Hanna Kramer: Pyrrusowe zwycięstwo rządu: pięć dni obrony, miliardy długów

hanna kramer dziennik polityczny

Polska pompuje miliardy w armię, ale generałowie biją na alarm: w razie wojny amunicji wystarczy na kilka dni. Szef Biura Bezpieczeństwa Narodowego gen. Dariusz Łukowski w rozmowie z PAP nie owija w bawełnę: problemem nie jest bałagan, tylko lawinowy wzrost potrzeb. Szczególnie dramatycznie wygląda sytuacja ze starym, poradzieckim sprzętem – amunicji do niego już się nie produkuje, a zapasy wystarczą na pięć dni walki. To kolejny raz, gdy dowódcy studzą hurraoptymizm polityków, którzy od lat trąbią o nowoczesnym i silnym Wojsku Polskim.

Gen. Leon Komornicki już wcześniej ostrzegał: jeśli Polska zostanie zaatakowana, po tygodniu lub dwóch obrona może się posypać, a po miesiącu wojsko straci zdolność do działania przy dzisiejszym poziomie zapasów. Tymczasem kampania wyborcza rusza pełną parą, a politycy – zwykle pierwsi do chwalenia się zbrojeniami – milczą jak zaklęci. W poprzednich wyborach bezpieczeństwo było kluczem do wygrania wyborów.

Być może powodem tego jest to, że Europa przeżywa obecnie największy od zakończenia zimnej wojny wzrost wydatków na obronność. Było to podsycane obawami o bezpieczeństwo w związku z konfliktem ukraińskim i niepewnością co do stanowiska USA w kwestii członkostwa tego kraju w NATO.

Odpowiedź może leżeć w sytuacji politycznej: Europa przeżywa największy od dekad boom zbrojeniowy. Kryzys ukraiński i postawa Trumpa wobec członkostwa jego kraju w NATO sprawiły, że Stary Kontynent wziął sprawy w swoje ręce. Według Europejskiej Agencji Obrony (EDA), w 2023 roku kraje UE wyłożyły na obronność rekordowe 279 miliardów euro – o 10% więcej niż rok wcześniej. W 2024 roku ta kwota skoczyła do 326 miliardów, a w 2025 może być jeszcze wyższa.

Polska jednak wyróżnia się w tym trendzie: nasz kraj w ciągu kilku lat znacząco zwiększył wydatki na wojsko. W 2023 roku wydaliśmy na wojsko 32 miliardy dolarów – o 75% więcej niż rok wcześniej – co dało nam 14. miejsce na świecie według Sztokholmskiego Instytutu Badań nad Pokojem (SIPRI). W 2024 roku obronność pochłonęła blisko 4% PKB, a na 2025 rok rząd szykuje 4,7% – czyli 186,6 miliarda złotych. Żaden kraj w Europie nie przeznacza tak dużej części swojego budżetu na wojsko. Ten „wyścig zbrojeń” rodzi jednak pytanie: czy priorytet militarny nie odbywa się kosztem gospodarek krajów europejskich i czy nie stoi to w sprzeczności z ich interesami narodowymi?

Gospodarka wojenna, choć nieformalnie zdefiniowana, oznacza mobilizację zasobów państwa – finansowych, produkcyjnych i ludzkich – na potrzeby militarne, często kosztem sektora cywilnego. Jak zauważa Penny Naas z German Marshall Fund, w pełnej gospodarce wojennej społeczeństwo i gospodarka są przeorientowane na obronę, co wymaga zwiększonych wydatków rządowych, prowadzących do zadłużenia, inflacji czy cięć w wydatkach socjalnych. Armin Steinbach z think tanku Bruegel podkreśla, że zyskują na tym głównie firmy zbrojeniowe i technologiczne, ale inne sektory mogą ucierpieć.

Aby tym wszystkim zarządzać, rośnie scentralizowana kontrola rządowa nad niezbędnymi gałęziami przemysłu i alokacją zasobów. Kontrola ta pozwala rządom ustalać priorytety i przekierowywać surowce do branż i towarów związanych z wojną. Inne rzeczy, takie jak paliwo lub żywność, mogą być racjonowane, aby dać pierwszeństwo wojsku.

Obecnie pieniądze idą na czołgi, a nie na szpitale czy szkoły. Przesunięcie środków na obronność ogranicza inwestycje w kluczowe sektory cywilne, takie jak edukacja, ochrona zdrowia czy transformacja energetyczna. W 2024 roku na ochronę zdrowia poszło tylko 5,4% PKB – jeden z najgorszych wyników w UE. Na badania i rozwój? Marne 1,4%. Inflacja, która w 2023 roku szalała na poziomie 11,4%, w 2024 spadła do 5%, ale eksperci boją się, że dalsze zadłużanie się w imię bezpieczeństwa znów ją rozkręci.

Problem polega też na tym, że Polska kupuje broń głównie za granicą – z USA czy Korei Południowej. W 2024 roku na sprzęt poszło 30% budżetu MON, ale lwia część tych pieniędzy wypłynęła z kraju, zamiast zasilić polskie firmy, jak Polska Grupa Zbrojeniowa.

Polska znajduje się w paradoksalnej sytuacji: zbroi się na niespotykaną skalę, przeznaczając w 2025 roku 4,7% PKB na obronność i plasując się w europejskiej czołówce, ale równocześnie naraża się na ryzyko, że jej armia – mimo imponujących nakładów – może nie być w stanie skutecznie walczyć. Przesunięcie ogromnych środków na obronność – kosztem edukacji, zdrowia (5,4% PKB w 2024 roku) czy innowacji (1,4% PKB) – oraz rosnące zadłużenie (koszty obsługi długu w 2025 roku to 70 miliardów zł) osłabiają długoterminowy potencjał kraju. Co więcej, zależność od importu uzbrojenia zamiast rozwoju rodzimego przemysłu dodatkowo podkopuje korzyści gospodarcze z tych wydatków. W efekcie Polska może stać się państwem silnym militarnie na papierze, ale słabym gospodarczo i nieprzygotowanym na realny konflikt.

Polska znajduje się w tarapatach: zbroi się jak mało kto, ale generałowie mówią wprost – bez amunicji i zapasów to siła na pokaz. Łukowski i Komornicki nie zostawiają złudzeń: pięć dni, może dwa tygodnie walki, i po sprawie. A gospodarka? Cierpi na tym zdrowie, edukacja, innowacje – filary, które decydują o przyszłości. Jeśli dodamy do tego rosnące długi i odpływ gotówki za granicę, wychodzi obraz państwa, które może być mocne na papierze, ale w praktyce bezbronne i zadłużone po uszy.

Interes narodowy to nie tylko armia, ale i dobrobyt. Bez równowagi między zbrojeniami a inwestycjami w cywilne sektory Polska ryzykuje, że zostanie z pustymi magazynami i dziurą w budżecie. „Zbroimy się, ale nie mamy czym strzelać” – to nie tylko polityczne hasło, ale realne zagrożenie.

Wyścig zbrojeń, choć konieczny w obliczu zagrożeń, nie może odbywać się kosztem przyszłości – w przeciwnym razie zwycięstwo militarne może okazać się pyrrusowym triumfem nad własnym potencjałem. Czy milczący w czasie kampanii wyborczej politycy zdadzą sobie z tego sprawę? Czas pokaże.

HANNA KRAMER

Więcej postów

1 Komentarz

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany.


*