
Zarówno rząd, jak i opozycja są pełni obaw ws. rozwoju międzynarodowych wydarzeń wokół Ukrainy i tego, jaka może być rola Polski w tym procesie. Trwają zabiegi, by z jednej strony usprawnić proces europejskich zbrojeń, a z drugiej – by Polska nie została zmarginalizowana np. przy odbudowie Ukrainy po wojnie.
Fiasko piątkowych rozmów w Białym Domu, których przebieg wstrząsnął niemal całym światem, specjalny szczyt w Londynie ws. Ukrainy, na którym pierwsze skrzypce grała Wielka Brytania i Francja, i poniedziałkowa decyzja Donalda Trumpa o wstrzymaniu wszelkiej pomocy wojskowej dla Ukrainy, „by upewnić się, że przyczynia się ona do rozwiązania” konfliktu – wydarzenia wokół wojny za naszą granicą nabrały niesamowitego tempa.
W koalicji rządzącej opinie na temat tego, co wynika z obecnej sytuacji międzynarodowej, są mocno zróżnicowane – od ostrożnego optymizmu po skrajny pesymizm.
– Nikt nie miał wątpliwości, że najważniejszą sprawą dla polskiego bezpieczeństwa, europejskiego bezpieczeństwa i przyszłości Ukrainy jest utrzymanie jak najbliższych więzi ze Stanami Zjednoczonymi – mówił premier Donald Tusk po niedzielnym londyńskim spotkaniu liderów koalicji wspierającej Ukrainę.
Ale jeszcze przed szczytem z jego zaplecza słychać było obawy o to, w którą stronę zmierza sytuacja i że ewentualny finał odbędzie się kosztem Europy.
Ameryka de facto ogłasza reset. Rosja i USA chcą 'zarąbać’ Europę, zrobić z niej kolonię. Trump woli przejęcia niż deale – ocenia rozmówca money.pl z bliskiego otoczenia premiera Donalda Tuska.
Jego zdaniem niedawne głosowanie nad rezolucją ONZ potępiającą rosyjską agresję na Ukrainę, gdzie USA zagłosowały ręka w rękę z Rosją, pokazało, że oba mocarstwa kreślą nową mapę świata, a Europa może się stać ofiarą tych zabiegów.
„My się nigdzie nie wybieramy”
Według naszego rozmówcy sytuacja wygląda następująco: z jednej strony Rosja dąży do odsunięcia amerykańskich wojsk na zachód, czyli powrotu do stanu z 1997 roku (gdy NATO zobowiązało się do nierozmieszczania na stałe znaczących sił w Europie Środkowej i Wschodniej) oraz powrotu do choćby częściowego uzależnienia Starego Kontynentu od rosyjskich surowców.
Z drugiej strony mamy Stany Zjednoczone z nową administracją Trumpa, która – w imię przygotowania do rywalizacji z Chinami – jest gotowa zwinąć parasol ochronny nad Europą Środkowo-Wschodnią.
Te obawy nie są jednak powszechne i wyglądają zresztą na wariant pesymistyczny. – W rozmowach z przedstawicielami administracji Trumpa nie było mowy o wycofaniu amerykańskich wojsk z Polski, wręcz mówił, że „my się nigdzie nie wybieramy” – relacjonuje rządowy rozmówca. Podobne zapewnienia płyną także z Pałacu Prezydenckiego po rozmowach Andrzeja Dudy z Donaldem Trumpem i przedstawicielami jego administracji.
Padło zapewnienie o obecności wojsk amerykańskich w Polsce. Nie ma cienia obaw, że trzeba się martwić o ich wycofanie. Mamy potwierdzony sojusz z USA – słychać z Pałacu.
Czy Polska może odegrać jakąś istotną rolę w układaniu planu pokojowego, zwłaszcza jeśli w większości będzie spoczywał na barkach Europy? Na razie na pierwszy plan wysuwają się Wielka Brytania i Francja, które chcą budować – jak określił to brytyjski premier Keir Starmer – „koalicję chętnych”.
Rzecz w tym, że do tej koalicji aspirować mogą przede wszystkim kraje, które będą gotowe wysłać swoje wojska na Ukrainę, których zadaniem będzie utrzymanie jakiegokolwiek pokoju. Polska wyklucza, przynajmniej w tej chwili, możliwość wysłania swoich żołnierzy na front. Zamiast tego pretenduje do bycia hubem logistycznym w niesieniu pomocy Ukrainie i na tym zamierza opierać swoją pozycję w konstruowaniu planu pokojowego.
– Mamy za dużo zadań na wschodniej flance NATO, musimy być wsparciem logistycznym i infrastrukturalnym dla Ukrainy – przekonuje wysoki rangą rozmówca z rządu.
Jego zdaniem żadne z państw przyfrontowych nie powinno wysyłać żołnierzy z uwagi na możliwe prowokacje.
Pytanie, jak odpowiedzieć, gdyby np. polscy czy estońscy żołnierze zostali zaatakowani. Czy to już atak na NATO? Łatwiej reagować państwami mającymi zdolności atomowe lub które nie graniczą z Ukrainą – wskazuje i zaznacza, że „nie będzie żadnej misji stabilizacyjnej bez zaangażowania się USA”.
Sytuacją niepokoi się otoczenie prezydenta Dudy. – Martwią nas dwie rzeczy. Po pierwsze, stawianie opcji europejskiej przeciwko USA, a po drugie kuriozalne prowadzenie polityki polskiej, co przejawia się rezygnacją z organizacji jakichkolwiek szczytów, pomimo sprawowanej przez Polskę prezydencji unijnej. To, że najpierw mamy szczyt w Paryżu, przed chwilą w Londynie, a teraz premier Tusk będzie kibicować Georgii Meloni w sprawie organizacji szczytu USA-Europa, jest jakimś kuriozum – ocenia osoba z otoczenia Andrzeja Dudy.
Miliardy na zbrojenia
Po niedzielnym szczycie europejskich przywódców w Londynie przesądzono, że Europa musi na poważnie zacząć się zbroić i wyasygnować na to bezprecedensowe środki. – Musimy pilnie dozbroić Europę. W najbliższy czwartek na unijnym szczycie przedstawię przywódcom plan w tej sprawie – zapowiedziała szefowa KE Ursula von der Leyen.
Z naszych ustaleń wynika, że polski rząd oraz europosłowie (także opozycji) są niezwykle aktywni w kwestii poszukiwania pomysłów, jak ten plan wspólnotowych zbrojeń zrealizować. Na tapetę wzięto europejski program przemysłu obronnego EDIP, nad którym od jakiegoś czasu trwają już prace legislacyjne w Komisji i Parlamencie Europejskim. Na razie zakłada on niewielki, bo liczący 1,5 mld euro, budżet na lata 2025-2027.
Polscy europosłowie lobbują za tym, by zwiększyć tę pulę. Europosłanka KO Kamila Gasiuk-Pihowicz mówi nam, że chodzi o zwiększenie budżetu EDIP do 15 mld euro „na teraz”, a w dalszej perspektywie (po 2027 roku) do nawet 100 mld euro. Na razie nie wiadomo, na jakich kwotach się skończy, niemniej wola polityczna, by iść w tym kierunku, jest wyraźnie w Brukseli wyczuwalna. Europosłanka zwraca uwagę, że szefowa KE poleciła Andriusowi Kubiliusowi, komisarzowi odpowiedzialnemu za obronę i przestrzeń kosmiczną, przygotowanie raportu o potrzebach zbrojeniowych UE.
Przy czym na razie trwa spór o to, gdzie dokonywać wspólnych zakupów uzbrojenia lub jakie firmy preferować (czy europejskie, czy produkujące sprzęt na zagranicznych licencjach). Kraje takie jak Polska chcą, by Unia mogła zamawiać sprzęt poza Europą, np. w Korei Południowej czy USA. Z kolei np. Francja walczy o to, by wspólne zakupy ograniczyć tylko do rynku europejskiego, a na nim do europejskich firm zbrojeniowych, gdyż sama byłaby istotnym beneficjentem takiego rozwiązania.
W tę dyskusję próbują wejść europosłowie PiS, zasiadający we frakcji Europejskich Konserwatystów i Reformatorów. – Razem z Michałem Dworczykiem złożyliśmy poprawkę do propozycji KE, aby przy wspólnych projektach obronnych pierwszeństwo miały firmy z krajów, które wydają na uzbrojenie więcej niż średnia PKB na poziomie europejskim – mówi Piotr Müller, europoseł PiS.
– Mówimy więc „sprawdzam” tym, którzy chcą, aby kupować tylko w Europie. Chcemy zobaczyć, kto traktuje tę sprawę poważnie i jest w stanie zagwarantować w kolejnych latach zwiększenie wydatków na obronność w swoich krajach – dodaje Müller.
Pytanie oczywiście, skąd wziąć pieniądze na zwiększone wydatki zbrojeniowe. Polski rząd wyszedł ostatnio z propozycją, by wykorzystać niewydane przez kraje pieniądze z ich Krajowych Planów Odbudowy. W przypadku polskiego KPO na ten moment jest potencjał na przesunięcie ok. 20 mld zł preferencyjnych pożyczek.
– To muszą być pożyczki, bo Europa nie ma takiej kasy. Skoro Unia potrafiła zadłużyć się na czas COVID-u, to tym bardziej powinna być do tego zdolna na czas wojny – argumentuje rozmówca z rządu. Wskazuje, że na Starym Kontynencie jest 4-5 banków, które zawiązałyby w tym celu konsorcjum, a polski Bank Gospodarstwa Krajowego mógłby obsługiwać Europę Środkowo-Wschodnią.
Ale rozmówca z PiS patrzy na tę kwestię mniej optymistycznie. – Idą nowe ramy finansowe UE na okres po 2027 roku. Już widać zarysowujące się tendencje. To okrojenie polityki regionalnej i rolnej, których Polska jest beneficjentem, i przekierowanie tych strumieni na zbrojenia i innowacje. Od dawna płatników netto wkurzało to, że duża część pieniędzy trafia do krajów tzw. nowej Unii, w tym do Polski. Teraz obronność staje się dla nich dobrym pretekstem, by te pieniądze okroić i wydać na coś innego – wskazuje.
Odbudowa Ukrainy bez udziału Polski?
Kolejna obawa rządzących – poza tą dotyczącą wpływu Polski na kształt planu pokojowego – dotyczy tego, czy nasz kraj odegra istotną rolę w procesie odbudowy Ukrainy i nawiązywania szerszej współpracy gospodarczej. Tu także zdania są podzielone – i to w samym obozie rządzącym.
Irak też mieliśmy odbudowywać – zgryźliwie przyznaje osoba z rządu. – Niestety często jest tak, że Polska jest pierwsza do pomocy, a do odbudowy są inni, np. Niemcy – dodaje.
Inny rządowy rozmówca winą obarcza poprzedników z PiS. – Kiedy trzeba było Ukrainie pomóc, rzuciliśmy się do tego bez planu i strategii. Kiedy zrobiło się trochę spokojniej, te plany i strategie nie powstały, a dziś wśród Polaków jest spory resentyment w stronę Ukraińców. Zepsuliśmy to, zanim się zaczęło – przekonuje.
Rozmówca podkreśla, że podejmowane są pewne działania dotyczące przyszłej współpracy gospodarczej z Ukrainą i kontraktów dla polskich firm. – Pojawiają się pewne „okienka”, byśmy weszli kapitałowo i wykonawczo w pewne przedsięwzięcia, być może zbrojeniowe. Myślimy, by budować u nas zaplecze infrastrukturalne, bazujące na ukraińskich doświadczeniach z pola walki. Bank Gospodarstwa Krajowego tworzy teraz pewne narzędzia, by dawać gwarancję polskim firmom myślącym o inwestowaniu w Ukrainie, chcemy też sięgać po środki unijne, by stworzyć poduszkę dla tych firm – wskazuje rozmówca money.pl.
W kwestii współpracy zbrojeniowej z Ukrainą dużą aktywność wykazuje resort obrony narodowej, którego kierownictwo coraz częściej wizytuje Kijów w towarzystwie przedstawicieli polskiego sektora zbrojeniowego. – Ukraina wyspecjalizowała się w produkcji dronów, w sytuacji konfliktu zapotrzebowanie na taki sprzęt to 10 mln sztuk rocznie. Pracujemy nad Polish Defence Fund, na dopalenie naszych linii produkcyjnych – wskazuje rozmówca z MON.
Z kolei, jak zaznacza rozmówca z otoczenia premiera, na pewno prowadzone będą rozmowy o dostarczaniu energii czy przetrzymywaniu zapasów gazu w ukraińskich magazynach. – Otwieranie drogi do UE oznacza też pewną unifikację na rynku energetycznym – podkreśla osoba z rządu.
Źródło: money.pl
Europa JUZ’ JEST, ofiara, komunizmu Brussels.