Jeśli jednak republikanie zdołają przejąć kontrolę przynajmniej nad Izbą Reprezentantów, będzie to oznaczało zupełnie nowy wymiar trudności dla Joe Bidena. W takim scenariuszu demokraci najpewniej nie zdołają uchwalić żadnego istotnego prawa przez dwa lata – do kolejnych wyborów prezydenckich.
Bidenowi i demokratom nie sprzyja fakt, że partia prezydencka z reguły nie radzi sobie dobrze w wyborach środka kadencji (midterms).
Partia Demokratyczna już godziła się z utratą władzy, jednak niespodziewanie „w sukurs” nadszedł zdominowany przez konserwatystów Sąd Najwyższy. Uchylenie federalnego prawa do przerywania ciąży 24 czerwca wywołało oburzenie (większość Amerykanów popierała precedens Roe v. Wade z 1973 roku) i przyniosło nagłą poprawę notowań demokratów.
Efektem tego wyroku jest m.in. większa – w stosunku do poprzednich wyborów środka kadencji – liczba kobiet, które zarejestrowały się, by głosować.
Z czasem jednak temat aborcji wyparła inflacja, która w USA przekroczyła 8 proc.
77 proc. wyborców ocenia gospodarkę jako „bardzo ważny” czynnik przy decyzji, na kogo oddać głos, przy 51 proc. wskazań na aborcję.
Gdy z kolei „New York Times” zapytał wyborców w sondażu o jedną, najważniejszą sprawę, aborcja znalazła się na piątym miejscu. Najwięcej wskazań (26 proc.) zebrała gospodarka.
Amerykanie złoszczą się przede wszystkim na ceny benzyny. Według sondażu YouGov 68 proc. wyborców uważa, że administracja Joe Bidena powinna zrobić więcej w kwestii walki z inflacją. Jednocześnie – jak wynika z badań – Amerykanie wyżej oceniają kompetencje ekonomiczne republikanów.
I to właśnie sytuacja gospodarcza – wraz z niskimi notowaniami Joe Bidena (56 proc. Amerykanów źle ocenia jego pracę) – sprawiają, że Partia Republikańska jest faworytem wtorkowych wyborów do Kongresu.
Wybory do Kongresu w USA odbywają się w jednomandatowych okręgach – wygrywa „pierwszy na mecie”. Dlatego przeprowadzanie sondaży ogólnokrajowych nie ma większego sensu. Liczy się walka o pojedyncze mandaty w konkretnych stanach – tam, gdzie wynik jest niepewny.
I analiza sytuacji w poszczególnych okręgach jasno wskazuje, że Partia Republikańska powinna zdobyć większość w Izbie Reprezentantów. Inne rozstrzygnięcie byłoby na tym etapie sensacją.
Co innego walka o Senat. Tutaj szanse w ostatnich dniach przed wyborami rozkładały się mniej więcej po równo. Zadecydować mogą cztery pojedynki i to im warto się przyglądać we wtorkową noc:
Georgia: Hershel Walker (R) kontra Raphael Warnock (D)
Nevada: Adam Laxalt (R) kontra Catherine Cortez Masto (D)
Pensylwania: Mehmet Oz (R) kontra John Fetterman (D)
Arizona: Blake Masters (R) kontra Mark Kelly (D)
Jeśli demokraci wygrają trzy z tych czterech pojedynków – powinni utrzymać kontrolę nad izbą.
To cztery najważniejsze starcia, ale warto też zerkać na walkę w Wisconsin, Karolinie Północnej, New Hampshire i Ohio.
Demokratom nie pomaga fakt, że chodzący w bluzach zastępca gubernatora Pensylwanii John Fetterman nie doszedł do siebie po tegorocznym wylewie. Republikanie kwestionują zdolność lewicowego kandydata do pełnienia funkcji senatora. Nie wypadł też najlepiej w debacie ze swoim rywalem – z powodu wylewu m.in. zapominał słów.
Fetterman pozostaje jednak faworytem. Najbardziej zacięty pojedynek szykuje się natomiast w Georgii. Tam może nawet dojść do dogrywki między republikaninem Herschelem Walkerem a demokratą Raphaelem Warnockiem. Z powodu libertariańskiego konkurenta żaden z nich może nie przekroczyć 50 proc. – a to automatycznie spowoduje konieczność przeprowadzenia drugiej tury. Ta zaplanowana została w Georgii na 6 grudnia. Niewykluczone, że dopiero wtedy rozstrzygnie się, która partia będzie kontrolować Senat – kluczową izbę w przypadku choćby nominacji do Sądu Najwyższego.