Zadłużanie może doprowadzić Polskę do bankructwa. U kogo „siedzimy” w kieszeni?

niezalezny-dziennik-polityczny

Polskie zadłużenie publiczne jeszcze nigdy nie było tak wysokie. Tymczasem pojawiają się problemy z jego obsługą, gdyż wierzyciele żądają rekordowego oprocentowania obligacji.

Według danych Ministerstwa Finansów państwowy dług publiczny (zadłużenie sektora finansów publicznych po konsolidacji) na koniec drugiego kwartału 2022 roku przekroczył 1175 mld zł. Na dług publiczny składają się zobowiązania rządowe, samorządowe i ubezpieczeń społecznych. Nieco inaczej nakazuje liczyć zadłużenie publiczne Unia Europejska. Tzw. dług EDP, czyli sektora instytucji rządowych i samorządowych stanowiący jeden z elementów kryterium fiskalnego z Maastricht wyniósł na koniec drugiego kwartału 2022 roku ponad 1453 mld zł. Różnica 278 mld zł to będące poza kontrolą parlamentu zobowiązania zaciągnięte przez instytucje pod nadzorem państwa, takie jak m.in. Bank Gospodarstwa Krajowego, Krajowy Fundusz Drogowy czy Polski Fundusz Rozwoju.

Kto jest wierzycielem państwa polskiego?

Zadłużenie Skarbu Państwa można podzielić się na krajowe i zagraniczne. Krajowi wierzyciele Skarbu Państwa to banki komercyjne, sektor pozabankowy (m.in. gospodarstwa domowe, zakłady ubezpieczeniowe, fundusze inwestycyjne, fundusze emerytalne) oraz NBP. Podmioty te są w posiadaniu obligacji Skarbu Państwa. Również podmioty zagraniczne, takie jak banki centralne, banki komercyjne, fundusze inwestycyjne, emerytalne i hedgingowe oraz zakłady ubezpieczeniowe, są w posiadaniu polskich obligacji skarbowych. Warto wskazać ich pochodzenie: kraje azjatyckie – na koniec sierpnia br. niecałe 39 mld zł, kraje UE – ponad 34 mld zł, Ameryka Północna – niemal 7 mld zł. Drobnymi posiadaczami polskich obligacji skarbowych są nawet podmioty z Australii i Afryki. Instytucje zagraniczne są także wierzycielami Polski z tytułu kredytów i pożyczek. Wśród nich należy wymienić w kolejności Komisję Europejską, Europejski Bank Inwestycyjny, Bank Światowy oraz Bank Rozwoju Rady Europy. Z kolei jednostki samorządu terytorialnego, które w drugim kwartale br. zadłużone były na kwotę 87,4 mld zł, korzystały głównie z kredytów i pożyczek od krajowych banków (51,4 mld zł) oraz z pieniędzy podmiotów zagranicznych z krajów należących do strefy euro (23,4 mld zł). W przypadku pozostałych jednostek sektora finansów publicznych (m.in. samodzielne publiczne zakłady opieki zdrowotnej, uczelnie publiczne, agencje wykonawcze i inne) na koniec drugiego kwartału br. struktura wierzycieli zadłużenia z tytułu kredytów i pożyczek była następująca: banki (45 proc.), pozostałe instytucje finansowe (35 proc.), inne jednostki sektora finansów publicznych (16 proc.), pozostałe podmioty krajowe (3 proc.) i podmioty zagraniczne (1 proc.).

Za rządów premiera Donalda Tuska szybko rosło zadłużenie zagraniczne, podczas gdy władze PiS nieco je zredukowały, zwiększając jednocześnie udział długu krajowego. Otóż w drugim kwartale br. udział długu zagranicznego w całym zadłużeniu Polski wynosił 24,2 proc., podczas gdy w roku 2014 było to ponad 35 proc. Oznacza to, że zmniejszyła się zależność Polski od zagranicy. Bo trzeba sobie zdawać sprawę z tego, że dłużnik zawsze jest zależny od wierzyciela. Zadłużone władze nie są odporne na naciski pożyczkodawców. W ten sposób rządzący Polską – na własne życzenie, bo prowadząc nierozsądną politykę – stali się zakładnikami i muszą spełniać wolę wierzycieli. Najczęściej wbrew interesom Polski i Polaków. To identyczna sytuacja jak z unijnymi dotacjami czy tzw. Funduszem Odbudowy, kiedy Unia Europejska szantażuje polskie władze, od spełnienia kolejnych warunków uzależniając wypłatę pieniędzy.

Dług ukryty

To nie koniec złych wiadomości. Jest jeszcze tzw. dług ukryty, czyli zobowiązania emerytalne i rentowe państwa wobec przyszłych emerytów i rencistów. Co gorsze, rosną one w zawrotnym tempie. Po raz pierwszy dane na ten temat Polska przekazała Eurostatowi za rok 2015. Wtedy zobowiązania te wyniosły ponad 4959 mld zł. W 2018 roku wartość nabytych uprawnień emerytalnych w ramach ubezpieczeń społecznych zwiększyła się już do 6189 mld zł. Czyli w latach 2015-2018 wzrost wyniósł niemal 25 proc. Jeśli przyjmiemy, że w kolejnych trzech latach wzrost był na podobnym poziomie, to oznaczałoby to, że w 2021 roku ukryte zadłużenie Polski sięgało kwoty ponad 7,7 bln zł! Czyli łącznie dług publiczny Polski oficjalny i ukryty przekroczył 9,1 bln zł. Oznacza to, że wart jest ponad 300 proc. tegorocznego PKB. Innymi słowy, to kwota równa 18,5 tegorocznych budżetów państwa!

Jaka suma przypada na jednego Polaka? Aktualnie każdy nasz rodak, wliczając w to noworodków i starców, ma do spłacenia ponad 38 tys. zł długu jawnego i ok. 202 tys. zł długu ukrytego, czyli łącznie ok. 240 tys. zł. Ale pamiętajmy, że ci, którzy nie pracują, nie są w stanie nic spłacić, więc wszystko spada na barki pracujących. Według GUS pracujących w polskiej gospodarce narodowej jest ok. 16 mln osób. Oznacza to, że średnio mają oni do spłacenia ponad 90 tys. zł długu jawnego i ponad 480 tys. zł długu ukrytego, czyli łącznie ponad 570 tys. zł!

Skąd ten dług?

Dług publiczny jest rezultatem tego, że państwo więcej wydaje, niż jest w stanie zebrać w postaci podatków i innych wpływów. Wyrazem tego działania jest deficyt budżetowy, z którym mamy do czynienia od początku tzw. transformacji ustrojowej. Nie jest to zjawisko korzystne. Warto zwrócić uwagę, jak bardzo wzrastało zadłużenie publiczne w ostatnich latach. Otóż za rządów Donalda Tuska od 2007 do 2015 roku oficjalny dług zwiększył się z 528,4 mln zł do 923,4 mld zł (mimo przejęcia 150 mld zł z OFE). Oznacza to, że w tym czasie zadłużenie wzrosło o ok. 75 proc. Z kolei za rządów PiS od 2015 roku do drugiego kwartału br. wzrost wyniósł ponad 57 proc. Niestety, na przyszły rok deficyt budżetu państwa ustalono na poziomie 68 mld zł, podczas gdy byli pracownicy Ministerstwa Finansów Ludwik Kotecki, Sławomir Dudek i Hanna Majszczyk szacują, że rzeczywisty deficyt przekroczy 206 mld zł.

„W przyszłym roku, podobnie jak w 2022 roku, zakłada się finansowanie różnych zadań państwa poprzez wykorzystanie instrumentów pozostających poza sektorem finansów publicznych. Daje to fałszywy obraz zarówno deficytu, jak i państwowego długu publicznego. Dodatkowo, środki wydatkowane w ten sposób są całkowicie poza kontrolą parlamentu. Dotyczy to w szczególności wydatków realizowanych przez fundusze ulokowane w Banku Gospodarstwa Krajowego” – napisali wyżej wymienieni ekonomiści.

Obsługa długu

Problem polega na tym, że dług publiczny musi być na bieżąco obsługiwany, czyli muszą być spłacane odsetki. Na rok przyszły koszty obsługi długu publicznego zaplanowano na rekordowe 66 mld zł (2,3 proc. PKB), podczas gdy jeszcze w roku 2021 było to 28 mld zł (minimalnie ponad 1 proc. PKB). Nierozsądna polityka pompowania wydatków publicznych przez PiS doprowadziła do konkretnych problemów. Do obsługi zadłużenia potrzeba coraz więcej pieniędzy, ponieważ Polska staje się coraz mniej wiarygodnym pożyczkobiorcą i rynki finansowe żądają coraz wyższego oprocentowania obligacji skarbowych. Ostatnio pojawiły się najwyżej od ponad 20 lat oprocentowane obligacje na poziomie ponad 9 proc., podczas gdy jeszcze na przełomie lat 2020-21 ich rentowność nieznacznie przekraczała 1 proc. Oznacza to, że te rekordowe 66 mld zł mogą nie starczyć na obsługę długu. Sytuacja staje się naprawdę niebezpieczna, bo zaplanowany na 24 października 2022 roku przetarg obligacji Banku Gospodarstwa Krajowego na rzecz Funduszu Przeciwdziałania COVID-19 oraz Funduszu Wsparcia Sił Zbrojnych został odwołany z obawy o to, że nie znajdą się chętni na te papiery wartościowe oprocentowane na poziomie 8,25 proc. Niektórzy eksperci obawiają się, że Polsce zaczyna grozić niewypłacalność i bankructwo.

„Z każdym kolejnym tygodniem, z każdym kolejnym miesiącem, musimy jako Polacy płacić coraz więcej za pieniądze pożyczane od międzynarodowych bankierów. Tego nie da się przypiąć Putinowi. To nie jest kwestia wojny na Ukrainie, która oczywiście miała swój wpływ na inflację, ale jeśli międzynarodowa prasa finansowa pisze, że Polski dług radzi sobie najgorzej na świecie, to to nie jest kwestia putinflacji, tylko tego, że Kaczyński i Morawiecki wydrukowali setki miliardów złotych długu pandemicznego, zrujnowali przejrzystość polskich finansów. To jest kwestia tego, że drukując pieniądze, chcą sobie kupić poparcie Polaków” – skomentował mecenas Michał Wawer, skarbnik Konfederacji.

Jak z tego wyjść?

Przyszłoroczne wydatki budżetowe biją wszelkie rekordy i zostały zaplanowane na poziomie niemal 673 mld zł. Dla porównania, w 2021 roku było to niecałe 487 mld zł. Tylko na rosnącą z roku na rok składkę do Unii Europejskiej wraz ze współfinansowaniem projektów unijnych ma zostać wydane w 2023 roku ponad 51 mld zł. Szacuje się, że z kolei na samą pomoc dla Ukrainy i dla ukraińskich uchodźców polskie władze wydały do tej pory ok. 30 mld zł. Tymczasem aby zmniejszyć zadłużenie, fundamentalną kwestią jest zredukowanie wydatków państwa. Aby to było możliwe, trzeba wycofać państwo z szeregu zadań, którymi aktualnie się zajmuje. Po co państwo finansuje sport, produkcję filmów czy organizacje pozarządowe? W jakim celu tworzone są coraz to nowsze państwowe fundusze, instytuty i agencje? Istnienie ministerstwa klimatu jest tak samo sensowne, jak ministerstwa od badania wybuchów na gwiazdach. Dlaczego w sposób niekontrolowany rozrastają się wydatki socjalne?

Podobne jak każdy człowiek również państwo nie może wydawać więcej niż posiada. Dlatego pierwszym lekarstwem powinien być zakaz uchwalania deficytu budżetowego – tak by władze państwowe mogły wydawać maksymalnie tyle, ile są w stanie zebrać z podatków. To powinna być zasada konstytucyjna. W Szwajcarii w czasie koniunktury obowiązuje zakaz uchwalania budżetu z deficytem i w kraju tym co roku budżet uchwalany jest z nadwyżką. Podobnie w Estonii obowiązuje prawny zakaz uchwalania budżetu z deficytem. Również w konstytucji Niemiec od 2016 roku dochody budżetu federalnego mają być co do zasady równe wydatkom publicznym. Noblista Milton Friedman w „Tyranii status quo” postulował wprowadzenie poprawki do amerykańskiej konstytucji zakazującej istnienia deficytu budżetowego: „poprawka ta osiągnęłaby dwa powiązane ze sobą cele. Po pierwsze – zwiększyłaby prawdopodobieństwo, że budżet federalny zostanie doprowadzony do równowagi (…). Po drugie – zahamowałaby wzrost wydatków rządowych”. Dla prof. Adama Krzyżanowskiego ze szkoły krakowskiej w ekonomii równowaga budżetowa była nienaruszalną świętością: „pamiętaj rozchodzie, bądź z przychodem w zgodzie”. Krytykował on „przede wszystkim nadmierne wydatki państwowe, które powodują trwały deficyt budżetowy”. Z kolei Thomas Jefferson, jeden z Ojców Założycieli Stanów Zjednoczonych, zwracał uwagę, że „metoda wydawania pieniędzy, które będą musiały zostać zwrócone przez potomność, nosząca nazwę finansowania, jest niczym innym jak okradaniem przyszłości na wielką skalę”.

Niestety żaden z polityków partii rządzącej nie mówi o tym w ten sposób. Zamiast tego nadal brnie się w kierunku wielkiego wzrostu wydatków państwa. Pod naciskiem Brukseli wymyśla się Krajowy Plan Odbudowy, mimo że państwo nie jest od inwestowania ani nie powinno zajmować się finansowaniem gospodarki. Od tego jest sektor prywatny. Podobnie polityków czy urzędników nie powinna interesować nakazana przez Brukselę transformacja energetyczna, cyfrowa ani żadna inna. Należałoby zrezygnować również ze szkodliwych dotacji unijnych, które m.in. napędzają zadłużenie samorządów oraz Skarbu Państwa. Redukcja zadań państwa oznacza nie tylko mniejsze wydatki na te zadania, ale i na biurokrację, a PiS działa dokładnie odwrotnie, pompując choćby wydatki kancelarii premiera, które w tym roku wzrosły o ponad 100 proc. w porównaniu z rokiem ubiegłym. Państwo nie powinno zajmować się także polityką socjalną. Niestety politycy robią to z premedytacją po to, by przypodobać się niewyedukowanym wyborcom i wygrać kolejne wybory. Wyborcom, którzy nie rozumieją, że w ten sposób są przekupywani ich własnymi pieniędzmi oraz tymi, które będą spłacać przyszłe pokolenia. „Polska potrzebuje zdrowej, racjonalnej gospodarki finansowej. Potrzebuje powrotu normalności w finansach publicznych, dyscypliny finansowej i panowania nad wydatkami” – słusznie zauważył mecenas Michał Wawer.

pch24.pl

Więcej postów