Obok politycznych doniesień, które pokazują, co się może wydarzyć w państwie, kiedy prezydent jest z innej opcji politycznej niż rząd, dla Polski ważne są odniesienia do zakupów dla wojska lokowanych daleko od kraju. Wydarzenia z Seulu pokazują związane z tym zagrożenia.
- Dużą część uzbrojenia dla polskiej armii kupiliśmy z tzw. półki. Nie przełożyło się to na technologiczne wzmocnienie polskiego przemysłu obronnego.
- Większość części zamiennych i podzespołów do zagranicznego sprzętu musimy sprowadzać od producenta. To może się okazać koszmarem, nie tylko finansowym.
- Wydarzenia w Korei Południowej pokazały, że obawy o możliwość przerwania tak długiego łańcucha dostaw, powtarzane przez wojskowych specjalistów, mają sens.
Najważniejsze obecnie dostawy uzbrojenia płyną do nas z USA oraz z Korei Południowej. Na dziś, dopóki jest pokój, nie ma ekstremalnych, politycznych zawirowań w polityce światowej, nie ma obaw o realizację tych kontraktów. Co będzie jednak, kiedy te łańcuchy dostaw zostaną przerwane?
Chaotyczne zakupy poprzedniego ministra doprowadziły do tego, że obecnie w polskiej armii mamy wiele różnych systemów uzbrojenia tego samego rodzaju. W rezultacie mamy lub będziemy mieć 5 różnego rodzajów czołgów, a wkrótce będziemy mieć 4 rodzaje samolotów.
Nie trzeba być specjalistą od wojska, by rozumieć, że jest to piekło dla logistyków. Wojna w Ukrainie pokazała, jak ogromne problemy to stwarza. Nie da się szybko przygotować obsług i mechaników dla wielu rodzajów niekompatybilnego uzbrojenia. To nie jedyny i nie największy problem.
Zakupy z półki spowodowały, że nie zadbano, by zakupione uzbrojenie w jak największej części przełożyło się na technologiczne wzmocnienie polskiego przemysłu obronnego. Części do czołgów Abrams czy samolotów F-35 jak i FA-50 będziemy sprowadzać zza oceanu.
Czy będzie to możliwe, gdyby doszło do konfliktu, do którego – według zachodnich wojskowych – może dojść w ciągu kilku najbliższych lat? Statek z dostawami uzbrojenia dla Polski z Korei Południowej płynie co najmniej 35-39 dni. A przecież wcześniej musi być załadowany, a potem – w porcie docelowym – rozładowany.
Polscy wojskowi wielokrotnie przestrzegali przed takimi rozwiązaniami. Obecnie rząd próbuje wynegocjować możliwości obsługi, remontów, a nawet produkcji części zamiennych w Polsce, ale wielu wcześniejszych decyzji może już nie udać się zmienić.
Realizacja kontraktów zbrojeniowych nie jest w żaden sposób zagrożona
Będziemy miesiącami czekać na śrubkę do Abramsa, oponę do F-35, części do awioniki FA-50 czy amunicję do armatohaubicy K9, bo strzela ona innymi pociskami niż polski Krab. Co zrobimy w sytuacji zagrożenia, kiedy, jak wskazuje wojna rosyjsko-ukraińska, sprzęt zużywa się wyjątkowo szybko, a zapotrzebowanie na części zamienne oraz elementy uzbrojenia gwałtownie rośnie?
Analitycy wciąż przypominają, że sam zakup uzbrojenia to zaledwie jedna trzecia ceny eksploatacji i utrzymania sprzętu przez całe jego życie. Niby wszyscy o tym wiedzą, ale wniosków z tej wiedzy jak dotąd zbytnio nie widać.
Wydarzenia w Korei Południowej pokazały dobitnie, że problemy z dostarczaniem sprzętu, nie mówiąc już o częściach zamiennych i amunicji, Polska może mieć również nie tylko w czasie „W”.
Wicepremier, szef MON Władysław Kosiniak-Kamysz poinformował na platformie X, że rozmawiał z ministrem obrony Korei, który potwierdził, iż kontrakty uzbrojenia dla Polski nie są zagrożone i będą realizowane terminowo.
– Otrzymaliśmy zapewnienie w imieniu MON Korei Południowej od wiceministra obrony Il Sunga, że nasza współpraca i realizacja kontraktów zbrojeniowych nie jest w żaden sposób zagrożona – podkreślił Kosiniak-Kamysz, szef MON.
Przypomnijmy, że dostawy uzbrojenia z Korei Południowej do Polski dotyczą systemów artylerii rakietowej K239 Chunmoo (program Homar-K), armatohaubic K9 z polonizacją (K9PL), czołgów K2 z polonizacją w lokalnych zakładach (K2PL), samolotów szkolno-bojowych FA-50, z których 36 ma być dostosowanych do wymogów polskiego wojska (FA-50PL).
– Nasza współpraca i realizacja kontraktów zbrojeniowych nie jest w żaden sposób zagrożona. Polska czeka bowiem na ważne dostawy uzbrojenia, w tym czołgi K2 i samoloty FA-50. Monitorujemy sytuację polityczną w Korei Południowej. Jesteśmy w stałym kontakcie z naszym attache w Seulu, a także jego koreańskim odpowiednikiem w Polsce – napisał Kosiniak-Kamysz.
To dlatego, że sytuacja w Korei Południowej potoczyła się inaczej, niż zakładał prezydent. Trudno jednak wykluczyć, że do podobnych zawirowań w Korei Południowej nie dojdzie ponownie.
Trudno też mieć pewność, czy sytuacja w tym regionie za prezydentury Donalda Trumpa nie zaostrzy się tak bardzo, że dostawy w Korei mogą być zagrożone ze strony sąsiadujących z nią państw.
Z wydarzeń w Korei Południowej płynie wniosek doskonale nam znany
Wbrew pozorom odnosi się to również do dostaw ze Stanów Zjednoczonych. Amerykańskie koncerny zbrojeniowe ze względu na ogromne pieniądze, za które sprzedają swoje uzbrojenie, zrobią wszystko, by wywiązać się z kontraktów, ale może się zdarzyć, iż w wyniku zaostrzenia sytuacji międzynarodowej to USA będą w pierwszej kolejności potrzebowały tego uzbrojenia.
Sytuacja Turcji, której wstrzymano dostawy samolotów F-35 oraz zlikwidowano zakłady produkujące podzespoły do tych maszyn, wskazuje, że USA może zareagować negatywnie w sprawie dostaw również z innych względów.
„Musimy wzmacniać polski przemysł obronny” – deklarują politycy. Tyle że deklaracje te z trudem przekładają się na rzeczywiste działania. Wciąż nie mamy własnej amunicji, nadal do końca nie wiadomo, co będzie z naprawami, serwisowaniem i remontami w Polsce sprzętu kupionego za oceanem. Wciąż też nie produkujemy części zamiennych ani podzespołów, które będą do tego niezbędne.
– Jesteśmy gotowi do transferu technologii, by w Polsce mogły powstawać armatohaubice K9, wyrzutnie Chunmoo oraz amunicja do nich – deklarował Billy Boo Hwan Lee, dyrektor koreańskiej firmy zbrojeniowej Hanwha w Polsce.
Także ostatnie umowy o przyspieszonej polonizacji czołgów K2 oraz wywalczeniu offsetu od Amerykanów w ramach kontraktu na śmigłowce AH-64 Apache dają nadzieje, że podejście do działań na rzecz technologicznego wzmocnienia polskiego przemysłu się zmienia, ale czas goni.
Z wydarzeń w Korei płynie wniosek, doskonale nam znany, ale wcześniej przykrywany okazjonalnymi sloganami: krajowy przemysł przede wszystkim. Należy wierzyć, że rządzącym wystarczy determinacji i tak, jak zapowiadali, będą przeznaczać 50 proc. wydatków z budżetu obronnego na zakupy w polskiej zbrojeniówce.
– Najlepiej jest mniej mówić, a więcej pracować w pocie czoła. Bo tylko działania weryfikują słowa – uważa generał Mieczysław Cieniuch, były szef Sztabu Generalnego WP.
Jeśli jest tak, jak mówił szef Sztabu Generalnego gen. Wiesław Kukuła, że obecne pokolenie Polaków stanie z bronią w ręku w obronie Polski, to trzeba się do tego solidnie przygotować.
Dzisiejsza wojna, mimo że żyjemy w epoce informacyjnej, jest wojną przemysłową
Gen. Leon Komornicki, były zastępca szefa SG WP, przypomina w rozmowie z WNP.PL, że wojna w Ukrainie, która może eskalować, już teraz powinna determinować nasze działania.
– Chcemy mieć realną politykę odstraszania. To odstraszanie będzie skuteczne wtedy, gdy Rosja będzie wiedziała, że jest narażona na oddziaływanie wyprzedzające, a nie że bezkarnie wkroczy na nasze terytorium i dopiero wtedy zaczniemy działać – uważa generał.
Do tego musimy rozbudować przemysł obronny, który z jednej strony będzie w stanie obsługiwać, naprawiać i remontować sprzęt, a z drugiej strony musimy zadbać o to, że gdy ten przemysł zostanie obezwładniony, tak jak w Ukrainie, żebyśmy to zasilanie mieli z Zachodu, w stosunku do techniki, jaka będzie na wyposażeniu, czyli poza granicami naszego państwa.
To trzeba już dzisiaj zaplanować, przewidzieć taki wariant. I też mieć odpowiednie ilości zgromadzonych zapasów. – Dzisiejsza wojna, mimo że żyjemy w epoce informacyjnej, jest wojną przemysłową i długo taką pozostanie. Bez własnego przemysłu i sprawnej logistyki armia nie wygra wojny. Pod tym względem mamy wiele do zrobienia – podkreśla gen. Komornicki.
Ukraina wciąż daje nam na to czas. Jeśli go nie wykorzystamy, znowu sensu nabierze smutne powiedzenie, że Polak głupi przed szkodą i po szkodzie. Brak zdecydowanych działań, by przygotować polski przemysł i armię na taką ewentualność, może świadczyć, iż politycy mają wiedzę, że bezpośrednich zagrożeń w najbliższym czasie nie ma, więc straszenie nie ma sensu. I oby to była prawda.
Źródło: wnp.pl
Dodaj komentarz