Obniżenie podatków wprowadzone Polskim Ładem 2.0, skokowa podwyżka płacy minimalnej, powszechne wakacje podatkowe dla kredytobiorców oraz dodatkowe transfery świadczeń z ZUS – przez te posunięcia rządu inflacja w Polsce jest o 2 proc. wyższa, niż mogłaby być – szacuje główny ekonomista Lewiatana. Inni ekonomiści mówią nam o szokowej terapii wychodzenia z inflacji, o której rząd na razie milczy.
Prezes Narodowego Banku Polskiego prof. Adam Glapiński oraz przedstawiciele rządu wielokrotnie podkreślali, że galopująca drożyzna to wynik globalnych zjawisk gospodarczych wywołanych m.in. pandemią i napaścią Rosji na Ukrainę.
– Przyczyną obecnej inflacji jest pandemia, obostrzenia gazowe ze strony Rosji i przede wszystkim wojna. To są głównie szoki cenowe i podażowe – przekonywał w trakcie jednej ze swoich konferencji prasowych szef NBP.
Czy tak faktycznie tak jest, że przyczyny wzrostu cen leżą wyłącznie poza granicami Polski?
Na wzrost inflacji w kraju bez wątpienia wpływ miały zjawiska ogólnoświatowe, ale i polski rząd przyłożył do tego swoją rękę i to wcale nie symbolicznie – przekonują ekonomiści, z którymi rozmawiał money.pl.
Tak rząd rozbujał inflację
– Polityka tego rządu dołożyła do obecnej inflacji około 2 punktów procentowych, a rozpoczęła się wraz z wprowadzeniem świadczeń 500+ – mówi główny ekonomista Konfederacji Lewiatan Mariusz Zielonka.
Przyznaje, że wzrost cen to w dużej mierze efekt zewnętrzny, ale zastanawiająca jest – jego zdaniem – postawa rządu, który mając wiedzę i świadomość tego, co robi, decyduje się na dalsze podsycanie popytu wśród obywateli.
– W najgorszym możliwym momencie rząd decyduje się na zmianę podatkową, która pozwala obywatelom na uzyskiwanie wyższych dochodów (rozwiązania Polskiego Ładu) i nawet w sytuacji wybuchu konfliktu zbrojnego i doktryny „ani kroku wstecz”, nie decyduje się na zmianę swojego stanowiska – podkreśla nasz rozmówca.
Polski Ład. Jeden z winowajców
Analityk rynków finansowych z Xelionu, Piotr Kuczyński, chociaż daleki jest od obarczania rządu PiS za całą sytuację gospodarczą w kraju, przyznaje, że Polski Ład był jednym z kół zamachowych obecnej inflacji.
Polski Ład to było straszliwe nieporozumienie. Nakręcił oczekiwania płacowe, wprowadził bałagan w podatkach. Winę za tę sytuację ponosi wyłącznie nasz rząd – mówi otwarcie analityk.
Kuczyński przypomina, że najpierw – poprzez Polski Ład – rząd próbował podnieść podatki najlepiej zarabiającym Polakom, co skończyło się żądaniem przez nich podwyżek wynagrodzeń, które ostatecznie dostali. A potem obniżył wszystkim podatki, co z kolei spowodowało, że w kieszeniach osób z najniższymi dochodami i najmniejszą skłonnością do oszczędzania zostało więcej pieniędzy, co przyczyniło się do wyższej konsumpcji i finalnie – podniesienia inflacji.
Podobny mechanizm zadziałał w przypadku wakacji kredytowych. – Mimo postulatów Lewiatana o zawężeniu odbiorców tego rozwiązania, rząd zdecydował się uruchomić wakacje kredytowe dla szerokiego grona odbiorców. Efekt? Polacy, zamiast oszczędzać, ruszyli do sklepów – mówi Mariusz Zielonka. Inflacja wzrosła o kolejne 1,5 pkt proc.
Sypanie pieniędzmi na lewo i prawo
Inflacji zgasić nie pomogła decyzja rządu o dwupoziomowej, skokowej podwyżce płacy minimalnej od przyszłego roku. Od 1 stycznia 2023 r. pensja minimalna wyniesie 3490 zł brutto, czyli 2709 zł na rękę w ramach umowy o pracę. Podwyżka to wzrost o 15,9 proc. (o 480 zł) w stosunku do roku ubiegłego.
Z kolei od 1 lipca 2023 r. pensja minimalna wyniesie 3600 zł brutto, tzn. 2784 zł netto na umowie o pracę. W stosunku do roku 2022 r. nastąpi wzrost o 19,6 proc., czyli łącznie 590 zł.
Koszt podwyżki płacy minimalnej w 2023 roku dla małych i średnich firm to ok. 18,16 mld zł rocznie, a dla dużych 3,77 mld zł – podano w ocenie skutków regulacji. Rząd szacuje, że dzięki podwyżce płacy gospodarstwa domowe zyskają ok. 15,66 mld zł dodatkowego dochodu.
Podwyżki nakręciły spiralę oczekiwań wśród kolejnych grup zawodowych, które nie zgadzają się na spłaszczenie siatki wynagrodzeń. Efekt? Płace rosną szybciej niż wydajność pracy – zauważył w rozmowie z money.pl główny ekonomista Krajowej Izby Gospodarczej Piotr Soroczyński.
Wydajemy pieniądze, na które nie zapracowaliśmy.
Na tym nie koniec. Tłumacząc swoje decyzje ochroną najsłabszych, rząd zdecydował również o wypłatach 13. i 14. emerytury i renty. W tym roku była to kwota przekraczająca łącznie 77 mld zł.
Tego „rozdawnictwa” publicznych środków nie będzie końca, nadchodzi rok wyborczy, rok, w którym inflacja przebije psychologiczną granicę 20 proc. – uważa Mariusz Zielonka.
Polska w światowej czołówce pod względem lepkości inflacji
Zdaniem Kamila Sobolewskiego, głównego ekonomisty Pracodawców RP, obierając kurs na „powszechny dobrobyt” (poprzez kierowanie pieniędzy do najuboższych warstw społecznych) rząd przyczynia się nie tylko do zalania rynku pustym pieniądzem, ale również do umacniania postaw roszczeniowych wśród obywateli i uzależnianie się od państwa.
Jak podkreśla ekonomista, o ile do tej pory od państwa oczekiwało się głównie by wspierało gospodarkę i przedsiębiorstwa, które są fundamentem dobrobytu, to teraz jego rola sprowadza się głównie do wyrównywania obywatelom deficytów związanych z rosnącymi kosztami ich życia.
To powoduje z kolei, że Polska jest w światowej czołówce pod względem lepkości inflacji – lepka inflacja to taka, która się „przykleja” do obywateli.
– Antybiznesowa ofensywa rządu wobec przedsiębiorców, nagłe i chaotyczne zmiany w prawie gospodarczym i podatkowym powodują ograniczenie inwestycji i narastanie ograniczeń podażowych w gospodarce – dodaje Kamil Sobolewski.
Brak majątku umożliwiającego firmom zaspokojenie popytu na dobra i usługi w efektywny sposób spowoduje z kolei, że zbicie inflacji do poziomu akceptowalnego (2,5-3 proc.) jest już praktycznie niemożliwe.
Przekroczyliśmy Rubikon. Prędzej czy później czekają nas bolesne cięcia i społeczne wyrzeczenia, czego obywatelom na razie się nie mówi – uważa ekonomista.
Z kolei prof. Elżbieta Mączyńska wskazuje, że jedną ręką rząd co prawda przykręca pokrętło inflacyjne, ale drugą ręką je odkręca, bo nie ma innego wyjścia. Ekonomistka nie chce jednak oceniać, w jakim stopniu polityka obecnego rządu wpłynęła na spadek siły nabywczej polskiego złotego. Uważa, że tego z aptekarską precyzją wymierzyć się nie da.
– Nasza rzeczywistość ekonomiczna jest bardzo złożona. Znaczące podniesienie stóp procentowych spowodowałoby, że zdrożeją kredyty mieszkaniowe nie tylko dla zwykłych obywateli, ale również dla firm, co ograniczyłoby ich możliwości inwestycyjne, budowanie nowych miejsc pracy – przypomina.
Poza tym rolą państwa jest ochrona najsłabszych obywateli przed skutkami galopującej inflacji – podkreśla prezes honorowa Polskiego Towarzystwa Ekonomicznego.
money.pl