Mnożą się problemy Ukraińców związane z mobilizacją. Na jaw wychodzą kolejne skandale. – Wielką bolączką systemu jest ogromna skala korupcji. (…) Dziennikarze śledczy wykryli, że wielu prokuratorów posiada fałszywe zaświadczenia o inwalidztwie, w dodatku pobierają renty – mówi Interii Piotr Żochowski, analityk OSW. Nie ma też skutecznego sposobu na uchylantów – Władze Ukrainy są tu bezsilne – słyszmy.
Jolanta Kamińska, Interia: Korupcja, chaos organizacyjny, a może uchylanci? Co jest dziś największą słabością Ukrainy w kwestii mobilizacji?
Piotr Żochowski, główny specjalista Ośrodka Studiów Wschodnich w zespole Białoruś, Ukraina, Mołdawia: – Problem jest niezwykle złożony, ale myślę, że wielką bolączką systemu jest ogromna skala korupcji. W sierpniu ubiegłego roku prezydent Zełenski, zirytowany wykrywaniem kolejnych afer korupcyjnych w obwodowych komisjach wojskowych, kazał odwołać wszystkich szefów tych komisji.
Nowi nie biorą w łapę?
– Niestety. Służby wciąż wykrywają kolejne przypadki wydawania fałszywych zaświadczeń o zdjęciu z ewidencji wojskowej lub odroczeniu służby wojskowej w zamian za łapówkę.
Ile to aktualnie kosztuje?
– Koszt „usługi” waha się od pięciu do 10 tysięcy dolarów. Zależy za co. Najdroższe jest całkowite wymazanie człowieka z ewidencji wojskowej. Wtedy nigdzie się nie figuruje, po prostu znika. Są również bardziej kreatywne sposoby, np. zaświadczenie z policji, że jest się podejrzanym w sprawie kryminalnej.
Można też postarać się o fałszywe zaświadczenie lekarskie.
– To dość popularne. Na początku października wybuchł kolejny skandal. W obwodzie chmielnickim pracownicy komisji lekarskiej zebrali do kieszeni ponad 1 mln 200 tys. dolarów za wydawanie fałszywych zaświadczeń o niezdolności do służby wojskowej lub fałszywych zaświadczeń o inwalidztwie. Co więcej, ukraińscy dziennikarze śledczy wykryli, że wielu prokuratorów posiada fałszywe zaświadczenia o inwalidztwie, w dodatku pobierają renty.
Szokujące.
– W tej sprawie szybko interweniował sam prezydent. Natychmiast wezwał prokuratora generalnego Ukrainy Andrieja Kostina, by podał się do dymisji, co nastąpiło. To pokazuje skalę problemu. Jednak kłopotów jest więcej. Pojawił się istotny konflikt między biznesem a armią. Wykwalifikowani pracownicy są na wagę złota, dlatego przepisy zezwalały przedsiębiorstwom zaliczanym do strategicznych – czyli ważnych dla wysiłku wojennego kraju – na reklamowanie pracowników od służby wojskowej. Przedsiębiorca występował do armii, że oto dana grupa mężczyzn jest potrzebna zakładowi i nie może iść przez pewien czas do wojska.
Ten przepis również stał się polem do nadużyć?
– Tak, możliwość reklamowania pracowników od służby wojskowej przybrała niepokojącą skalę, która oburzyła samego prezydenta. Zełenski stwierdził, że koniecznie trzeba to sprawdzić. Ostatecznie rząd zawiesił możliwość reklamowania pracowników przez przedsiębiorców. Do 15 listopada ma być wykonany audyt i w efekcie niektórym przedsiębiorstwom może zostać odebrany specjalny status. Z drugiej strony pojawia się pytanie, jak utrzymać wydolność gospodarki, jeśli pracownicy będą musieli iść do wojska. Zwiększy się zapewne zatrudnianie na czarno. Ukraina ma też kłopot z uchylantami.
Wyjaśnijmy, kim jest uchylant, bo to określenie powszechnie używane.
– To mężczyzna, który nie rejestruje się w ewidencji wojskowej, unika kontaktu z komisjami wojskowymi i często decyduje się zapłacić duże pieniądze za przemycenie go do krajów ościennych. Głównymi kierunkami są Mołdawia i Rumunia. Uchylanci zazwyczaj emigrują dalej – do krajów UE. Nikt ich potem nie deportuje, bo nawet jeśli nielegalnie przekroczą granicę, najczęściej otrzymują karty stałego pobytu, często podają się za „uchodźców wojennych”.
W lipcu wprowadzono zmianę, która miała uderzyć w mężczyzn, uciekających przed wojskiem na emigrację. Sankcją za brak aktualnych danych pobytu w ewidencji wojskowej stał się brakiem możliwości skorzystania z usług konsularnych, np. wyrobienia nowego paszportu.
– Rząd ukraiński szybko wycofał się z tej zmiany, bo była źle odbierana społecznie. Radykalne próby dyscyplinowania wywołują negatywną reakcję społeczną. Aktualnie nie ma skutecznego sposobu zachęcania mężczyzn, przebywających za granicą, do zgłoszenia się do wojska. Władze Ukrainy są tu bezsilne.
Czy wiadomo, jak wielu może być uchylantów?
– Dane są szczątkowe. Ubiegłego roku jesienią grupa dziennikarzy śledczych we Lwowie wzięła pod lupę jeden ze sposobów ucieczki przed wojskiem. Kraj można legalnie opuścić, będąc zarejestrowanym kierowcą, który pracuje w transporcie międzynarodowym, np. kierowca tira. Dziennikarze ustalili, że wydano masę takich fałszywych zaświadczeń umożliwiających, pod pozorem bycia kierowcą, opuszczenie Ukrainy. Z ich śledztwa wynikało, że od początku wojny – czyli przez niecałe dwa lata – sam obwód lwowski opuściło w ten sposób około 2,5 tys. osób. Służby graniczne też podają dość rozbieżne dane na temat nielegalnego przekraczania granicy. W maju część komisji wojskowych poinformowała policję o zidentyfikowaniu ok. 100 tys. mężczyzn uchylających się od służby. Dane dotyczą jednak jedynie kilku obwodów.
Społeczeństwa ukraińskiego nie oburza skala uchylania się od służby?
– Zmęczenie wojną rośnie. Badania socjologiczne pokazują, że wśród części Ukraińców istnieje duża tolerancja usprawiedliwiająca te antywojskowe postawy. Te poglądy nie są przeważające, ale są. Część Ukraińców rozumie młodego człowieka, który nie chce umierać. Pójście do wojska i walka na froncie staje się wyzwaniem egzystencjalnym.
Może zabrzmi to nieco prowokacyjnie, ale skoro widać społeczne przyzwolenie dla uchylania się od służby, to może część Ukraińców byłaby w stanie, za cenę zakończenia wojny, zaakceptować ten tzw. zgniły pokój?
– W pewnym momencie rzeczywiście pokazał się taki trend w sondażach. Około 30 proc. badanych było w stanie zaakceptować „zgniły pokój”. Jednak kiedy Ukraińcy odnieśli sukcesy na froncie i weszli do obwodu kurskiego, doszło do zmiany nastrojów. To pokazuje, że postawy są zależne od sytuacji na froncie. Widać zmęczenie wojną, część ludzi uznaje ,że trzeba ją szybko zakończyć, ale z drugiej strony nie ma groźby, że nastąpi tąpnięcie i prezydent utraci popularność, bo obywatele będą się domagać zakończenia wojny na warunkach Putina. Konflikt z Rosją, choć traumatyczny, jest powszechnie postrzegany jako wojna o przetrwanie Ukrainy. Poza tym większość Ukraińców – ponad 50 proc. – uważa, że mobilizacja jest konieczna i trzeba iść do wojska.
Jak obecnie działa system powoływania do wojska?
– W Ukrainie obowiązkowi służby wojskowej podlegają mężczyźni od 18 do 60 lat. Wezwania na front otrzymują ci, którzy ukończyli 25 lat, wprowadziła to znowelizowana w lipcu tego roku ustawa mobilizacyjna.
Kiedy wybuchła wojna na pełną skalę do wojska powoływano od 27. roku życia. Dlaczego ta granica była tak wysoka?
– Ze względów politycznych i społecznych prezydent Zełenski i jego otoczenie długo zwlekali z decyzją o obniżeniu wieku mobilizacyjnego. Tymczasem krytycy prezydenta, oficerowie średniego szczebla, którzy walczą na froncie, są zdania, że należało zmobilizować wszystkich mężczyzn od 18. roku życia. Tę granicę przesunięto dopiero kiedy, po dwóch latach od wybuchu wojny i nieudanej letniej kontrofensywie, straty znacząco wzrosły. Wówczas wojsko dość gwałtownie zaczęło poszukiwać możliwości uzupełnienia tych strat, m.in. do wojska wcielono więźniów-ochotników skazanych za drobne przestępstwa.
Armia ma jednak poważne kłopoty z dostarczaniem wezwań. Choć mężczyźni mają obowiązek uaktualnić w ewidencji swoje dane osobowe, w tym miejsce zamieszkania, wielu tego nie robi.
– To wynika z zaniedbań sprzed lat. W Ukrainie przed 2014 rokiem nie myślano o uporządkowaniu ewidencji wojskowej. Wszystko było na papierze. Przy takiej skali migracji, zarówno wewnętrznej jak i zewnętrznej, ustalenie, gdzie dany człowiek żyje, bywa trudne do zrealizowania. Dlatego tak trudno oszacować potencjał mobilizacyjny Ukrainy.
I łatwo ukryć się przed wojskiem.
– Dlatego od czasu do czasu władze w większych miastach przeprowadzają naloty – na kluby, restauracje, dyskoteki czy festiwale.
Powszechnie nazywane „łapankami”. Jak to wygląda?
– Przyjeżdża policja i zaczyna legitymować młodych mężczyzn, jeśli nie posiadają zaświadczenia, że są zarejestrowani w komisjach wojskowych, to są do nich dowożeni. Zanim trafią na front, przechodzą krótkie szkolenie. Uważam, że to jeden z istotnych czynników, który odstrasza młodych Ukraińców od wstąpienia do armii. Niedawno władze wojskowe zdecydowały się przedłużyć szkolenie z jednego do półtora miesiąca. Jest to jednak program pilotażowy, wprowadzony z zastrzeżeniami, że długość szkolenia będzie zależna od sytuacji na froncie. Akcenty miały być kładzione na to, jak postępować, by na froncie nie zginąć.
Ale czy 1,5 miesiąca wystarczy, by wyszkolić żołnierza?
– To bardzo trudne. Kryzys w armii dotyczy wojsk lądowych, czyli jednostek kierowanych do bezpośredniej walki na froncie. Sytuacja jest o wiele lepsza, jeśli chodzi o obronę powietrzną. Wojsko ma równoległą ścieżkę pozyskiwania do służby wojskowej specjalistów, jak np. operatorzy dronów, którzy są angażowani na zasadzie ofert o pracę przez agencje.
Jaka jest dziś średnia wieku, kiedy spojrzymy na walczących na froncie?
– Średnia wieku wynosi około 35-40 lat – tak wynika z rozmów z wojskowymi. W dodatku brak rotacji powoduje totalne przemęczenie żołnierzy, spadek dyscypliny i morale.
Stąd już o krok od dezercji. To spory problem ukraińskiej armii?
– Niedawno Prokuratura Generalna Ukrainy podała dane o skali dezercji w siłach zbrojnych. Według nich od początku wojny odnotowano 60 tys. przypadków samowolnego opuszczenia jednostki wojskowej bez zezwolenia. Zmęczony żołnierz mówił: „Mam dosyć, muszę odpocząć” i wracał do domu. Na froncie nikt go specjalnie nie zatrzymywał, bo tam nawet nie ma żandarmerii wojskowej. Część tych żołnierzy wraca na front, kiedy odpocznie.
Ilu nie wróciło wcale?
– 40 tys. osób porzuciło służbę wojskową na dobre.
Jest szansa, że władzom uda się wreszcie skutecznie okiełznać ten mobilizacyjny kryzys?
– Wojna ujawniła ogrom zaniedbań – jak choćby kwestia ewidencji wojskowej. Trzeba przyznać, że Ukraińcom udało się jedno. Powstał portal „Diia”, czyli odpowiednik naszego mObywatela. Wprowadzenie usług elektronicznych już zmniejszyło drobną korupcję. Poprzez „Diia” można uzyskać zaświadczenia np. bezpieczeństwa przeciwpożarowego czy inne dokumenty, bez konieczności wręczania popularnej koperty. Sądzę, że po wstrząsach związanych z aferami korupcyjnymi w komisjach lekarskich i wojskowych, Ukraińcy chcą, by ta cyfryzacja szła dalej. Państwo elektroniczne zdecydowanie ogranicza korupcję.
Cyfryzacja to wielka szansa dla Ukraińców?
– Tak. Prezydent Zełenski podpisał dekret o likwidacji wszystkich komisji lekarskich. Po zmianach proces oceny zdolności do służby ma być oparty na systemie elektronicznym, gdzie cały proces diagnozowania osoby, ubiegającej się o orzeczenie o niezdolności do służby, zostanie udokumentowany. Konkretny lekarz będzie odpowiedzialny za wydanie konkretnego zaświadczenia i wszystko będzie widoczne w systemie. Pole do nadużyć maleje, możliwość szybkiej i skutecznej kontroli wzrasta.
Źródło: interia.pl