W marcu inflacja wyniosła 11 proc. w skali roku. Jest to najszybsze tempo wzrostu cen w Polsce w XXI w. Rządzący wskazują, że za wzrost cen odpowiedzialna jest agresja Rosji na Ukrainę, ale ekonomiści mówią, że „putinflacja” wpłynęła tylko częściowo na inflację. Wszystko bowiem zaczęło się jeszcze wcześniej. Jakie czynniki odpowiadają za rekordowe tempo wzrostu cen?
Rekordowy marzec
Kilka dni temu Główny Urząd Statystyczny zrewidował szacunek marcowej inflacji CPI do 11 proc. rok do roku z 10,9 proc. rok do roku szacowanych wcześniej. Ekonomiści ING oceniają, że wzrost inflacji do dwucyfrowych poziomów w ubiegłym miesiącu to w dużej mierze efekt szoków cenowych po wybuchu wojny w Ukrainie.
„W szczególności mieliśmy skokowy wzrost cen paliw (28,1 proc. miesiąc do miesiąca) oraz presję na wzrost cen energii, co przełożyło się na wzrost kosztów użytkowania mieszkania. Jednocześnie utrzymuje się wysoka inflacja cen żywności, które w marcu były o 9,6 proc. wyższe niż przed rokiem. Wprawdzie szoki zewnętrzne odgrywają dużą rolę w obserwowanych obecnie procesach cenowych, ale nie można także ignorować czynników krajowych” — wskazują ekonomiści ING.
„W I kwartale 20222 utrzymała się silna koniunktura gospodarcza (wzrost PKB mógł przekroczyć 7 proc. rok do roku) i dodatnia luka produktowa. Wzrost cen w Polsce ma szeroko zakrojony charakter i dotyczy także cen niezwiązanych bezpośrednio z czynnikami zewnętrznymi” — dodają.
Inflacja bazowa po wyłączeniu cen żywności i energii wyniosła 6,9 proc. w marcu, najwięcej w historii wyliczeń NBP (od stycznia 2001).
Ekonomiści ING dodają, że sytuacja na rynku pracy pozostaje napięta, co przekłada się na dwucyfrowy wzrost wynagrodzeń i nakręcanie się spirali cenowo-płacowej. Wyższe koszty energii i innych surowców, w połączeniu z rosnącymi kosztami pracy, generują presję kosztową. W obronie marż firmy są zmuszone podnosić ceny swoich wyrobów, co w warunkach rosnących dochodów konsumentów i wysokich oczekiwań inflacyjnych jest akceptowane przez nabywców.
Jakie przyczyny?
Marcin Zieliński, ekonomista Forum Obywatelskiego Rozwoju mówi, że rząd szuka różnych winnych szybkiego wzrostu cen w Polsce, nie chcąc przyznać, że za sytuację odpowiada przede wszystkim krajowa polityka monetarna i fiskalna.
— Odkąd więc zaczęliśmy doświadczać rosnącej inflacji, słyszymy z ust polityków obozu rządzącego litanię czynników zewnętrznych odpowiadających za wzrost cen: zerwane z powodu pandemii łańcuchy dostaw, polityka klimatyczna Unii Europejskiej, rosyjskie manipulacje gazowe czy wreszcie inwazja Rosji na Ukrainę. Problem jest w tym, że zdarzenia te nie mogą tłumaczyć wysokiej inflacji, gdyż występują po niej. I tak w trzech pierwszych miesiącach 2020 r., czyli zanim jeszcze pandemia zaczęła w jakikolwiek sposób wpływać na gospodarkę, inflacja w Polsce zaczęła przekraczać górne odchylenie od celu, osiągając poziom ponad 4 proc. Według ostatniego odczytu poziom cen wzrósł w ciągu roku o 11 proc. Tylko za jedną czwartą tego wzrostu odpowiadał wzrost cen nośników energii. Nawet gdyby ceny nośników energii w ogóle nie wzrosły w ostatnich 12 miesiącach, to inflacja wyniosłaby aż 8,3 proc. Przypomnijmy, że cel inflacyjny wynosi 2,5 proc. z przedziałem odchyleń na poziomie 1 punktu procentowego — mówi.
Z kolei Marcin Kujawski, starszy ekonomista Banku BNP Paribas ocenia, że wysoka inflacja w Polsce wynika obecnie z wielu przyczyn, ale tak naprawdę trudno znaleźć czynniki, które oddziaływałyby dezinflacyjnie, tj. ograniczająco na dynamikę cen konsumpcyjnych.
— Z jednej strony mamy proinflacyjne szoki zewnętrzne windujące ceny energii, paliw i żywności. Z drugiej, dane wskazują na nakręcanie się spirali płacowo-cenowej w krajowej gospodarce. Silny popyt na pracę przy jednoczesnym wyjeździe części pracowników z Ukrainy do swojego kraju nasilać będzie presję na wzrost zarobków. Wygląda na to, że dynamika wynagrodzeń w Polsce może w tym roku wyraźnie przekroczyć 10 proc. rok do roku. Trudno więc problem inflacyjny przypisywać jedynie wpływowi zjawisk globalnych. Dość powiedzieć, że według danych Eurostatu, ceny w aż 30 z 75 kategorii dóbr i usług składających się na inflację bazową (nieuwzględniającą energii, paliw i żywności) rosły w dwucyfrowym tempie — mówi.
Prawda o „putinflacji”
Piotr Kuczyński, główny ekonomista Domu Inwestycyjnego Xelion mówi, że inflacja, która w tej chwili jest w Polsce — 11 proc. — najwyższa w tym stuleciu, była już bardzo wysoka w styczniu i w lutym.
— Z pewnością widać w niej już trochę skutków wojny i będzie widać coraz więcej. Te 11 proc. to wbrew temu, co mówi opozycja, nie jest wyłączną winą prezesa Glapińskiego. Rada Polityki Pieniężnej składa się z dziesięciu członków, a decyzje Rada podejmuje większością głosów. Jeżeli zatem ktoś jest winny, to cała Rada. Według mnie, nawet gdyby RPP już wcześniej podnosiła stopy procentowe, to inflacja i tak byłaby wysoka. Czesi zaczęli podnosić cztery miesiące wcześniej od Polski stopy procentowe i dzisiaj mają je na wysokości 5 proc.; Polska 4,5 proc. W Czechach inflacja jest na poziomie 12,7 proc., u nas 11 proc. — mówi.
— Widać wyraźnie, że podnoszenie stóp wcześniej nic by nie dało, bo inflacja przedwojenna była importowana w 60 proc., a według mnie w 2/3 składały się na nią rosnące ceny surowców, towarów rolnych, podzespołów. Zerwanie więzi logistycznych i szybka odbudowa światowych gospodarek spowodowały niedobory na rynku, a to przełożyło się na wyższe ceny. To, że wydrukowaliśmy pieniądze, oczywiście także miało znaczenie. Polska wydrukowała 6-7 proc. swojego PKB, natomiast USA – 20 proc., czyli ok. 5 bln dol. Inflacja dziś jest wszędzie — dodaje.
Kuczyński ocenia w rozmowie z Business Insider Polska, że jego zdaniem nie mamy do czynienia jeszcze z typową „putinflacją”.
— Ona pojawiłaby się szczególnie w momencie wprowadzenia zakazu importu węglowodorów. Inflacja będzie jednak wciąż rosła, choćby z tego powodu, że Rosja i Ukraina były znaczącymi eksporterami zbóż i kukurydzy. To wszystko podniesie ceny żywności. Żywność będzie także rosła z powodu wzrostu cen ropy — mówi.
Ekonomista Marcin Mrowiec wskazuje, że fraza „putinflacja” ma sens w takim zakresie, w jakim działania bezpośrednio związane z wojną (np. wzrost cen nośników energii oraz żywności) i związane z nią pośrednio przekładają się na dzisiejszy wzrost dynamiki inflacji.
— To są główne kanały oddziaływania sytuacji wojennej na CPI dziś. W miarę trwania konfliktu ten wpływ będzie się rozlewał na coraz szersze kategorie, natomiast „do dziś” to głównie te dwie grupy kategorii. Gdybyśmy spojrzeli na wskaźnik inflacji całkowicie pozbawiony wpływu cen żywności i energii (tak zwany wskaźnik inflacji bazowej po wyłączeniu cen żywności i energii, co miesiąc publikowany przez NBP), to po marcu — kiedy łączna inflacja konsumencka CPI wyniosła 11 proc. — ten wskaźnik wyniósł 6,9 proc. Musimy jednak pamiętać, że ceny żywności i napojów bezalkoholowych rosły znacząco także przed rozpoczęciem działań wojennych — dynamika rok do roku tych cen w okresie grudzień, styczeń i luty wyniosła średnio 8,5 proc. — mówi.
— Gdyby więc założyć taką samą dynamikę na marzec (a więc nie uwzględniać wpływu wojny), to wskaźnik CPI wzrósłby prawie o 9 proc. rok do roku. Można roboczo założyć, że „gdyby nie Putin”, inflacja wynosiłaby ok. 8,5- 9 proc. rok do roku. Tak wynika z analizy opublikowanych danych, ale też takie były oczekiwania. Przykładowo, w ankiecie kwartalnej dziennika „Rzeczpospolita”, przeprowadzanej na przełomie 2021 i 2022 średnia oczekiwań analityków odnośnie CPI w I kw. 2022 to było 8,2 proc. — dodaje.
Marcin Mrowiec ocenia, że „putinflacja” dołożyła ok. 2-3 pkt proc. do „inflacji własnej”, która miałaby miejsce bez wpływu sytuacji wojennej na Ukrainie. Jego zdaniem przypisywanie dziś całości czy większości presji inflacyjnej sytuacji na Wschodzie nie jest uzasadnione.
— Niestety, termin „putinflacja” prawdopodobnie będzie coraz mocniej oddziaływał na inflację, kiedy nie tylko będziemy odczuwać przełożenie bezpośrednie przez ceny paliw na stacjach czy żywności, ale kiedy ceny energii zaczną przekładać się na wszystkie inne (przypomnijmy, że dynamika inflacji cen producentów w strefie euro przekracza już 30 proc. rok do roku), kiedy ceny nawozów sztucznych (oraz obniżonego eksportu żywności z Rosji i Ukrainy) przełożą się w pełni na ceny żywności na półkach sklepowych, oraz kiedy jeszcze bardziej odczuwać będziemy zrywanie łańcuchów dostaw surowców i komponentów z Ukrainy i Rosji — mówi.