wynikiem pozytywnym. W pewnym momencie mówi, że ma ból w klatce piersiowej, prosi o lekarza. Z relacji wiemy jednak, że zamiast tego oficerowie przytrzymują mu rękę, aby złożył podpis na opinii służbowej.
Kiedy pytamy dowództwo 6SOG, czy oficerowie faktycznie przytrzymywali mu rękę przy podpisie, rzecznik odpowiada, że „przeprowadzone na polecenie Dowódcy czynności wyjaśniające nie potwierdziły okoliczności wskazanych w zapytaniu”. Kopia podpisanej przez Mateusza N. opinii znajduje się w redakcji Onetu – podpis na niej w żaden sposób nie przypomina jego zwykłego podpisu.
Oszołomiony żołnierz wychodzi z kancelarii tuż przed godz. 9, trafiając na grupę żołnierzy, którzy czekają na swoje opiniowanie. Z osłupieniem przyglądają się, w jakim stanie znajduje się ich kolega. Mija ich i zapłakany schodzi do pokoju żandarmów, żeby im powiedzieć, że z powodu opinii nie będzie mógł do nich przejść.
Po powrocie do swojej jednostki kpr. Mateusz N. wciąż uskarża się na bóle w klatce piersiowej, prosi o lekarza. Zostaje wprowadzony do szatni i położony na materacu do ćwiczeń. Tam jak się dowiadujemy, spędza kolejne około 30 min.
W końcu jeden z żołnierzy wzywa karetkę. Na wypisie medycznym z karetki pogotowia widnieje godzina wezwania jej: 9.59. Nasi rozmówcy twierdzą, że było to dobrą godzinę od wystąpienia ataku paniki i bólów w klatce piersiowej u Mateusza N.
Po wstępnym badaniu ratownicy podają mu kroplówkę, leki uspokajające i przeciwbólowe. Próbują zrobić mu też EKG klatki piersiowej, ale żołnierz tak się trzęsie, a mięśnie są tak ściśnięte, że w końcu zapada decyzja, aby zabrać go jak najprędzej do szpitala.
Kiedy pytamy dowództwo 6SOG o atak paniki żołnierza w kancelarii dowódcy, jej rzecznik odpowiada, że nic takiego nie miało miejsca. Z jego odpowiedzi wynika, że Mateusz N. „na stan zdrowia zaczął się skarżyć dopiero po powrocie na wydział i wówczas bezzwłocznie wezwano ratownika medycznego, który udzielił mu pomocy i wezwał karetkę pogotowia”. Dodaje, że „do godz. 9.30 żołnierz zachowywał się spokojnie i racjonalnie, a ewentualne problemy ze zdrowiem zaczęły się później”. To jednostka pisze w odpowiedzi do nas.
Kiedy jednak zaglądamy w sporządzony przez tę samą jednostkę protokół powypadkowy, podpisany przez dowódcę płk. Krzymowskiego, dowiadujemy się z niego, że wypadek zdarzył się „ok. godz. 9”; że żołnierz miał atak paniki, a zespół ratownictwa medycznego został wezwany do poszkodowanego „ok. godz. 9.58”. To potwierdza wersję naszych informatorów, a rozmija się z wersją, którą jednostka przesłała do nas.
Na SOR kpr. N. dostaje kolejne kroplówki i kolejne leki przeciwbólowe. Przechodzi szereg badań. W wywiadzie lekarz zapisuje „wymioty, biegunki, skurczowe napadowe bóle brzucha”. Mateusz N. dochodzi do siebie na tyle, aby móc opuścić szpital dopiero po godz. 16.
Następnego dnia rano pisze do swojego bezpośredniego przełożonego kpt. Norberta Sz. SMS-a z informacją, że dostał zwolnienie lekarskie do 20 października. Odpowiedź przychodzi prawie natychmiast: przełożony żąda wypisu ze szpitala podwładnego. Kpr. Mateusz N. odpisuje, że wypis jest jego prywatną sprawą. Na dokumencie znajdują się wrażliwe dane dotyczące zdrowia żołnierza.
Kpt. Sz. nie przestaje naciskać. Chce wiedzieć, jak lekarz zdiagnozował jego stan zdrowia. Próbuje przekonać żołnierza, że jego stan zdrowia nie jest tylko jego sprawą. Żołnierz nie ustępuje mimo dalszych nacisków.
Zapytaliśmy dowództwo jednostki, czy prawdą jest, że dowódca próbował wydobyć od podwładnego wypis z SOR z danymi wrażliwymi. Rzecznik odpowiedział, że „przełożony żołnierza rozważał konieczność wszczęcia postępowania w sprawie wypadku w pracy i związanego z tym obowiązku sporządzenia stosownego meldunku”.
Umorzone dochodzenie… jest weryfikowane
Od naszych źródeł w jednostce dowiadujemy się, że tuż po wizycie Żandarmerii Wojskowej w jednostce 15 maja 2023 r., ta zaczęła notować regularne oszczędności na paliwie. – To były ilości 200-300 l na miesiąc – słyszymy od żołnierzy. – Ciekawe, jak to możliwe, że nie zdarzały się nigdy wcześniej?
To pytanie również zadaliśmy dowództwu 6SOG. Nie dostaliśmy odpowiedzi na to pytanie, oprócz stwierdzenia, że Żandarmeria Wojskowa prowadziła postępowanie wyjaśniające, które zakończyło się umorzeniem postępowania 29 marca 2024 r. w związku z brakiem danych dostatecznie uzasadniających podejrzenie popełnienia czynu”. Informację o umorzeniu śledztwa potwierdziła też Żandarmeria Wojskowa.
Jednak prok. płk Łukasz Kawalec z Działu ds. Wojskowych Prokuratury Rejonowej Bydgoszcz-Południe, która umorzyła dochodzenie, powiedział nam w rozmowie telefonicznej, że „w ostatnim czasie otrzymaliśmy informacje, które mogą rzutować na to postępowanie i niezwłocznie podjęliśmy decyzję o jego weryfikacji„.
Zapytaliśmy prok. Kawalca, ilu żołnierzy zeznało, że do kradzieży faktycznie dochodziło i czy zmieniali potem swoje zeznania. Prokurator powiedział nam o „wielu przesłuchanych świadkach, którzy przedstawiali okoliczności tego procederu związanego z obrotem nielegalnego paliwa, czyli jego pozyskaniem i wywózką i dalszą dystrybucją, który miał mieć miejsce w tym Wojskowym Ośrodku Geograficznym w Toruniu. Nie udało się zgromadzić wówczas materiału, który umożliwiłby przypisanie konkretnej odpowiedzialności osobom, które miały dokonywać tego zaboru paliwa”.
Prokurator wyjaśnił, że aby można mówić o udowodnieniu „kradzieży na przykład paliwa wojskowego z terenu jednostki wojskowej, to należy mieć dowody, że ono opuściło teren jednostki wojskowej i wyszło spod władztwa wojskowego”. Wszystko natomiast wskazuje, że w dotychczasowym śledztwie opierano się głównie na poszlakach.
Prokuratora Kawalca zapytaliśmy również o to, czy badała to, że według naszych źródeł do wizyty Żandarmerii Wojskowej w 6SOG z 15 maja 2023 r. w jednostce nie było żadnych lub prawie żadnych oszczędności na paliwie, a w kolejnych miesiącach po wizycie były oszczędności po 200-300 litrów miesięcznie. – Również taka okoliczność była przedmiotem postępowania – odpowiedział prokurator. – To wszystko zależy od szeregu zmiennych, jak liczba używanych pojazdów, liczba pokonywanych kilometrów czy warunki terenowe i pogodowe.
Dowództwu 6SOG zadaliśmy znacznie więcej pytań. Pytaliśmy, jaki sposób może wyjaśnić ujawniony na filmach fakt spuszczania paliwa z pojazdów; jak może wytłumaczyć to, że na tych samych filmach widać, jak plut. M. wynosi paliwo do garażu st. chor. szt. Ż.; do kogo należały auta wjeżdżające do garażu st. chor. szt. Ż.; czy w wojskowych garażach dokonywano naprawy/wymiany opon w prywatnych autach; a także o to, czy porównywano spalanie paliwa różnego typu aut w jednostce.
Na wszystkie te pytanie dostaliśmy tę samą odpowiedź – postępowanie zostało umorzone w związku z brakiem danych dostatecznie uzasadniających podejrzenie popełnienia czynu.
Epilog
St. chor. szt. Sławomir Ż. i mł. chor. Piotr B., którzy według zeznań mieli zarządzać procederem, wciąż pełnią swoje funkcje w jednostce.
Na swoich stanowiskach pozostają również dowódca jednostki płk Przemysław Krzymowski, oficerowie, którzy opiniowali Mateusza N., ppłk Robert B. i mjr Łukasz L., a także jego bezpośredni przełożony kpt. Norbert Sz., który usiłował wydobyć od niego informacje medyczne.
Kpr. Mateusz N., który utrzymał swoje zeznania w niezmienionej formie, do tej pory nie wrócił do służby. Lekarze stwierdzili, że jego stan zdrowia jest na tyle zły, że musi pozostać na zwolnieniu. Po powrocie do jednostki grozi mu zwolnienie ze służby wojskowej.
Źródło: onet.pl
Dodaj komentarz