Wojna w Ukrainie napędza światowy przemysł zbrojeniowy. Dlaczego więc polski zakład pancerny umiera

Niezależny dziennik polityczny

Kiedy czeskie zakłady zbrojeniowe za amerykańsko-holenderskie pieniądze modernizują czołgi T-72 dla Ukrainy, polski minister obrony Mariusz Błaszczak podejmuje decyzję, która pogrąża jedyny polski zakład pancerny. Z pisma, w którego posiadaniu jest Onet, wynika, że wojsko na początku listopada 2022 r. odstąpiło od umowy na remonty czołgów T-72 i ich modyfikację w Zakładach Mechanicznych Bumar-Łabędy w Gliwicach. Dziś wozy te niszczeją w jednostkach i halach Bumaru, zamiast wesprzeć walczącą Ukrainę. Decyzja ministra obrony skazuje zaś gliwicki zakład na rychłe bankructwo.

  • W lipcu 2019 r., do Bumaru przybywa premier Mateusz Morawiecki, który startuje do Sejmu z list PiS w województwie śląskim, oraz minister obrony Mariusz Błaszczak. Przed kamerami wspólnie ogłaszają wielki sukces, jakim ma być podpisanie umowy na remont i modyfikację 318 wysłużonych czołgów T-72. Kontrakt jest wart 1,75 mld zł 
  • Bumar zdążył wyremontować 60 czołgów, kiedy kilka tygodni temu otrzymał decyzję o odstąpieniu od umowy. Podpisał ją płk Janusz Kryszpina, komendant 1 Regionalnej Bazy Logistycznej w Wałczu. Wojskowy tłumaczy to „interesem Sił Zbrojnych RP”
  • Na początku lutego do biura jednego ze związków zawodowych oraz domów byłych i obecnych pracowników zakładu wkracza policja. Przekonują nas, że jest to kolejna próba ich uciszenia

Wojny to czas rozkwitu przemysłu zbrojeniowego. Nie inaczej jest obecnie. Rosja przestawiła się na produkcję wojenną i przyspiesza obroty w swoich zakładach zbrojeniowych. Amerykanie zwiększają o 500 proc. wytwarzanie pocisków artyleryjskich. Koreańczycy montują setki haubic i czołgów, między innymi dla naszego regionu.

W tym samym czasie do Zakładów Mechanicznych Bumar-Łabędy w Gliwicach dociera pismo z Sił Zbrojnych RP. Wojsko informuje zakład, że na skutek analiz ministra obrony narodowej Mariusza Błaszczaka odstępuje od umowy na remont i modyfikację czołgów T-72. Prawie połowa załogi zostanie bez pracy. Reszta, która remontuje czołgi Leopard 2, znajduje się w niewiele lepszej sytuacji, bo niemiecki producent opóźnia dostawy części zamiennych do tych wozów.

Jednocześnie policja wchodzi do pomieszczeń służbowych i domów pracowników, których podejrzewa o kontakty z dziennikarzami piszącymi i o fatalnej kondycji zakładu. Pracownicy nie mają wątpliwości: władza robi wszystko, aby zamknąć usta tym, którzy głośno mówią, że Bumar stanął na krawędzi upadku.

Jedyny polski zakład przygotowany od podstaw do produkcji pancernej stacza się po równi pochyłej od lat, ale teraz tempo wyraźnie przyspieszyło. A przecież jest co robić, czego dowodzą choćby Czesi, którzy właśnie remontują 90 czołgów T-72 dla Ukraińców za amerykańskie i holenderskie pieniądze.

O co w tym wszystkim chodzi?

Policja wchodzi z rana

Dwóch policjantów wchodzi do biura Związku Zawodowego Przemysłu Elektromaszynowego w Zakładach Mechanicznych Bumar-Łabędy przed godz. 10 rano 2 lutego. W tym samym czasie inni funkcjonariusze pukają do drzwi prywatnych mieszkań obecnych i byłych pracowników tego zakładu. Przebywającym w biurach pracownikom policjanci przedstawiają dokumenty z Prokuratury Rejonowej Gliwice-Zachód i niezwłocznie rozpoczynają przeszukanie.

Pracownicy twierdzą jednak, że policjanci łamią postanowienie prokuratury, które nakazywało im zażądać od związkowców dobrowolnego wydania dokumentacji zawierającej tajemnicę przedsiębiorstwa Bumar-Łabędy. Dopiero w razie odmowy dobrowolnego wydania rzeczy, mogli rozpocząć przeszukanie.

— Nikt niczego nie żądał od pracowników — mówi nam osoba, która była świadkiem przeszukania. Dodaje, że policjanci zabronili związkowcom nawet zbliżania się do swoich biurek. — Sami wypięli z prądu komputery i rozpoczęli przeszukania od biura szefa związku Andrzeja Sypka. Następnie metodycznie sprawdzali każdy pokój, łącznie z pomieszczeniem na szczotki i środki czystości — mówi.

Stanowisko policji jest odmienne: „Pragmatyka tego rodzaju czynności z zasady nakazuje wezwanie osoby do dobrowolnego wydania żądanych przedmiotów czy dokumentów, a następnie w zależności od okoliczności, prowadzący tę czynność procesową, podejmuje decyzję o przeszukaniu. W tym przypadku nastąpiło również przeszukanie, na którą to okoliczność sporządzono stosowny protokół. Nasi policjanci dopełnili wszystkich obowiązków na nich ciążących zgodnie z literą prawa” — informuje nas w e-mailu podinspektor Marek Słomski, oficer prasowy Komendy Miejskiej Policji w Gliwicach.

W biurach Związku Zawodowego Przemysłu Elektromaszynowego Bumar-Łabędy policjantów przerósł jednak ogrom zgromadzonej tam dokumentacji. Wzywają jeszcze sześciu dodatkowych funkcjonariuszy. Pracę kończą krótko przed godziną 15.

Jak informują nas pracownicy zakładu, policjanci nie znajdują niczego, co miałoby obciążać władze związkowe. Ważniejszy ich zdaniem jest pośredni cel ich działań. Twierdzą, że przeszukanie ma związek z tekstem Onetu sprzed ponad roku pt. „W cieniu amerykańskich czołgów umiera polski zakład pancerny”, w którym informowaliśmy o złej kondycji Bumaru (do tego wątku jeszcze wrócimy).

— Komuś bardzo się nie podoba, że głośno mówimy o tym, że zakład został doprowadzony na skraj upadłości, dlatego chcą nam zamknąć usta — mówią.

A przecież cała ta historia rozpoczęła się od wielkich nadziei…

Morawiecki z Błaszczakiem ogłaszają sukces

W 2018 r. Bumar dopina z wojskiem program wszechstronnej modernizacji używanych poradzieckich czołgów T-72. W planach m.in. nowoczesny polski pancerz reaktywny, nowy system kierowania ogniem, czy kamery, dzięki którym kierowca ma posiadać w kabinie podgląd na otoczenie. Co najważniejsze, zmodernizowany T-72 mógłby być także kierowany bezzałogowo, niczym dron.

Choć modernizacja ma kosztować aż 4 mld zł, wojskowi rekomendują ją ministrowi Błaszczakowi z kilku ważnych powodów. Zwiększenie zdolności bojowych wozów miałoby sens z punktu widzenia wyzwań współczesnego pola walki. Unowocześnione czołgi byłyby też rozwiązaniem pomostowym, póki do armii nie trafią wozy nowej generacji.

Kontrakt dawałby kulejącemu zakładowi szansę przeistoczenia się w nowoczesną jednostkę produkcyjną. Zaawansowana modernizacja poradzieckich T-72 byłaby platformą przejścia do znacznie bardziej skomplikowanych zadań.

Choć projekt modernizacji jest gotowy, a odpowiednie dokumenty czekają jedynie na podpisy, w Polskiej Grupie Zbrojeniowej (PGZ) i Ministerstwie Obrony Narodowej (MON) zapada cisza. Sprawy ciągną się do gorącego przedwyborczego lata 2019 r.

Wtedy, pod koniec lipca, do Bumaru przybywa premier Mateusz Morawiecki, który startuje do Sejmu z list PiS w województwie śląskim, oraz minister Błaszczak. Przed kamerami wspólnie ogłaszają wielki sukces, jakim ma być podpisanie umowy na remont i modyfikację 318 wysłużonych czołgów T-72.

Jednak zamiast planowanych 4 mld zł wartość kontraktu wynosiła zaledwie 1,75 mld zł. Skąd tak drastyczna różnica? Jak się okazuje, MON zrezygnował z kompleksowej modernizacji czołgów na rzecz kosmetycznych poprawek.

— Na koniec okazało się, że mamy zrobić tylko zmianę układu elektrycznego i pomalować czołgi farbą. — powiedział nam wtedy jeden z pracowników. — Morawiecki mówił o pieniądzach, uratowanych miejscach pracy, a my czuliśmy się oszukani — dodał inny.

Choć nowy kontrakt okazuje się cieniem zapowiadanego, zakład powoli zaczyna stawać na nogi. W 2021 r. wypracowuje 6 mln zł zysku.

W lutym 2022 r. wybuchła wojna…

Ukraińcy chwalą czołgi

Kiedy 24 lutego 2022 r. Rosja rozpoczyna pełnoskalową inwazję na Ukrainę, Bumar-Łabędy zdążył wyremontować ponad 60 czołgów T-72 (około 20 wozów wyremontowały także Wojskowe Zakłady Motoryzacyjne w Poznaniu, które również odpowiadają za część kontraktu).

Wiosną Polska zaczyna wysyłać Ukrainie czołgi tego typu w ramach wsparcia w wojnie z Rosją. W styczniu 2023 r. prezydent Andrzej Duda chwali się podczas Światowego Forum Ekonomicznego w Davos w Szwajcarii, że Polska przekazała Ukrainie ponad 260 czołgów T-72 różnych wersji. Jednak w arsenałach polskiej armii nadal znajduje się setka wozów, które czekają na remont i mogłyby wspomóc ukraińskie siły zbrojne.

Niektóre z wysłanych już czołgów przeszły remont w Gliwicach. Ukraińscy czołgiści, z którymi rozmawialiśmy niedawno na froncie, byli zadowoleni z jakości tych wozów. Opowiadali nam, że „wyglądały, jakby dopiero co wyszły z fabryki”.

Gdyby nie naprawy remontowe, recenzje ukraińskich pancerniaków nie byłyby tak entuzjastyczne. — Do remontu przychodziły czołgi w katastrofalnym stanie — mówi osoba, która jest bezpośrednio zaangażowana w prace przy T-72. — W jednostkach, z których je przysyłano, niektóre nie były w stanie nawet wjechać na lawetę. Żołnierze musieli je tam wciągać wozami zabezpieczenia technicznego. Trzeba było demontować całe silniki i je remontować.

Ukraińskie siły zbrojne w każdym tygodniu tracą sporo sprzętu. W warunkach permanentnego deficytu polski zakład każdego roku może remontować około 30 czołgów, co znaczy, że wyposażałby w komplet wozów w dobrym stanie jeden ukraiński batalion. Jednocześnie zarabiałby na własne utrzymanie oraz zyskiwał czas na przygotowanie się na przyszłe, bardziej zaawansowane projekty.

Ale wtedy przychodzi decyzja z góry…

Głuchy telefon

Niedługo przed wejściem policji do biur związku zawodowego w Bumarze, do zakładu dociera dokument podpisany przez płk. Janusza Kryszpina, komendanta 1 Regionalnej Bazy Logistycznej w Wałczu. To on w imieniu MON zawarł z Bumarem umowę na remont i modyfikację czołgów T-72.

W dokumencie płk Kryszpin informuje zakład, że wojsko odstępuje od umowy na remonty czołgów T-72 i ich modyfikację. Tłumaczy to „interesem Sił Zbrojnych RP, w którym nie leży, w obecnej sytuacji geopolitycznej, remont nieperspektywicznego sprzętu wojskowego”. Z dokumentu wynika, że minister Błaszczak podejmuje decyzję o odstąpieniu od umowy z Bumarem na początku listopada 2022 r., jednak pismo dociera do zakładu dopiero z końcem stycznia 2023 r.

Wracamy do Andrzeja Sypka, przewodniczącego Związku Zawodowego Przemysłu Elektromaszynowego w Bumarze-Łabędy. Od jego biura policjanci rozpoczynają przeszukania.

Wcześniej jednak Andrzej Sypek, zaalarmowany złymi wieściami jedzie z pismem o rezygnacji z umowy na remonty czołgów T-72 do siedziby Polskiej Grupy Zbrojeniowej, w której skład wchodzi Bumar-Łabędy. Z naszych informacji wynika, że dla dyrektorów PGZ pismo jest absolutnym zaskoczeniem.

Następnego dnia Sypek z tym samym pismem udaje się też do Ministerstwa Aktywów Państwowych (MAP), pod które z kolei podlega PGZ. Tam również nic nie wiedzą o zerwaniu umowy.

Pracownicy Bumaru zaczynają się orientować, że pomiędzy ministerstwami aktywów państwowych i obrony narodowej nie ma żadnej komunikacji. — Dla nikogo nie jest tajemnicą, że pomiędzy szefem MON, Mariuszem Błaszczakiem i zwierzchnikiem MAP, Jackiem Sasinem nie ma dobrej chemii, ale żeby aż tak? — dziwią się pracownicy Bumaru.

Wkrótce zdziwią się jeszcze bardziej. Do siedziby związku przychodzi e-mail z wydziału współpracy z przemysłem w Departamencie Polityki Zbrojeniowej MON z prośbą o przesłanie skanu pisma o wycofaniu się z umowy na remont i modyfikację T-72. — Jeśli jedna komórka MON nie ma dostępu do decyzji, które powstały w innej, to nie mamy już do czynienia z brakiem komunikacji między ministerstwami, ale nawet w ramach tego samego resortu — komentuje pracownik.

Kiedy ministerialni urzędnicy bawią się w głuchy telefon, pracownicy zakładu martwią się o swój byt…

Ludzie na lodzie

Trzy dni po wysłaniu pierwszego pisma o odstąpieniu od umowy płk Kryszpin dosyła do Bumaru drugie. Poprosi o „ustalenie i wskazanie potencjalnych zagrożeń i ryzyk” wynikających z wycofania się wojska z umowy.

— Zagrożeń i ryzyk?! To jest jakaś kpina! — denerwują się pracownicy, z którymi rozmawiamy. — Zagrożenie jest tylko jedno: wycofując się z umowy, wojsko postawiło zakład na krawędzi upadku!

Bumar zatrudnia 850 osób. Po wycofaniu się wojska z remontu poradzieckich czołgów połowa pracowników nie będzie miała co w niej robić. W piśmie płk. Kryszpina znajduje się też fragment mówiący o tym, że wojsko odstępuje od „części umowy przewidzianej do realizacji w latach 2024 i 2025”. Pracownicy zakładu mają nadzieję, że w 2023 r. będą jeszcze mogli pracować.

Drugie pismo płk Kryszpina nie pozostawia im już żadnych złudzeń. Dowódca 1 RBLog-u wnioskuje w nim o wstrzymanie prac przy czołgach „na których prace nie zostały jeszcze rozpoczęte lub znajdują się w początkowej fazie remontu z modyfikacją”.

Pracownicy przyznają, że w halach zakładów stoją czołgi w różnych fazach remontu. Na niektórych prace są zaawansowane, na innych nie. Jednak z powodu pisma pułkownika — zapewne dmuchając na zimne — dział logistyki zakładu zaprzestaje kupowania części do remontowanych maszyn. Bez części nie można zaś dokończyć remontu czołgów — niezależnie jaki to jest etap. Błędne koło się zamyka.

Pracownicy chcą głośno mówić o traktowaniu ich zakładu przez władze. Mają jednak świadomość, że może się to dla nich źle skończyć…

Pracownicy Bumaru: „Chcą nas uciszyć”

Znowu wracamy do przewodniczącego związków zawodowych Andrzeja Sypka. W czerwcu 2021 r. do delegatury ABW w Katowicach wpływa zawiadomienie dotyczące możliwości ujawnienia tajemnicy służbowej i zawodowej. Śledztwo prowadzi Prokuratura Gliwice-Zachód.

Kiedy ponad rok temu rozpoczynamy pracę nad artykułem o złej kondycji Bumaru i wysyłamy pytania do szeregu instytucji publicznych, śledztwo gliwickiej prokuratury nagle nabiera tempa. Policja wzywa grupę pracowników Bumaru, których wypytuje o kontakty z dziennikarzami. Może to niepokoić, tym bardziej że wszystkie dokumenty, którymi posługujemy się do przygotowania tekstu pt. „W cieniu amerykańskich czołgów umiera polski zakład pancerny” są jawne.

Kiedy jesienią 2021 burza po publikacji Onetu cichnie, śledztwo też zwalnia. Zwrot akcji następuje 17 stycznia 2023. Prokurator Agnieszka Rudnicka z Prokuratury Rejonowej Gliwice-Zachód wydaje wtedy postanowienie o żądaniu wydania rzeczy i przeszukaniu siedziby Związku Zawodowego Przemysłu Elektromaszynowego w Bumarze. Mijają kolejne dni.

20 i 23 stycznia z 1 Regionalnej Bazy Logistycznej w Wałczu do Bumaru wpływają dokumenty o odstąpieniu od umowy na remont i modyfikację czołgów T-72. 31 stycznia przewodniczący Sypek pisze związkowe pismo, w którym krytykuje decyzję wojska. Adresatami jest PGZ, ale dostaje je również do wiadomości także szef MON Mariusz Błaszczak, w którego imieniu zerwano tę umowę. To uruchomia lawinę dalszych wydarzeń.

1 lutego prokurator Agnieszka Rudnicka wydaje kolejne postanowienie o żądaniu wydania rzeczy i przeszukaniu — tym razem dotyczy ono imiennie przewodniczącego Andrzeja Sypka. Ociągająca się od wielu dni w przypadku pierwszego postanowienia policja, teraz zareagowała ekspresowo. 2 lutego policjanci wchodzą do siedziby związku zawodowego i dokonują przeszukania.

— Zabrano telefon przewodniczącemu, komputery, wszystkie nośniki danych, utrudniając tym samym wykonywanie działalności związkowej, co wiąże się ze złamaniem przepisów ustawy o związkach zawodowych. Zabrano również dane należące tylko i wyłącznie do Sekcji Krajowej Przemysłu Zbrojeniowego ZZPE — mówi działacz związkowy z Bumaru-Łabędy.

Pracownicy przekonują nas, że w tej sekwencji zdarzeń nie ma niczego przypadkowego i jest to kolejna próba uciszenia pracowników za pomocą organów państwowych. Do przeszukań dochodzi dokładnie wtedy, kiedy zbieramy materiał do kolejnego artykułu na temat pogarszającej się kondycji Bumaru.

Pracownicy nie dają się uciszyć, ale przede wszystkim zastanawiają się…

Co dalej z Bumarem?

Po utracie kontraktu na remonty i modyfikację T-72 problemy Bumaru pogłębiają się tak bardzo, że pracownicy przestają widzieć dla niego jakiekolwiek perspektywy.

Część załogi Bumaru zajmuje się jeszcze modernizacją czołgów Leopard 2. Do tej pory kończą pracę na 60 wozach, ze 140 planowanych. Teoretycznie mają więc co robić do 2027 r. Ten kontrakt jednak również stoi pod znakiem zapytania.

Powód? Niemiecki producent Leopardów, Rheinmetall regularnie opóźnia dostawy części zamiennych, zakład musi płacić wojsku kary umowne za opóźnienia w dostawach tych wozów. — Wskutek tego Leopardy w żaden sposób nie ratują naszej sytuacji — mówią pracownicy, dodając: — Rozumiemy, że kiedy Leopardy pójdą na front, to już w ogóle zabraknie części na nasze remonty.

28 lutego 2022 r., czyli cztery dni po rozpoczęciu przez Rosję pełnoskalowej inwazji na Ukrainę, zarząd Bumaru podejmuje kolejną kontrowersyjną i niezrozumiałą dla załogi decyzję o zamknięciu odlewni.

W odlewni stalowej produkowane były wyroby na potrzeby armii, ale też na rynek cywilny. W olbrzymich, wielkogabarytowych kadziach mogła być przetapiana surówka stalowa m.in. do produkcji wieżyc czy gąsienic czołgowych. Odlewnia jest zresztą powiązana nie tylko z gliwickim zakładem, lecz z wieloma innymi firmami polskiego przemysłu zbrojeniowego m.in. do niedawna odlewane były tam części do armatohaubic Krab produkowanych w Hucie Stalowa Wola. Dziś firma ta szuka innych podwykonawców.

Związek Zawodowy Przemysłu Zbrojeniowego Bumaru-Łabędy wysyła wówczas pismo protestacyjne w tej sprawie do prezydenta Andrzeja Dudy, premiera Mateusza Morawieckiego, ministra obrony narodowej Mariusza Błaszczaka i szeregu innych instytucji. Nic to jednak nie daje. 1 kwietnia 2022 r. odlewnia przestaje działać. — Kiedy cała zbrojeniówka szykuje się do przestawienia na wyższe obroty, my zamykamy kolejny wydział — zżymają się pracownicy.

Co ciekawe, w odpowiedzi na nasze pytania anonimowa osoba z Biura Marketingu Bumaru pisze, że „spółka nie wygasiła Wydziału Odlewni”.

Poprosiliśmy pracowników o sprawdzenie, co w tej chwili dzieje się z odlewnią. — Odlewnia jest zamknięta na cztery spusty — dowiadujemy się. — Od czasu do czasu jak są opady, to zalewa ją, bo dach jest nieszczelny. Po ulewnych deszczach zawsze ktoś idzie sprawdzić, jak tam jest. Jak jest woda, to się ją wypompowuje. W tym stanie są marne szanse, że uda się ją reaktywować.

Sprawa odlewni jest o tyle ważna dla bezpieczeństwa państwa, że jest ona ujęta w Programie Mobilizacji Gospodarki. W ramach tego programu zakład każdego roku otrzymuje bezzwrotne kwoty na utrzymanie gotowości produkcyjnej w razie zagrożenia bezpieczeństwa państwa lub wojny. W ubiegłych latach zakład otrzymywał w zależności od wyznaczonych przez wojsko zapotrzebowań od 6 do 20 mln zł rocznie na utrzymanie takiej gotowości.

Piszemy więc ponownie do zarządu Bumaru, dopytując, ilu ludzi pracuje w odlewni, jakie prace wykonała w zeszłym roku oraz czy z powodu uszkodzonego dachu bywa zalewana?

Na ostatnie z tych pytań nie dostajemy odpowiedzi. Zarząd Bumaru doprecyzowuje tylko informację o statusie odlewni i kuźni: „Spółka nie wygasiła Wydziału Odlewni i Wydziału Kuźni. Wydziały te przeszły w stan utrzymania gotowości do produkcji a pracownicy tych wydziałów, w związku z koniecznością zasilenia zasobami ludzkimi wydziałów spółki zajmujących się produkcją specjalną, zostali zatrudnieni w strukturach Zakładów Mechanicznych Bumar-Łabędy”.

— Gotowość odlewni do produkcji jest fikcją — upierają się doświadczeni pracownicy. Mówią, że na pierwszy rzut oka widać, że hala znajduje się w złym staniu. Na podłodze hali rosną grzyby i trudno ją uznać za gotową do produkcji.

Polski zakład, który mógłby korzystać z koniunktury związanej z wojną w Ukrainie, przez działania poszczególnych zarządów z nadania politycznego, chyli się dziś ku upadkowi. Szansy nie zaprzepaścili za to menadżerowie zbrojeniowych spółek z sąsiednich państw, choćby z Czech.

Czech potrafi, Polak nie

W listopadzie 2022 r. amerykański Departament Stanu ogłasza kolejny pakiet pomocowy dla Ukrainy w wysokości 400 mln dol. Prawie jedna czwarta tamtej kwoty, 90 mln dol., jest przeznaczona na remonty i modernizację 90 czołgów T-72, prawdopodobnie pozyskanych z Maroka.

Już w momencie ogłoszenia tamtego pakietu informowano, że prace nad czołgami wykonają czeskie zakłady Excalibur Army. Koszty remontów i modernizacji biorą na siebie po połowie USA i Holandia.

Skoro Polska jest, jak do tej pory największym dostawcą czołgów do Ukrainy, powstaje naturalne pytanie, dlaczego nasze zakłady nie dostają takich zleceń. Pytamy zarząd Bumaru, Polską Grupę Zbrojeniową, Ministerstwo Aktywów Państwowych, a także Ministerstwo Obrony Narodowej, czy którakolwiek z tych instytucji ubiegała się o ten kontrakt. Od żadnej nie dostajemy odpowiedzi.

Co na to pracownicy Bumaru? Przede wszystkim w listopadzie nie wiedzą jeszcze, że właśnie zapada decyzja o wycofaniu się MON z kontraktu na remonty i modyfikację T-72 z polskich jednostek.

Sami jednak przyznają, że w stanie osobowym i sprzętowym, do jakiego został doprowadzony zakład, nie zdołaliby wyremontować czołgów w założonym czasie (Czesi już pierwsze z 26 czołgów w 2022 r. przekazali Ukrainie, a pozostałe 64 mają tam dojechać w 2023 r. Przy obecnie wolnych mocach przerobowych mogliby wziąć na siebie tylko część realizacji takiego kontraktu.

— Zakład remontuje ok. 30 czołgów w roku, wykorzystując doświadczenie zawodowe wykwalifikowanej kadry, która jeszcze pozostała w Bumarze — tłumaczy jeden z pracowników. — Po likwidacji techników i szkół zawodowych w kraju brakuje specjalistów z zakresu obróbki metali, ślusarzy i spawaczy. Jeśli już jakiś się znajdzie, to nie przyjdzie do pracy za mniej niż 6-7 tys. zł, podczas gdy w Bumarze może liczyć na nieco ponad 3 tys. zł.

Z rzekomą pomocą przychodzi szef Polskiej Grupy Zbrojeniowej Sebastian Chwałek. Na jego propozycje pracownicy Bumaru łapią się jednak za głowę…

Zbrojeniówka na głowie

Na początku listopada 2022 r. prezes PGZ Sebastian Chwałek występuje na antenie telewizji Polsat, gdzie informuje o planach grupy co do dwóch polskich zakładów zbrojeniowych – Wojskowych Zakładów Motoryzacyjnych (WZM) z Poznania oraz właśnie Bumaru-Łabędy.

Prezes Chwałek ogłasza wtedy, że produkcja koreańskich czołgów K2 oraz serwis amerykańskich czołgów Abrams będzie odbywać się w poznańskim WZM, natomiast dodatkowa linia produkcji Krabów znajdzie się w Bumarze. „Wydaje się najrozsądniejszym kierunkiem, jeśli chodzi o czołgi to oczywiście Poznań” — mówi szef PGZ, podkreślając pancerną wartość Poznania.

— Prezes Chwałek zapomniał chyba, że jedynym pancernym zakładem w Polsce i jedynym, w którym kiedykolwiek produkowano czołgi, jest Bumar-Łabędy — mówi nam doświadczony pracownik. — Nasza załoga nie musi się uczyć produkcji czołgów, a załoga z Poznania tak.

Przy tej okazji pracownicy przypominają historię z 2020 r., kiedy oba zakłady mają współpracować przy modyfikacji trzech czołgów T-72. Bumar przygotowuje wozy do montażu i wysyła je z częściami i podzespołami do WZM, który ma je montować.

Po powrocie trzech złożonych w Poznaniu czołgów pracownicy Bumaru zabierają je na próby poligonowe, które muszą być przeprowadzone przed przekazaniem ich wojsku. — Już na samym początku okazało się, że niektóre czołgi nie są w stanie skręcać. Próbowaliśmy naprawiać usterki bezpośrednio na poligonie, ale wiele z nich było zbyt poważnych. Musieliśmy ściągać czołgi z poligonu na wydział produkcji, bo tylko tam można było zdjąć z czołgu wieżę i rozbierać wnętrze, aby dokonać bardziej skomplikowanych napraw — mówi pracownik Bumaru.

Doświadczona załoga to nie wszystko. Bumar-Łabędy jako jedyny w Polsce zakład jest od podstaw zaprojektowany pod produkcję pancerną. Żaden inny nie posiada odpowiednich stropów, posadowień, sprzętu czy wielu wysoko tonażowych suwnic, w tym jedynej w kraju suwnicy o udźwigu 70 ton. Jako jedyny w Polsce ma też własny poligon wojskowy. Jedyne co trzeba zrobić, to zrestrukturyzować zakład. Władza, z niewidomych powodów tego jednak od lat robi.

Pracownicy Bumaru czują się kolejny raz oszukani przez polityków. Przypominają, że we wrześniu 2021 r. przewodniczący związku, Andrzej Sypek dostaje pismo od Sławomira Cichockiego — dyrektora departamentu Polityki Zbrojeniowej w MON. Dyrektor zapewnia go wówczas, że „w związku z realizowanym programem rozwoju Sił RP nie przewiduje się rezygnacji z modyfikacji czołgów T-72”. Podkreśla również, że „biorąc pod uwagę potrzeby utrzymania i rozwoju zdolności polskiego przemysłu obronnego, decyzję o modyfikacji T-72 podjął minister Błaszczak”.

— Co dziś warte są te słowa? — pyta związkowiec z Bumaru.

Wycofanie się wojska z umowy na remont i modyfikację T-72 to perspektywa kolejnych straconych lat. Praca przy T-72 dawałaby zakładowi czas na przygotowanie się do obsługi nowego sprzętu — czy byłyby to armatohaubice Krab, czy czołgi K2 i Abrams. Jednak w każdym z tych przypadków praca może ruszyć najwcześniej za dwa, trzy lata. Tylko czy zakład przetrwa ten czas?

Zarząd Bumaru-Łabędy nie komentuje odstąpienia przez wojsko od umowy na remont i modyfikację T-72. Odmawia również odpowiedzi na większość z zadanych przez nas pytań, zasłaniając się tajemnicą przedsiębiorstwa i wrażliwością informacji z punktu widzenia obronności państwa.

Jednocześnie apeluje do dziennikarzy Onetu „o odpowiedzialne i rzetelne podejście do wszelkich zagadnień związanych z bezpieczeństwem Rzeczypospolitej Polskiej i spółek z branży zbrojeniowej, w szczególności w zakresie podejmowanych w tym obszarze działań informacyjnych”.

Stanowiska zarządu Bumaru nie podzielają pracownicy, którzy uważają, że dziennikarze są jedną z ostatnich desek ratunku w walce o miejsca pracy oraz przyszły byt ich rodzin. Podobnych nadziei wielu z nich nie wiąże już z działaniami własnego zarządu.

Pytania prasowe wysyłamy także do Ministerstwa Obrony Narodowej i Polskiej Grupy Zbrojeniowej. Żadna z tych instytucji na nie nie odpowiada.

Odpowiedziało za to Ministerstwo Aktywów Państwowych, które jak się okazuje, jest zaniepokojone decyzją szefa resortu obrony, Mariusza Błaszczaka. W odpowiedzi na nasze pytania Departament Komunikacji MAP zaznacza, że nie jest stroną tej umowy. „Niemniej w ramach sprawowanego nadzoru właścicielskiego Ministerstwo Aktywów Państwowych powzięło informację o odstąpieniu od części umowy na usługę remontu czołgów T-72 i w ramach posiadanych uprawnień podjęło kroki mające na celu wyjaśnienie zaistniałej sytuacji i zapewnienie funkcjonowania zakładów Bumar Łabędy” — czytamy.

Źródło: onet.pl

Więcej postów