Izrael stoi dziś na rozstaju dróg. Z jednej strony musi jakoś odpowiedzieć na irański atak, z drugiej nie chcą tego jego sojusznicy, a co więcej nie opłaca się to również samemu Izraelowi.
- Potwierdzają się przypuszczenia, że atak ze strony Iranu był celowo nieskuteczny
- Nie jest jasne, czy interesy Izraela pokrywają się z interesami premiera tego kraju
- Izrael może zaatakować tak, by odpowiedzieć, ale nie sprowokować odpowiedzi. Albo odpowiedzieć z pełną siłą, co grozi jednak eskalacją
Irański atak na Izrael zakończył się, jak już wiemy, niepowodzeniem. Wszystko wskazuje jednak na to, że było to niepowodzenie będące skutkiem nie tylko skuteczności izraelskiego systemu obrony przeciwrakietowej oraz wsparcia ze strony sojuszników, ale również świadomego zaplanowania ataku przez Iran w taki sposób, by nie wyrządził on poważnych szkód.
O tym, że taki plan ataku jest możliwy i że Iranowi może chodzić o demonstrację, a nie wywołanie wojny, czyli w chwili, kiedy atak jeszcze trwał.
Podejrzenia, że Iran, zamiast wystrzelić rakiety oraz wysłać drony w taki sposób, by doleciały one do izraelskiego terytorium w tym samym momencie, co zwiększałoby szansę pokonania izraelskiego systemu obrony przeciwlotniczej, dokonał ataku nieskutecznie, potwierdzają liczni zachodni komentatorzy. Serwis Politico opublikował wręcz tekst zatytułowany: „Irański atak zaprojektowano tak, by się nie udał”.
Honor musi zachować każda ze stron
To zasadniczo zwiększa presję na premiera Izraela Binjamina Netanjahu, by odpowiedział na irański atak w sposób również wstrzemięźliwy. Fraza o wstrzemięźliwości oczywiście może budzić sprzeciw. Niewątpliwie doszło przecież do bezpośredniego ataku Iranu na Izrael.
Z drugiej strony Izrael zabijając dwa tygodnie temu wysoko postawionego irańskiego generała na terenie irańskiej placówki dyplomatycznej w Damaszku w Syrii, musiał zakładać, że Teheran na coś takiego będzie musiał odpowiedzieć.
Zachowanie honoru jest bowiem czymś więcej niż tylko jednym z elementów rozgrywki politycznej. Jest warunkiem przetrwania w polityce. Problem w tym, że reguła ta w równym stopniu dotyczy Izraela, co też Iranu.
Innymi słowy, Izrael również nie może pokazać słabości, a skoro tak, to musi na irański atak odpowiedzieć. Dziś kluczowym pytaniem jest, czy odpowie w sposób, który pociągnie za sobą kolejny irański atak, czy też tak jak Iran, który co prawda zaatakował Izrael, ale zarazem zrobił to tak, by nie wyrządzić zbyt wielu szkód.
„Wady demokracji”
Izrael teoretycznie mógłby oczywiście ogłosić zwycięstwo, którym niewątpliwie jest fakt, iż w efekcie irańskiego ataku nikt nie zginął. Tyle że w Izraelu, w odróżnieniu od Iranu, funkcjonują wolne media. Wszyscy wiedzą więc, że większość irańskich pocisków w ogóle nie doleciała do Izraela, a te, które doleciały, zostały wystrzelone tak, by nie stanowić wielkiego wyzwania dla izraelskiego systemu obrony przeciwlotniczej.
Tym samym idealny, pozwalający uniknąć eskalacji scenariusz, w ramach którego każdy ogłasza zwycięstwo, jest niemożliwy, bo na przeszkodzie staje mu panująca w Izraelu demokracja i wolne media. Kłamać, jak wiadomo, można również w demokracji, ale jest to jednak znacznie trudniejsze.
Przełom
Równocześnie, z punktu widzenia państwa Izrael w dniu irańskiego ataku stało się coś absolutnie historycznego. Oto irańskie drony zestrzeliwały nie tylko amerykańskie i brytyjskie myśliwce, ale również F-16 Sił Powietrznych Jordanii.
Jakkolwiek doniesienia o tym, że za sterami jednego z samolotów miała siedzieć będąca pilotem wojskowym córka króla Jordanii, są najprawdopodobniej nieprawdziwe, to sam fakt, iż teoretycznie możliwe jest, by wnuczka króla Husajna, pod którego rządami Jordania wzięła udział w wojnie arabsko–izraelskiej z 1967 r. i wspierała stronę arabską w wojnie Jom Kipur z 1973 r., jest czymś absolutnie przełomowym.
Oto bowiem rządzona przez syna króla Husajna Jordania nie tylko zachowała neutralność, ale aktywnie, choć najprawdopodobniej bez udziału rodziny królewskiej w działaniach bojowych, broniła Izraela. Problem w tym, że jeżeli Izrael zaatakuje Iran, król Jordanii będzie musiał zrobić krok wstecz.
W świecie arabskim można dziś, choć i to jest trudne, bronić Izraela, gdy ten jest atakowany, ale nie da się jednak brać udziału w operacjach, w których to Izrael atakuje. W interesie Izraela byłoby dbać o to, by przełom, z którym mieliśmy do czynienia, stał się początkiem nowego otwarcia w relacjach ze światem arabskim. To wymagałoby ogromnej wstrzemięźliwości.
Do wstrzemięźliwości wzywają Izrael również obawiający się niekontrolowanej eskalacji najważniejsi sojusznicy, w tym przede wszystkim Stany Zjednoczone, które wolałyby, aby Tel-Awiw odpowiedział Teheranowi atakiem nie na irańskie terytorium, ale na przykład na proirański Hezbollah w Libanie. Albo nawet na kolejną grupę irańskich doradców w Syrii (byleby nie na terenie żadnej ambasady lub konsulatu).
Izrael na rozstaju dróg
Nie do końca jasne jest, czy interes Izraela jest tożsamy z interesem walczącego o polityczne przetrwanie Binjamina Netanjahu. Dla izraelskiego premiera wzrost napięcia może być bowiem środkiem służącym odwróceniu uwagi od jego odpowiedzialności za brak przygotowania Izraela do ataku Hamasu z 7 października ubiegłego roku.
W pewnym sensie Izrael stoi dziś na rozstaju dróg. Może wybrać zwycięstwo bez poczucia, że wygrał lub „moralne zwycięstwo”, które, jak zwykle w przypadku „moralnych zwycięstw”, oznacza przegraną.