W warszawskiej prewencji dramatycznie brakuje ludzi. Komenda Stołeczna Policji na pytanie Onetu o braki kadrowe przyznała, że w tych oddziałach są aż 144 wakaty. Sposobem na łatanie kadrowych dziur stało się wysyłanie do stołecznej prewencji funkcjonariuszy z całej Polski po szkołach policyjnych na tzw. adaptacje lub staże.
Młodzi policjanci nie są jednak zadowoleni ze służby w stolicy. Z ich relacji wyłania się obraz formacji, która ma nie tylko problemy kadrowe, lecz również kłopoty z łącznością, wyposażeniem, zarządzaniem, ale przede wszystkim z dość swobodnym podejściem do przestrzegania prawa i procedur.
– Zamiast patrolować miejsca, które są niebezpieczne, gdzie dochodzi do przestępstw, to wiozą nas przed dom prezesa Jarosława Kaczyńskiego albo przed siedzibę PiS przy ul. Nowogrodzkiej. Stoimy, jak te pachołki na zewnątrz i pilnujemy, żeby ktoś na murach czegoś nie napisał – mówią w rozmowie z Onetem.
Do komunikacji z policjantami przełożeni wykorzystują aplikację WhatsApp. Onet ma zdjęcia takiej korespondencji. Na jednej z grup zostały na przykład podane nazwiska i numery telefonów funkcjonariuszy. Jest tam też sporo policyjnych dokumentów służbowych.
„To prowadzi często do patologii”
— Tego typu komunikatory absolutnie nie mogą być wykorzystywane jako system komunikacji w służbach – ani do przesyłania informacji związanych z legitymowaniami, ani danych kontaktowych, ani innych informacji służbowych. Po to są systemy łączności resortowej, żeby z nich korzystać i mieć gwarancję, że ta komunikacja nigdzie nie wycieknie – mówi w rozmowie z Onetem gen. Adam Rapacki.
— Ewidentnie w tej sprawie jacyś przełożeni poszli na skróty. Zapewne policja będzie teraz wyjaśniać, jak to się stało i kto wpadł na taki pomysł – dodaje.
Zdaniem gen. Rapackiego opisywana przez młodych funkcjonariuszy „pogoń za statystykami” też nie powinna mieć miejsca.
— Gonienie za statystyką i legitymowanie ludzi tylko po to, żeby wykazać jakąkolwiek aktywność, jest bez sensu i takich poleceń nie powinno być. Oczywiście, przełożeni muszą sobie zapewnić pewną formę kontroli aktywności swoich ludzi, ale nie w taki sposób. Sam bym się zdenerwował, gdyby policjant wymyślał jakiś sztuczny powód, żeby mnie wylegitymować. To nie jest potrzebne – tłumaczy.
— Legitymować trzeba takie osoby, które mogą budzić swoim zachowaniem, czasami wyglądem, pewne podejrzenia, że są poszukiwane. Też takie, które nie do końca żyją zgodnie z prawem – wyjaśnia.
— Tego typu system rozliczania policjantów prowadzi często do patologii. Potem efekt jest taki, że policjanci z ruchu drogowego stoją za krzakami przy dwupasmowej drodze w mieście i wyłapują kierowców przekraczających prędkość, żeby nabić sobie statystykę. Nie o to w tym chodzi. Ich obecność powinna służyć temu, żeby nie dochodziło w danym miejscu do wypadków, a nie żeby nękać ludzi i wypisywać na siłę mandaty, gdy nie ma do tego racjonalnych przesłanek – podkreśla były wiceszef MSWiA.
„Nie wolno stawiać pomników, które trzeba potem pilnować”
— Na pewno mogę też zrozumieć ten aspekt buntowania się policjantów w związku z tym, że ogromne siły rzucane są w miejsca, gdzie nie ma realnego zagrożenia. Takimi przykładami są przewymiarowane zabezpieczenia pomnika smoleńskiego, czy domu Jarosława Kaczyńskiego. Sam pamiętam czasy, kiedy na placu Bankowym pilnowano pomnika Dzierżyńskiego. Dlatego uważam, że nie wolno stawiać pomników, które trzeba potem pilnować. One same powinny się bronić swoją wartością – argumentuje gen. Rapacki.
— Policja nie jest od tego, żeby pilnować pomników, tylko dbać o bezpieczeństwo obywateli. To jest niewątpliwe element, który powoduje frustrację zarówno u młodych policjantów, jak i starszych. Przełożeni dostają takie polecenie gdzieś tam z ministerstwa, i niektórzy, dla świętego spokoju, wolą się do nich dostosować. Dziś zbyt duże siły są używane do zabezpieczania spotkań wyborczych, czy niektórych polityków. Później policjantów brakuje tam, gdzie są naprawdę potrzebni – dodaje.
„W Warszawie jest też gigantyczny problem z doświadczoną kadrą”
Gen. Adam Rapacki odniósł się też do problemów z wakatami w garnizonie stołecznym.
— Dziś nie mamy problemu z naborem i wakatami np. na ścianie wschodniej. Tam jest dużo chętnych. Problem w tym, że wynagrodzenie, które tam jest satysfakcjonujące, w Warszawie już nie jest. Ten problem dotyczy właśnie stolicy i kilku największych miast w Polsce, gdzie są duże koszty utrzymania, a pensja policjanta taka sama jak na Podlasiu, czy Podkarpaciu – tłumaczy.
— W Warszawie jest też gigantyczny problem z doświadczoną kadrą — zwłaszcza dochodzeniowcami i kryminalnymi. W prewencji również doświadczonych ludzi jest stosunkowo mało. Czuję się rozczarowany, bo ostatnie lata w policji, były latami prosperity, uchwalono dwie ustawy modernizacyjne, pojawiły się duże środki, ale nie zadbano o to, żeby ten problem rozwiązać – podkreśla ekspert.
— Zamiast wzmocnić policję w największych garnizonach, to rozparcelowano etaty na posterunki lokalne, gdzie poziom bezpieczeństwa jest większych niż w dużych miastach. W dodatku zrobiono to tylko po to, żeby populistycznie przypodobać się lokalnej społeczności. PiS chwali się, że to wybitny sukces, a ja postrzegam to jako marnotrawienie sił i środków, bo otwierają posterunki, w których jest komendant, dwóch-trzech policjantów, a zadań wiele nie ma. A to wszystko kosztuje – wyjaśnia.
— W dobie dzisiejszej łączności i motoryzacji patrol policji z jednostki powiatowej może pojawić się w danym miejscu w ciągu kilkunastu minut. Dlatego nie ma potrzeby otwierać nowych posterunków. Zamiast wydawać pieniądze w taki sposób, powinno się wzmocnić siły policyjne w dużych ośrodkach, takich jak Warszawa – zaznacza gen. Rapacki.
wiadomosci.onet.pl