„Zdrada”, „wstyd”. Państwa Bałtyckie, czyli ignorowana flanka NATO

niezależny dziennik polityczny

Dwa szczyty dotyczące bezpieczeństwa Europy, ten w Paryżu i Londynie, odbyły się w cieniu podobnego skandalu polegającego na braku zaproszenia Państw Bałtyckich. Choć Europa chciała pokazać się jako silna alternatywa dla Donalda Trumpa w odpieraniu rosyjskiego neoimperializmu, to zapomniano o strategicznych sojusznikach, którzy są na celowniku Putina, zaraz po Ukrainie.

Choć Emanuel Macron zauważył, że popełnił błąd i po awaryjnym szczycie w Paryżu „głównych państw Europy” zwołał drugie spotkanie, tym razem, z Państwami Bałtyckimi, ze Szwecją, Czechami, Kanadą, Finlandią, Rumunią, Belgią i Norwegią, a premier Keir Starmer przeprosił Bałtów za brak zaproszenia do Londynu to nie zmyło to upokorzenia jakiego doznały w ostatnich dniach Litwa, Łotwa i Estonia. Przypomnijmy, że londyński szczyt, miał być manifestem siły Europy w kontrze do ocenianego negatywnie Donald Trumpa, który nie chce amerykańskiej projekcji siły nad Dnieprem. Problem w tym, że w szale udawadniania, że Europa jest silniejsza od Amerykanów zapomniano spojrzeć na mapę wschodniej Europy. Choć było wielu, którzy ujmowali się za Ukrainą, to zabrakło kogokolwiek kto wziąłby stronę Bałtów.  

U progu trzeciej wojny światowej

Ostatnie dni obfitowały w geopolityczne dyskusje jakich świat nie widział od okresu drugiej wojny światowej. Pyskówka pomiędzy Wołodymyrem Zełenskim, prezydentem Ukrainy, JD Vance’m, wiceprezydentem USA i amerykańskim przywódcą Donaldem Trumpem, przejdzie do historii jako precedens karczemnej awantury w Gabinecie Owalnym. Potwierdziło to moje predykcje z listopada 2024 roku, gdy na łamach Defence24.pl pisałem, że Trump Zełenskiego nienawidzi i skończy się to kryzysem w relacjach USA-Ukraina. Dla europejskich elit sportem narodowym stało się wykazywanie jak bardzo różnią się od Donalda Trumpa, więc na rzekomo alternatywnym szczycie w Londynie, gdzie już nikomu nie przeszkadzał strój Zełenskiego, ustalono nie wiele więcej niż w Waszyngtonie.

Ukraina zyskała co prawda dodatkowe pakiety uzbrojenia, ale są one co najwyżej kapiącą kroplówką w perspektywie przedłużającej się wojny. Od Starmera do Tuska, nikt w Londynie, nie miał wątpliwości, iż Europa nie chce być substytutem gwarancji bezpieczeństwa jakie dają Amerykanie w Sojuszu Północnoatlantyckim. Supermocarstwo z pierwszą armią świata i pierwszą walutą świata jest jedno – to USA i nawet zgrzytanie zębów na Trumpa tego stanu rzeczy nie odmieni. Jeżeli założono w Europie, że Rosja stanowi zarzewie przyszłej III wojny światowej to samobójstwem byłoby teraz antagonizowanie sobie Amerykanów. Waszyngton choć do dwóch wielkich wojen włączał się później, to mimo wszystko po stronie zachodnich demokracji i to ten wysiłek zbrojny dawał entento-aliantom zwycięstwo.  

To Estonia pomogła najwięcej Ukrainie

A teraz spójrzmy przez chwilę na wydarzenia ostatnich dni oczami liderów Państw Bałtyckich. Kraje te stały się prymusami wschodniej flanki NATO i UE. Kilka tygodni temu lojalnie odłączyły się od sieci energetycznej z Rosji, pomagają Ukrainie, przywróciły pobór, albo masowość wojska – jak na swoje skromne etniczne możliwości, budują Bałtycką Linię Obrony, proszą o zachodnie kontyngenty na swoim terytorium goszcząc naszych żołnierzy.

Czasem ma to wymiar kompromitacji organizacyjnej jak rodzący się w bólach projekt niemieckiej brygady na Litwie. Tak, czy inaczej, Bałtowie krzyczą: spójrzcie, staramy się, jesteśmy forpocztą Sojuszu Północnoatlantyckiego! Tymczasem na europejskich salonach tak zaangażowano się w wyścig o to kto zrobi sobie bardziej efektywne zdjęcie, że zatkano na ten krzyk uszy. Pamiętacie licytację kto przekazał więcej pomocy Ukrainie? Czy ktoś pamięta, że w proporcjach do narodowego PKB liderem pomocy Ukrainie w pierwszej fazie wojny była malutka Estonia, która przeznaczyła na ten cel równowartość 0,8% swojego PKB?

Stwierdzenie, że Państwa Bałtyckie są krajami frontowymi to jakby nic nie powiedzieć. Pomoc Ukrainie jest w interesie Bałtów, bo nikt nie ma wątpliwości, że kolejne na celowniku Putina są Estonia, Łotwa i Litwa. Są one „Ukrainami” północy mając podobne problemy etniczno-polityczne co na południu. 25 proc. ludności etnicznie rosyjskiej to baza społeczna, której lojalność wobec tych państw jest wątpliwa, a powtórka z Donbasu 2014 jest niestety realna.

Tak jak bez Ukrainy Rosja nie jest w stanie realizować swojego mocarstwowego projektu w basenie Morza Czarnego, tak analogicznie bez kontroli nad Państwami Bałtyckimi nie uczyni tego nad naszym wspólnym morzem. Niepodległość Państw Bałtyckich jest kluczem do powstrzymania wybuchu III wojny światowej. A rozumiem, że taki nadano sens ostatnich spotkań. Te malutkie, zignorowane przez świat, kraje mają o wiele większe znaczenie niż nam się wydaje. Spójrzmy na mapę.

Niepodległość Państw Bałtyckich kluczem do bezpieczeństwa wschodniej Europy

Czy ktokolwiek przed organizacją szczytu w Londynie zastanowił się jak wyglądałby ewentualny atak Federacji Rosyjskiej na NATO? Wiele mówimy o „wschodniej flance NATO”, ale wszystko rozbija się o szczegółowe plany rosyjskich osi natarcia. Obecnie uderzenie Rosji z terytorium obwodu królewieckiego i Białorusi jest wstrzymywane właśnie istnieniem Bałtów.

Kaliningrad czuje na plecach oddech Litwy, Łotwy i Estonii, bo zgodnie ze sztuką wojenną uderzenie bez zabezpieczonych flank – a nawet tyłów – się nie powiedzie. Taką rolę jaką odgrywa Ukraina na południu, odgrywają Bałtowie na północy. Rosyjski plan wojenny przeciwko NATO, który istnieje od czasów Traktatu Waszyngtońskiego (a nawet wcześniej) jest obecnie zgniatany obcęgami ukraińsko-bałtyckimi. Niepodległość Ukrainy, Litwy, Łotwy i Estonii szachuje plany Kremla na podbój Europy Środkowo-Wschodniej. Na szczęście, udało się nam to rosyjskie zbrojne ramię uchwycić i ścisnąć, ale absolutnym szaleństwem jest jednoczesne zapraszanie Ukrainy (i słuszne) z pominięciem Państw Bałtyckich (haniebne). Zachód stracił na rzecz Kremla Białoruś leżącą na dawnych ziemiach Wielkiego Księstwa Litewskiego. Tym bardziej nie wolno nam utracić bałtyckiej północy.

Wielu ekspertów deprecjonuje militarne znaczenie Litwy, Łotwy i Estonii licząc potencjał militarnych tych państw. Każde z nich w wojskach pierwszego rzutu może wystawić ok. 15 tys. żołnierzy. Nie mają one żadnej głębi strategicznej, więc nikt nie estymuje większego potencjału wojennego. Jeden ze znanych polskich geopolityków żachnął się nawet kiedyś, że „po co polscy żołnierze są na Łotwie?!”.

„Estonia, a ile ona ma czołgów?” – słychać drwienie z naszych sąsiadów. Tyle, że to kompletne niezrozumienie geostrategii naszego regionu. To właśnie Państwa Bałtyckie są kluczem do bezpieczeństwa wschodniej flanki NATO. Upadek Bałtów oznaczałby demontaż ostatniej zapory blokującej Federację Rosyjską, by znaleźć się na pozycjach wyjściowych do wielkiej wojny z NATO.

A przecież tym była rosyjska inwazja w lutym 2022 roku. Ukraina – w planach Kremla – miała paść, by Rosja stanęła szeroko na granicy NATO i wymuszała na Sojuszu Północnoatlantyckim nowy koncert mocarstw odbudowujący zasięg Związku Radzieckiego. Sama groźba zdławienia Ukraińców i Bałtów, by zagrozić NATO wielką wojną, której Zachód – w narracji Kremla się panicznie boi – zaspokaja częściowo długofalowe plany Kremla. Ponadto irredenta przysłanych z Rosji dywersantów jest możliwa na terytorium NATO, właśnie w Państwach Bałtyckich. Dlatego Litwa i Łotwa drżały, gdy na Białoruś wjechała Grupa Wagnera.  

Jak ten brak zaproszenia skomentowano nad Morzem Bałtyckim? „Rosja i nasze społeczeństwo jasno ocenią, że sprzedały nas USA, ale także Wielka Brytania i Francja” – czytamy w jednym z artykułów. „Estonia, Łotwa i Litwa są „bardzo niezadowolone” z wykluczenia ich ze (…) szczytu w sprawie Ukrainy w Londynie – zauważyła telewizja Sky News, powołując się na źródła” – pada w brytyjskich mediach.

Ocenę tę potwierdził szef komisji ds. zagranicznych estońskiego parlamentu Marko Mihkelson, który stwierdził: „Państwa bałtyckie znajdują się w grupie ryzyka i uważam, że w tym kontekście absolutnie nieuniknione jest, abyśmy byli obecni na tych spotkaniach. Wiem, że nasi dyplomaci pracują nad tym, ale już teraz sytuacja ta nie napawa optymizmem i mi osobiście bardzo się nie podoba” – zaznaczył z goryczą.

„Nauseda (prezydent Litwy) wyraził duże niezadowolenie z powodu braku zaproszenia do Londynu” – stwierdziła Asta Skaisgiryte, doradczyni prezydenta Litwy, w rozmowie z nadawcą publicznym LRT. „Wszystkie decyzje bezpośrednio wpływają na nasze bezpieczeństwo. To jak kolejny pakt dzielący Europę lub traktujący nas jako coś oczywistego. Wstyd” – cytuje jedno z źródeł z Państw Bałtyckich „Wirtualna Polska”. W wywiadzie dla onet.pl członek polskiego rządu, który zachowuje anonimowość ocenia perspektywę Bałtów. „Oni są przerażeni. Będzie rosła presja Rosji na te trzy kraje, choć nie od razu” – zaznaczył.

 

Źródło: defence24.pl

Więcej postów

Bądź pierwszy, który skomentuje ten wpis!

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany.


*