Od jesieni ubiegłego roku dwa kluczowe stanowiska w wojsku — dowódca generalny i dowódca Wojsk Obrony Terytorialnej — pozostają nieobsadzone. Strukturami tymi dowodzą oficerowie czasowo pełniący obowiązki. Na takich zasadach dowódcą generalnym rodzajów sił zbrojnych jest gen. Marek Sokołowski, a WOT-u gen. Krzysztof Stańczyk. Na początku maja ma się to jednak zmienić. Jak wynika z informacji Onetu, jeśli premier Donald Tusk i prezydent Andrzej Duda zatwierdzą wnioski ministra Kosiniaka-Kamysza, obaj oficerowie zostaną już pełnoprawnymi dowódcami.
- Po dymisji gen. Rajmunda Andrzejczaka i gen. Tomasza Piotrowskiego jesienią ubiegłego roku politycy nie zasypali wyrwy kadrowej w wojsku
- Dowódcy generalnemu podlega 80 proc. sił zbrojnych kraju i to on odpowiada za przygotowanie ich do konfliktów i wojny w czasie pokoju
- W wojsku rośnie frustracja i niezadowolenie. Brak decyzyjności cywilnego kierownictwa odbija się nie tylko na przygotowaniu i szkoleniu żołnierzy, lecz również na funkcjonowaniu sił zbrojnych
Kilka dni przed październikowymi wyborami do parlamentu dymisję z funkcji szefa Sztabu Generalnego Wojska Polskiego złożył gen. Rajmund Andrzejczak. Razem z nim odszedł z armii również gen. Tomasz Piotrowski, dowódca operacyjny rodzajów sił zbrojnych.
Potem w iście ekspresowym tempie prezydent Duda, na wniosek ówczesnego ministra obrony Mariusza Błaszczaka, wyznaczył na szefa sztabu gen. Wiesława Kukułę, który opuścił wówczas stanowisko dowódcy generalnego oraz na stanowisko dowódcy operacyjnego rodzajów sił zbrojnych gen. Macieja Klisza, który dowodził WOT-em.
Stan zawieszenia
Tak powstały wakaty na dwóch kluczowych stanowiskach w armii — dowódcy generalnego i dowódcy WOT-u. W związku z tym, że moment był szczególny, bo PiS właśnie przegrało wybory i oddawało władzę koalicji, politycy nie zdecydowali się na ich obsadzenie, tym bardziej że musieliby wypracować konsens polityczny. Dowódcy tego szczebla są bowiem wskazywani przez ministra obrony, przy kontrasygnacie premiera, a zatwierdzani przez prezydenta, zwierzchnika sił zbrojnych.
Dlatego Mariusz Błaszczak, któremu najbardziej zależało na obsadzeniu swoimi ludźmi szefa sztabu generalnego i dowódcy operacyjnego — co mu się zresztą udało — odpuścił. Czasowo pełniącym obowiązki dowódcy generalnego został pierwszy zastępca gen. Kukuły, gen. Marek Sokołowski, a czasowo pełniącym obowiązki dowódcy WOT, został pierwszy zastępca gen. Klisza, gen. Krzysztof Stańczyk.
Miało to być rozwiązanie tymczasowe. Prowizorka ta trwa jednak już ponad pół roku, łamiąc zasadę ciągłości dowodzenia, wprowadza chaos i zamieszanie w armii. Nowy minister obrony Władysław Kosiniak-Kamysz nie kwapił się, by sytuację zmienić. Wojsko tymczasem funkcjonuje w zawieszeniu, czekając na decyzje polityczne.
Przypomnijmy, dowódcy generalnemu podlega 80 proc. sił zbrojnych kraju i to on odpowiada za przygotowanie ich do konfliktów i wojny w czasie pokoju. Co prawda gen. Sokołowski trzymał stery tej machiny, lecz nie miał pełnego umocowania w strukturze, mocy decyzyjnych oraz nie wiedział, czy niebawem nie straci stanowiska. Mimo to udało mu się z sukcesem przeprowadzić ćwiczenie Dragon.
WOT z kolei, jak niedawno zapowiedział minister Kosiniak-Kamysz, za kilka miesięcy czeka największy sprawdzian w historii tej formacji, czyli kontrola gotowości bojowej. Żołnierze i dowództwo muszą więc być do tego przygotowani. Uniemożliwia to jednak brak w pełni umocowanego w strukturach dowódcy.
“Nie wiemy, w którą stronę maszerujemy”
Z naszych informacji wynika, że przez pierwsze miesiące urzędowania obecny minister obrony nawet nie próbował zmienić układu dowódczego na szczytach armii, jaki odziedziczył po poprzednikach z PiS-u. MON w tym zakresie nie prowadziło rozmów z pałacem prezydenckim i Biurem Bezpieczeństwa Narodowego. Od strony prezydenta Dudy taka inicjatywa również nie wychodziła.
Wygląda na to, że politykom ten stan zawieszenia wyraźnie odpowiadał. Tymczasem w wojsku rośnie frustracja i niezadowolenie. Brak decyzyjności cywilnego kierownictwa nad armią odbija się bowiem nie tylko na przygotowaniu i szkoleniu żołnierzy, lecz również na całości funkcjonowania sił zbrojnych.
— Nie wiemy, w którą stronę maszerujemy. Niepodpisane decyzje leżą w ministerialnych gabinetach, zapowiadane reformy utknęły w szufladach, a audytu, który miał pokazać, na czym stoi wojsko po latach rządów PiS, jak nie było, tak nie ma — mówi doświadczony oficer i dodaje, że drastycznie zmieniała się za to międzynarodowa sytuacja bezpieczeństwa.
— Wojna w Ukrainie trwa już ponad dwa lata, Rosja się zbroi i grozi NATO, a kryzys migracyjny na wschodnich granicach się nasila. Nasi politycy zamykają jednak na to oczy. Wojsko jest jedyną strukturą, która po wyborach nie jest poddawana żadnym zmianom. Dryfujemy w nieznanym kierunku.
Stary układ trzyma się dobrze
Niewielkie oznaki zmian pojawiły się dopiero niedawno. Jak dowiedział się Onet w kilku niezależnych źródłach związanych z resortem obrony i wojskiem, w poniedziałek z MON-u zostały wysłane do prezydenta i premiera wnioski o wyznaczenie gen. Marka Sokołowskiego na dowódcę generalnego i gen. Stańczyka na dowódcę WOT.
Mimo to, jak słyszymy, wielkiego entuzjazmu w armii to nie wzbudziło. — Przecież, te wyznaczenia są betonowaniem systemu, jaki w wojsku wprowadził PiS. Dlaczego władza nie sięgnie po nowych ludzi, którzy przez ostatnie lata robili swoje, ale nie są umoczeni we flirt z polityką — pyta doświadczony oficer. Przypomina, że gen. Sokołowski, choć jest niezwykle doświadczonym dowódcą, to jednak był przychylny poprzedniej władzy, czego wyrazem było na przykład salutowanie przez jego żołnierzy Bartłomiejowi Misiewiczowi, rzecznikowi prasowemu ministra Antoniego Macierewicza. Jest on też absolwentem Collegium Humanum, uczelni zamieszanej w aferę ze sprzedażą dyplomów MBA, uprawniających do zasiadania w radach nadzorczych spółek skarbu państwa.
Z kolei gen. Stańczyk, twórca i były dowódca 8. Kujawsko-Pomorskiej Brygady Wojsk Obrony Terytorialnej jest znany w wojsku z dobrych kontaktów z ojcem Tadeuszem Rydzykiem.
Z kręgów MON słyszymy, że po latach czystek w armii nie ma obecnie oficerów na tyle doświadczonych i przygotowanych, by z marszu mogli objąć dowódcze stanowiska. — To nie jest prawda — ripostują żołnierze, dodając, że w korpusie oficerskim służą dowódcy dywizji, którzy posiadają odpowiednie kompetencje, wiedzę i doświadczenie, a jednocześnie nie kłaniali się politykom i nie wykonywali ślepo ich poleceń. Oficerowie zarzucają ministrowi obrony, że podejmując decyzje, zachowuje się dokładnie tak samo, jak jego poprzednik Mariusz Błaszczak.
— Zależy im na propagandzie, dobrym wrażeniu nie na realnym wzmocnieniu wojska. Obaj to aparatczycy partyjni, dla których armia jest tylko narzędziem do osiągania celów politycznych. Tylko że wróg u bram i już nie ma czasu na zabawę — podsumowują żołnierze.
Żródło: onet.pl