– Zamykanie fabryk w Europie to nie chwilowy kryzys, lecz symptom głębszych problemów. Bez szybkiej automatyzacji produkcji, taniej energii i sprawnego wsparcia państwa polski przemysł nie utrzyma pozycji na międzynarodowych rynkach – mówi money.pl Mikołaj Budzanowski, w latach 2011–2013 minister Skarbu Państwa, a obecnie członek zarządu firmy Boryszew i prezes Boryszew Energy.
- Sytuacja w przemyśle jest obecnie gorsza niż podczas pandemii i kryzysu energetycznego 2022 roku, czego dowodem są masowe zamknięcia fabryk i spadek eksportu – twierdzi Budzanowski;
- Europa przegrywa konkurencję z USA i Chinami przez zbyt wolne procesy decyzyjne i brak skutecznych mechanizmów wsparcia przemysłu – podkreśla rozmówca money.pl;
- Jego zdaniem, priorytetem powinny być inwestycje w militaryzację przemysłu i zielone technologie, ale kluczowa jest szybkość wdrażania projektów.
Tomasz Żółciak, Grzegorz Osiecki: Od lat słyszymy diagnozę, że kończą się proste rezerwy, jak tania praca, ale jeśli będziemy innowacyjni i przejdziemy transformację energetyczną, to czeka nas dalszy złoty wiek. To prawdziwa wizja czy rozmyta mgławica?
Mikołaj Budzanowski*, prezes Boryszew Energy: Prawdą jest, że z konkurencję wygrywa się myślą technologiczną i tanią energią, ale ostatnie, czego teraz potrzebujemy, to kolejna rozmyta wizja. Konkretnie: energia za 50 Euro/MWh, zrobotyzowane i autonomiczne fabryki oraz AI do ich zarządzania. Do tego potrzebujemy sprawczego państwa i szybkich decyzji zarządczych w przemyśle. Dlaczego podkreślam te trzy konkrety? Doświadczamy tego na co dzień: w Boryszewie na 35 fabryk tylko jedna jest zrobotyzowana, półautonomiczna, ale wyraźnie poprawiło to rentowność produkcji. Kolejne nasze zakłady też będę autonomiczne, bo tylko to zagwarantuje im zamówienia, które utrzymają produkcję w Polsce. Do tego cena energii jest pochodną konkurencyjnego rynku w Europie, naszego głównego rynku eksportowego, więc musimy dążyć do tych 50 Euro/MWh, aby konkurować globalnie.
To kto obecnie jest najmniej nowoczesny?
W instytucjach publicznych, na poziomie unijnym czy krajowym, za mało jest mechanizmów szybkiej reakcji na sytuacje krytyczne, a dziś przemysł w takiej sytuacji się znajduje. W przemyśle jest znacznie gorzej niż podczas COVID-u i gorzej niż w 2022 roku, mimo ówczesnego wielkiego wzrostu cen energii i gazu.
Jest gorzej niż w 2022 roku? Jak to się konkretnie przejawia?
Zamykane są fabryki, brakuje popytu na wiele produktów, słabnie eksport – to widać w liczbach i wynikach finansowych większości spółek produkcyjnych. Zarówno w polskiej, jak i niemieckiej gospodarce zamykanie fabryk i zwolnienia wynikają z braku obłożenia linii produkcyjnych lub utraty konkurencyjności cenowej. Volkswagen zamyka część zakładów, podobnie Bosch, Thyssenkrupp Steel. Boryszew też zamknął dwa zakłady. To nie są pojedyncze przypadki, ale szerszy trend.
Często słyszymy uspokajające tłumaczenia ekspertów, że zamykane są zakłady wykorzystujące proste rezerwy i niskie koszty pracy, a w ich miejsce przyjdą przemysły wysokomarżowe. Czy faktycznie tak się stanie?
Półprawda. Nawet przy niskich cenach energii czy automatyzacji, np. w przemyśle stalowym nie stać nas na pokrycie kosztów zmiennych przy subsydiowanej produkcji stali z Chin. To jest fundamentalny problem całego przemysłu i braku polityki celnej. Absolutnie kluczowe są wysokomarżowe inwestycje, bo i tylko na nich można budować trwały wzrost. Tak zrobiły Stany Zjednoczone i Chiny – poszły w bardziej zaawansowane technologie produkcyjne, nie bazując jedynie na taniej sile roboczej.
A co z pomysłem budowy polskiego samochodu elektrycznego? Szef MAP Jakub Jaworowski stwierdził, że Izera to „halucynacja PiS-u” i że bardziej mówimy nie o samochodzie, lecz klastrze elektromobilności, być może z udziałem Chińczyków.
Ostatnio wymieniliśmy poglądy z panem ministrem w tej kwestii. Rozsądnie i trzeźwo ocenia ten projekt, z czym w pełni się zgadzam. Nie jest to zresztą odosobniona opinia. Trzeba chodzić po ziemi. Wyprodukować jedno auto w laboratorium to już duże wyzwanie, ale wyprodukować 500 tys. aut, zachowując rentowność i utrzymując sprzedaż w kolejnych latach, to jedno z najtrudniejszych wyzwań technologicznych i zarządczych na świecie. Nielicznym inwestorom na świecie udało się to osiągnąć. Większość spośród 300 globalnych start-upów w segmencie aut elektrycznych upadło. Zostało ich kilka w USA oraz Chinach. Ważnym elementem jest również struktura właścicielska.
Samochody elektryczne na świecie budują prywatni przedsiębiorcy i prywatne fundusze, zatrudniając najlepszych specjalistów od wdrażania i sprzedaży aut. Wang Chuanfu; Elon Musk, Lee Shufu – wielcy wizjonerzy i wdrożeniowcy. Im rynek ufa, dlatego finansuje ich firmy. Ale weźmy przykład Volkswagena – kto jest właścicielem? Zarząd? Nie. I właśnie dlatego organizacja rozrosła się do jednego z największych związków zawodowych w Europie. Jak chcesz coś zmienić czy przyspieszyć – to wszyscy obwiniają zarząd, że źle zarządzał w ostatnich latach. W efekcie prezes tej firmy zmienił się już trzeci raz w okresie największego rozwoju elektryków na świecie od 2015. Decyzyjność jest rozproszona. Tesla, Rivian czy BYD – tam są konkretni inwestorzy, którzy biorą ryzyko na siebie.
Lepiej byłoby odpuścić sobie tę Izerę czy klaster? Czy jednak dogadać się z Chińczykami w sprawie transferu technologii?
Państwo może tutaj działać w kategoriach pomocniczości, głównie wspomagając proces budowy, udostępniając finansowanie dłużne lub częściowo kapitałowe. Takie inwestycje należy robić w partnerstwie z kimś, kto ma doświadczenie i zaawansowany, skończony produkt – tu Chińczycy mają sporo do zaoferowania. Z samochodem elektrycznym trzeba przejść wiele lat prób i błędów. Będą liczne porażki, do tego dochodzi gotowość m.in. do finansowania recalls, czyli naprawy usterek. NIK musiałby non stop kontrolować wydatki takiej spółki z udziałem skarbu państwa, a przy całym należytym szacunku do tej instytucji, nie będzie w stanie właściwie ocenić ryzyka biznesowego w tak złożonym projekcie.
Jak to więc będzie wyglądać w kontekście energetyki? Mamy przykręcaną śrubę przez Unię w kwestii polityki klimatycznej.
Nie łączmy wszystkich wątków w jeden. Polityka klimatyczna niesie za sobą poprawę naszego codziennego życia. Po wielu latach wdrażania tej polityki na różnych poziomach – od przemysłu, przez recykling, po produkcję czystej energii – widzimy pozytywne efekty. Żyjemy zdrowiej. Szokuje mnie dość powierzchowne kwestionowanie lub spłycanie efektów bardzo wielu pozytywnych zmian, które już nastąpiły w związku z polityką klimatyczną. Poprawa jakości powietrza, wód, zdrowszego odżywiania, dbałości o przyrodę. Energia z OZE jest i będzie tańsza i nie ma odwrotu. Jak ktoś myśli, że to zatrzyma to, jest to – używając pańskiego sformułowania – mgławicowa wizja.
Jakie zatem jest rozwiązanie?
Głównym problemem Europy jest zbyt duże uzależnienie od importowanych surowców. Jesteśmy zdani na import ropy i gazu spoza Unii Europejskiej, płacąc ogromne pieniądze za rachunek surowcowy. Tylko w tym roku cena gazu wzrosła o ponad 40 proc. i ktoś musi za to zapłacić. A płaci przemysł i konsument indywidualny.
Rozwiązaniem są tu zatem własne źródła – słońce i wiatr. Dobrze, że realizowane są inwestycje na Morzu Bałtyckim. Do 2030 roku około 60 proc. polskiego zapotrzebowania na energię będzie pochodzić z północy. Do tego dochodzą geotermia i docelowo elektrownia jądrowa, choć to proces na 15 lat lub dłużej. Elon Musk zapytany niedawno o produkcję energii, odpowiedział – zwracając uwagę na pryncypia fundamentalne – „mamy jeden wielki reaktor (fusion reactor) i źródło energii: słońce”. Ja dodałbym jeszcze wiatr, geotermię i magazyny energii.
A co z fotowoltaiką? Tu przecież dominują Chiny.
Rzeczywiście, w przypadku samych paneli fotowoltaicznych mamy problem, bo około 95 proc. importu pochodzi z Chin. To negatywny przykład złej polityki ostatnich 10 lat w Polsce i w Europie. Ale nie wszystkie komponenty muszą pochodzić z importu – część inwerterów może być produkowana w Europie. W ramach nowego zielonego przemysłu, który rodzi się w Europie, wierzę, że również będziemy produkować systemy oparte o odzysk energii ze słońca w Europie. Europejski fundusz EIT InnoEnergy już dzisiaj inwestuje w takie technologie, np.: w produkcję zielonej stali, zielonych nawozów, czy wodoru.
To problem też konkurencyjności Polski na tle innych krajów Europy?
To dotyczy głównie konkurencji poza Europą, szczególnie Chin, które mają trzykrotnie tańszą energię za MWh niż Europa. W samej Europie różnice nie są aż tak duże. Przykładowo, w Niemczech cena w segmencie motoryzacyjnym to około 176 euro/MWh, a w Polsce porównywalnie lub nawet nieco mniej. W domenie publicznej często mówimy o wysokich cenach energii w Polsce, ale trzeba patrzeć na rachunek końcowy. W Polsce wszystko, co jest powyżej kosztu wytworzenia, czyli koszt dystrybucji i opłaty rynku mocy, powoduje, że dopisujemy do ceny energii 40-50 euro/MWh, a w Niemczech jest to 83 euro/MWh. Ale na Zachodzie sektory energochłonne mogą liczyć na znacznie lepsze ceny energii – poniżej 50 euro/MWh.
Na ile poważnym wyzwaniem jest import z Chin?
Mamy potężny import tanich produktów z Chin, które zalewają Europę. To bardzo duży problem dla całego sektora samochodów elektrycznych, bateryjnego oraz stalowego. Zostały wprowadzone taryfy na samochody elektryczne, ale stosunkowo późno. Amerykanie o to znacznie wcześniej zadbali. Reaktywność i decyzyjność amerykańskiej administracji jest szybsza niż w Europie.
Widać, że mamy kłopoty z inwestycjami w Polsce. A wydawało się, że odblokowanie KPO powinno wpłynąć także na ten segment?
Mamy zakłady w Hiszpanii, Włoszech i Niemczech, Czechach, gdzie mechanizmy krajowych KPO od razu zostały wdrożone w 2022 r. To był szok dla nas, że z powodu jakichś egoizmów i partykularnych interesów nie mieliśmy dostępu do tego programu w Polsce. Odblokowanie oczywiście nastąpiło, ale nie ukrywam, że procedury mocno ograniczają do nich dostęp.
Przykład? Polski przemysł złożył rok temu 258 konkretnych projektów inwestycyjnych o wartości 11 miliardów złotych zgłoszonych do KPO, z czego przedsiębiorcy wykładają 6 miliardów złotych z własnych środków. To nie są małe projekty, ale realne plany produkcyjne oraz eksportowe. Mówimy o największych polskich firmach przemysłowych, które chcą automatyzować i digitalizować produkcję. Problem w tym, że co trzy miesiące słyszymy ze strony urzędników: „nie jesteśmy gotowi do finalnej decyzji”.
Co konkretnie utrudnia realizację tych projektów?
Ograniczony czas, przedłużające się decyzje administracyjne, otwartej komunikacji. Brakuje sprawczości, w znaczeniu administracji współpracującej bezpośrednio z przemysłem. Przecież KPRM czy Ministerstwo Rozwoju nie wymyśli za przedsiębiorcę, czy postawić fabrykę chemiczną, czy produkować komponenty dla samochodów elektrycznych – to nie jest ich kompetencja. Ale gdy dostają gotowe, przemyślane projekty, powinni działać sprawniej.
Czy to kwestia tylko polskiej administracji?
Raport Draghiego pokazuje, że Europa jako całość często podejmuje decyzje reaktywnie i to dopiero na końcu całego peletonu liderów przemysłowych na świecie. Amerykanie wdrożyli IRA, Chińczycy wprowadzili swoje procedury i szybko eksportują produkty, a Europa dopiero jako ostania zaczyna podejmować nowe inicjatywy.
Jak powinna wyglądać właściwa współpraca państwa z przemysłem?
Państwo powinno być facylitatorem dla działań przemysłu, niczym „BLIK” dla płatności. Zapewniać sprawność systemu. Nie od tego jest rząd, żeby kreować konkretne rozwiązania przemysłowe, bo nie ma takich kompetencji. Kluczowa jest dla niego rola regulatora. Tworzone przepisy muszą być jasne i egzekwowalne. Muszą sprzyjać realizacji projektów inwestycyjnych.
A może problemem jest obawa przed zarzutami o uleganie lobbingowi przemysłu?
Pamiętam, jak działała Rada Gospodarcza przy KPRM. To był dobry sygnał rynkowy. I nie pamiętam, aby kiedykolwiek ktokolwiek zarzucił działania lobbingowe tej Radzie. I z doświadczenia powiem, że lepiej, aby polityki takie, jak IRA w USA, powstawały w gronie najbardziej sprawczym, jakim jest KPRM. Lobbing zaczyna się wówczas, gdy ktoś usiłuje, promuje, przekonuje do jednej konkretnej zmiany legislacyjnej. A nie o tym mówimy. Nie chodzi o to, żeby państwo decydowało, że specjalizujemy się tylko w aluminium czy magazynach energii. Polityk nie jest od tego. Ma dać narzędzia, tak jak w tym programie, o którym mówiłem – jest dostępny dla wszystkich i możesz w jego ramach produkować szkło, chemię, stal zieloną, wiatraki, przewody. Urzędnik musi być przygotowany na to, żeby w sposób szybki, transparentny i konkretny podejmować decyzje.
Jak ocenia pan szanse na zmianę tej sytuacji w kontekście obecnych wyzwań geopolitycznych?
Priorytetem powinny być inwestycje u nas. Jeśli miałbym wskazać, na co w pierwszej kolejności przeznaczyć wsparcie, to przede wszystkim na militaryzację polskiego przemysłu i zielone technologie. Najpierw zadbajmy o nasz przemysł, rozwijamy produkcję amunicji, przyspieszmy procedury i procesy. Zaryzykuję tezę, że w kontekście położenia geopolitycznego nie różnimy się niczym od Izraela – mamy beznadziejne położenie. Nie da się uciec nigdzie. Trzeba więc bronić się siłą intelektu i siłą odstraszania z pozycji militarnej. Gdy powstaje końcowy producent, zbiera on wokół siebie poddostawców. Przy produkcji amunicji potrzebujesz mosiądzu, prochu, chemii, stali. Wokół tego powstaje cały nowy biznes. Ale znowu wracamy do kwestii sprawności działania – sama intencja nie wystarczy, potrzebna jest zdolność do szybkiej realizacji.
To jak w tym kontekście ocenia pan polski program amunicyjny i inne inicjatywy wojskowe? Trwają prace nad tzw. ustawą amunicyjną, która ma spowodować, że pociski będą w całości produkowane w kraju.
Czas budowy fabryki to minimum 36 miesięcy. Żeby ją wybudować, potrzebne jest zamówienie na urządzenia i podpisana umowa gwarantująca odbiór produktu – tylko wtedy projekt staje się bankowalny. Wojna trwa od 2022 roku, minął już tysięczny dzień, a mamy projekt ustawy. Tysiąc dni zajęło samo tworzenie projektu? Z drugiej strony, bardzo pozytywnie została przyjęta inicjatywa Tarczy Wschód. Decyzja szybko podjęta, już jest wdrażana. To dowodzi, że można być sprawczym.
Czy obecny kryzys może przyspieszyć te zmiany?
Jak mówiłem, mamy w Europie skłonność do reagowania reaktywnego. Podejmowane są decyzje w sytuacji zagrożenia. Powinien powstać polski odpowiednik raportu Draghiego, który zbierze de facto już znane problemy w poszczególnych branżach przemysłowych – od energetyki, przez przemysł metalowy, chemię, po przemysł motoryzacyjny i bateryjny – oraz wskaże konkretne sposoby ich rozwiązania. Ten plan muszą przygotować nie politycy, ale finansiści, przedsiębiorcy i przemysłowcy, bo to oni na co dzień stykają się z tymi problemami. To my musimy wypracować propozycje rozwiązań, które pozwolą rozwijać przemysł. Żaden polityk ani makroekonomista za nas tego nie zrobi.
Jaka jest długoterminowa recepta na te wyzwania?
Unikałbym haseł pod tytułem długoterminowe strategie i plany. Excel wszystko przyjmie i wpłynie na poprawę naszych nastrojów. A to jedynie złudne poczucie bezpieczeństwa. Europa potrzebuje m.in. podobnego programu jak amerykański IRA, który w latach 2022-2023 wygenerował inwestycje wewnętrzne o wartości ponad 386 miliardów dolarów. Mając raport Draghiego, nowy budżet unijny i nową sytuację geopolityczną, powinniśmy stworzyć podobny program na poziomie europejskim i swój własny krajowy, wykorzystując nasze atuty.
A jeśli nie przeprowadzimy tych zmian?
To będzie jak z Imperium Rzymskim – powolny upadek. To zjawisko nazywane po angielsku „complacency” – życie w poczuciu ciągłego komfortu, podczas gdy inni są zdeterminowani do podbicia Europy. Historia tego dowiodła.
Źródło: money.pl
Tak jest, mamy kryzys. Nie jest chwilowy, jest kompletny, finansowy. W skarbie zadl/uz’enia katastrofalne. Energia zamiast tania, jest zielona. Rza,d to kryminal/….