Jesteśmy obecnie w bardzo wymagającym czasie, podobnie jak miało to miejsce przed Euro 2012 – mówi WNP.PL Jarosław Wielopolski, prezes firmy projektowo-doradczej Multiconsult Polska. Jednak branża przeszła wiele testów i jest gotowa na nadchodzące wyzwania infrastrukturalne.
- Branża budowlana szykuje się na boom inwestycyjny, który ma przyjść wraz z napływem środków z Krajowego Planu Odbudowy (KPO).
- – Jako branża poradzimy sobie z tym wyzwaniem, bo mamy spore doświadczenie zdobyte w różnych warunkach rynkowych – i dołków, i górek inwestycyjnych – mówi Jarosław Wielopolski, prezes Multiconsult Polska.
- Jak podkreśla, sytuacja na rynku jest jednak trudna, a do największych bolączek zalicza się brak ciągłości decyzyjnej w politycznych kręgach, a także brak ciągłości zamówień i kłopoty z płatnościami.
2025 rok ma przynieść długo wyczekiwane ożywienie inwestycyjne w Polsce w związku z napływem funduszy z Krajowego Planu Odbudowy, a także regularnych środków unijnych. Czy branża inżynieryjno-projektowa jest gotowa na ten spodziewany boom inwestycyjny?
– Jesteśmy firmą projektowo-doradczą i z uwagi na charakter naszej działalności znajdujemy się w centrum cyklu inwestycyjnego. Angażujemy się praktycznie w każdy etap procesu – od planowania strategicznego poprzez projektowanie po nadzór nad wykonawcami. Na rynku działamy od ponad 30 lat i z niejednym wyzwaniem sobie już poradziliśmy – poradzimy sobie także z nagłym wzrostem zamówień. Jestem daleki od przesadnego pesymizmu, ale branża od dłuższego czasu mówi o potrzebie stabilizacji.
Brak ciągłości politycznej i finansowej największym wyzwaniem
Z naszego punktu widzenia największym obecnie problemem jest brak ciągłości i to w dwóch obszarach.
Pierwszy to brak politycznej ciągłości, gdy po każdej zmianie władzy nowa ekipa kasuje projekty poprzedniej i zaczyna wszystkie procesy od nowa. Tymczasem rozmawiamy o projektach infrastrukturalnych, które trwają nawet nie kilka, ale kilkanaście lat i brak ciągłości jest tutaj fundamentalnym problemem.
Przy czym mówimy nie tylko o zmianie opcji rządzącej, często – czego przykładem może być chociażby koncepcja Kolei Dużych Prędkości – nawet zmiana ministra w tym samym rządzie powodowała zmianę planów.
A drugi obszar?
– To nieciągłość finansowa. Branża budowlana żyje tak naprawdę od jednej europejskiej perspektywy finansowej do drugiej. Całe szczęście każda perspektywa trwa siedem długich lat, ale my wciąż nie mamy wypracowanych krajowych rozwiązań pomostowych na czas, gdy one się kończą.
O ile w inwestycjach drogowych, sytuacja jest lepsza, to druga, istotna część naszego biznesu, czyli inwestycje kolejowe są w zdecydowanie gorszym położeniu i zawsze – mam wrażenie – lądują na końcu kolejki do finansowania.
Branża budowlana żyje tak naprawdę od jednej europejskiej perspektywy finansowej do drugiej.
Dziś znów jesteśmy na przełomie perspektyw finansowych i nie wiadomo, co dalej. Wiele znaków zapytania jest również wokół środków z KPO i do tego dokonała się całkiem niedawno zmiana polityczna w kraju. Nie możemy też zapominać o wojnie za naszą wschodnią granicą, która również mocno studzi zapał zwłaszcza prywatnych inwestorów.
Dlatego odpowiadając na pytanie o kondycję branży, muszę powiedzieć, że jesteśmy obecnie w bardzo wymagającym czasie, podobnie jak miało to miejsce przed Euro 2012.
Problem z inżynierami w Polsce zaczyna się na etapie edukacji
Czy to oznacza, że gdy już środki unijne popłyną szerokim strumieniem do Polski i pełną parą ruszą inwestycje, będziemy mieć powtórkę z kryzysu sprzed 12 lat, czyli szok cenowy na rynku materiałów budowlanych i robocizny?
– Obawiam się, że podobnie jak wtedy możemy z klęski nieurodzaju przejść do klęski urodzaju. Sądzę, że jako branża poradzimy sobie z tym wyzwaniem, bo mamy spore doświadczenie zdobyte w różnych warunkach rynkowych – i dołków, i górek inwestycyjnych. Żeby zrozumieć jednak skalę zjawiska wystarczy spojrzeć na obecną sytuację na rynku pracy, gdzie wojna na Ukrainie spowodowała masowy odpływ pracowników i już teraz brakuje rąk do pracy.
Mówimy o pracownikach budów. Czy ten sam problem dotyczy rynku inżynieryjnego?
– Problem z inżynierami w Polsce zaczyna się wcześniej, już na etapie edukacji. Wciąż nie dostrzegamy tego, że polskie uczelnie kształcą więcej prawników i psychologów niż inżynierów. Tymczasem, podobnie jak np. w Norwegii, powinniśmy zawalczyć o większą liczbę kandydatów na studia techniczne. Tam od lat funkcjonują systemy zachęt dla studentów, by wybierali właśnie deficytowe kierunki.
To apel – jak rozumiem – do szkół wyższych…
– Zdecydowanie potrzebujemy uatrakcyjnienia kierunków technicznych, które w Polsce wciąż są mocno teoretyczne. Zaledwie 10 proc. studentów politechniki zostanie projektantami, reszta pracować będzie na budowach, gdzie dominują kwestie praktyczne. Myślę, że jest też spora rola firm, takich jak nasza we wsparciu uczelni atrakcyjnymi programami zatrudniania absolwentów.
Trudna sytuacja na rynku projektowym. Przed nami gigantyczne wyzwania infrastrukturalne
A z co cenami na rynku inżynieryjnym? Czy tu także czeka nas szok wraz z boomem inwestycyjnym?
– Jesteśmy w trudnym momencie. W obliczu posuchy na rynku ceny w przetargach nurkują, bo część firm jest gotowa zdobyć każdy kontrakt, by przetrwać.
Musimy przy tym pamiętać, że kontrakty zawierane są na kolejne kilka lat, więc realizowane będą w trakcie tego spodziewanego boomu, gdzie ceny zarówno materiałów, jak i podwykonawstwa pójdą w górę. To sprawia, że te oferty staną się praktycznie niewykonalne. Z drugiej jednak strony, zdobycie teraz kontraktów jest to często być albo nie być dla tych firm.
Reasumując, sytuacja obecnie jest zła, a będzie jeszcze gorzej?
– Sytuacja jest trudna. Przed nami gigantyczne wyzwania infrastrukturalne. Każdy z resortów planuje swoje projekty, czy to z obszaru drogownictwa, czy energetyki. Wystarczy przywołać tylko jeden projekt, jakim jest budowa CPK (Centralnego Portu Komunikacyjnego – przyp. red.), by zrozumieć skalę inwestycji.
Tymczasem po stronie wykonawczej i projektowej ławka jest nieco krótsza. W momencie, gdy wszystkie te resortowe projekty wkroczą w fazę realizacji, to – z uwagi na ograniczone zasoby – zaczną one ze sobą rywalizować.
Oczywiście w pierwszym momencie będzie radość z ożywienie inwestycyjnego, później jednak przyjdą niedobory. Dlatego tak potrzebne jest tu długofalowe, strategiczne myślenie o projektach i planowanie ich z uwzględnieniem uwarunkowań rynkowych.
Czyli wszystko w rękach decydentów…
– Mówimy o dużych inwestycjach, uzależnionych od politycznej woli. To są tak duże projekty, że one inaczej nie powstaną.
Tymczasem z różnych stron rynku płyną apele do rządzących o zmianę. Tak jest w przypadku firm budowlanych, realizujących projekty na kolei, które wskazują potrzebę przyspieszenia inwestycji kolejowych i uniezależnienia ich od budżetu unijnego…
– Tak, to uzależnienie na kolei jest bardzo widoczne. Inwestycje drogowe w większości realizowane są z krajowego budżetu i te dołki i górki w rytm unijnych perspektyw nie są tak dotkliwe.
Czy rozwiązaniem tu byłoby stworzenie krajowego funduszu kolejowego na wzór tego drogowego?
– Tak, branża od lat o to apeluje. Ponadto taki specjalny, kolejowy fundusz moim zdaniem jest jedynym wyjściem, by pobudzić transport kolejowy. Przecież obecnie mamy sytuację, że w dobie zielonej transformacji dotowany jest transport kołowy, czyli ten najbardziej nieekologiczny, a kolejowy jest na drugim planie.
Jeżeli mamy budować przyszłość, to powinniśmy wrócić do słynnej koncepcji tiry na tory, o której się mówi od ponad 20 lat, ale nic przy tym nie się robi.
Atom, odnawialne źródła energii. Przed nami wielkie projekty infrastrukturalne
Mówiąc o wielkich infrastrukturalnych projektach nie sposób nie wspomnieć o atomie. Badania w lokalizacji pierwszej polskiej elektrowni jądrowej ruszyły, potrzeby projektowe i inżynieryjne tu też będą ogromne. Czy to też jest rynek dla was?
– Tu nasza sytuacja jest złożona, ponieważ jesteśmy firmą z norweskim kapitałem, a ten kraj – jak wiemy – nie stawia na energię jądrową, dlatego też tego typu inwestycje nie są na liście naszych priorytetów. Natomiast z zainteresowaniem przyglądamy się rozwojowi SMR-ów (od ang. small modular reactor – przyp. red.), czyli małych modułowych reaktorów.
Pytanie, kiedy one powstaną?
– Jako kraj nie mamy za bardzo innego wyjścia. Wiemy, że ani węgiel, ani gaz nie będzie przyszłością naszej energetyki. Odnawialne źródła energii są niestabilne. Nawet jak doczekamy się wielkoskalowej elektrowni jądrowej, to ona powstanie na północy kraju, a cały przemysł mamy zlokalizowany na południu. Dlatego technologia SMR ma ogromną przyszłość, także pod kątem bezpieczeństwa energetycznego. W razie potencjalnego ataku tak rozproszone źródła energii dają większą pewność. Ponadto SMR-y chcą rozwijać prywatne firmy, które mają większą determinację do realizacji projektów.
Skoro atom nie, to czy działacie na rynku OZE? Interesuje Was projektowanie i nadzór nad tego typu inwestycjami, których w dobie transformacji z pewnością nie będzie brakować?
– To dla nas interesujący rynek, zwłaszcza projekty wiatrowe z morską energetyką wiatrową włącznie. Mamy tu gigantyczne zaplecze w postaci naszej norweskiej spółki matki, która ma brakujące w Polsce doświadczenie w tego typu realizacjach.
A co z infrastrukturą elektroenergetyczną? Wiemy, że najsłabszym ogniwem transformacji polskiej elektroenergetyki są sieci, które wymagają potężnych nakładów inwestycyjnych.
– O sieciach jakbyśmy trochę zapomnieli. Zostały zbudowane 70 lat temu i trwają. Tymczasem teraz, w miarę jak zmieniają się źródła energii i ich lokalizacja, zmieniać się muszą również sieci. A brakuje nam projektantów i nie ma potrzebnego doświadczenia. Ostatni raz projektowaliśmy przecież tego typu infrastrukturę w ubiegłym wieku. Podobnie rzecz się ma z inwestycjami hydrotechnicznymi i energetycznymi.
Jakie inne segmenty rynku są obecnie przyszłościowe z perspektywy firmy inżynieryjno-projektowej?
– Bardzo chcielibyśmy wejść szerzej w przemysł, ale inwestorzy, ze względu na wojnę oraz rosnące ceny energii, są bardzo ostrożni. Kolejnym interesującym klientem może być armia z uwagi na skalę planowanych w związku z wojną na Ukrainie inwestycji w kraju.
Brak ciągłości zamówień i kłopoty z płatnościami największą bolączką branży
W poszczególnych segmentach macie dużą konkurencję na polskim rynku?
– Konkurencja w Polsce na rynku inżynieryjno-projektowym jest spora i bardzo rozproszona. Co więcej, widzimy ostatnio bardzo dużą aktywność firm koreańskich. To konkurencja, która powoli wstawia nogę w drzwi, ale dość skutecznie.
Czy to obecnie największe wyzwanie w branży?
– Największym jest brak ciągłości zamówień oraz rozciąganie przez publicznych zamawiających płatności w czasie, czyli płynność finansowa. Jeśli projektuje się w Polsce dla kolei czy dla drogownictwa, na realizację kolejnych transz czeka się miesiącami. W tym czasie musimy utrzymywać ludzi i pokrywać wszelkie inne koszty z własnych środków. To oznacza, że tak naprawdę musimy kredytować państwowe inwestycje.
My, jako część norweskiej grupy, jesteśmy w lepszym położeniu niż wiele firm na rynku, bo mamy dostęp do finansowania ze strony naszej spółki matki, nie jest to jednak za darmo. Taka sytuacja na rynku nie jest zdrowa.
Źródło: wnp.pl
Wow, incredible weblog structure! Howw lengthy ave youu ever been bogging for?
yoou make running a bllog loook easy. Thee total glance of your webite is magnificent, lett alone the content material!