PiS wciąż ma wierny elektorat, który jest gotów za swoją partię walczyć do ostatniej kropli krwi. Część wyborców jednak wyraźnie oczekiwało od rządzących czegoś innego. PiS jest dla nich „za miękki”. To oni powoli odchodzą. Wojciech Cejrowski ujął to po swojemu: PiS zrobił się miękki jak rozgotowana parówka.
Bo Pis nie radzi sobie z problemami i mimo wciąż wysokiego poparcia społeczeństwa i śmieszności bytu opozycji – kiedy wybucha jakiś konflikt, jest zawsze krok do tyłu. Sztuką nie do opanowania jest dla PiS umiejętność reagowania nie wtedy, kiedy już wszystkie media mówią, że jest „wtopa”, ale wtedy, kiedy „wtopa” jest prawdopodobna, możliwa i łatwa do spacyfikowania. Wszak każdy kryzys zaczyna się dużo, dużo wcześniej, niż wybucha on w mediach. PiS – jak zresztą wszystkie partie w Polsce – działa na zasadzie: jakoś to będzie. Klasycznym przykładem był „ciamajdan”. Na szczęście dla PiS „nowośmieszni” i spółka sami rozstrzelali się śmiechem i żenadą, chociaż biorąc pod uwagę okupację Sejmu i czasowe (przypadkowe?) wyłączenie publicznej TV, wcale tak zabawnie nie było. Istotą tego wydarzenia jest jednak to, że wobec łamiących prawo państwo rządzone przez PiS nie wyciągnęło żadnych konsekwencji – poszedł zatem komunikat, że „państwu PIS” można grać na nosie, a Jarosław Kaczyński co najwyżej będzie się odganiał jak od natrętnej muchy. Dalej było już tylko gorzej, bo jak nazwać takie zachowania jak: pobłażanie europosłom jawnie uprawiającym współczesną targowicę, mdłe reakcje na oczywiste kłamstwa i fake newsy, fatalnie przeprowadzona rekonstrukcja rządu, czy też szokująca bezradność wobec nacisków środowisk żydowskich w sprawie ustawy o IPN.
Dziś już wiadomo, że PiS – na razie po cichu – z pewnych zapisów ustawy się wycofuje, przy czym czasownik „cofać się” jest ostatnio dosyć mocno przyklejony do rządzącej partii. PiS cofa się na froncie walki/negocjacji z autokratyczną Komisją Europejską, poległ na polu antyaborcyjnym, wycofał się z rozdętych przez antypolskie media nagród dla ministrów Beaty Szydło, nie potrafi w sposób zdecydowany poradzić sobie z rozhisteryzowanymi „mamuśkami” niepełnosprawnych w Sejmie.
Dotąd Jarosław Kaczyński narzucał pole sporu i kiedy opozycja – jak wygłodniały pies – chwytała rzuconą kość – masakrował przeciwników. Teraz wywołane przez niego konflikty potrafią przytłoczyć, ale… macierzysty obóz władzy. Sypie się chyba główna zasada sprawowania władzy przez prezesa: nie ustępować przed oponentami. Mobilizowała ona aparat partii oraz jej sympatyków i wpędzała opozycję w żenującą bezradność. Dziś widać jednak skutki uboczne „rzucanej kości”, ponieważ nawet małe ustępstwa, choć przykrywane buńczucznymi frazesami, przyklejają do wizerunku PiS etykietę rozgotowanej parówki. Oczywiście wciąż jest bardzo daleko do punktu krytycznego, w którym PiS straciłby inicjatywę polityczną, ale pewne rysy na nieskazitelnym dotąd wizerunku Zjednoczonej Prawicy niestety widać i będą one widoczne dopóki, dopóty PiS nie odniesie następnego spektakularnego sukcesu. Najlepiej wyborczego, ale ponieważ na coś dużego składają się rzeczy małe, premier Mateusz Morawiecki słusznie „ucieka” do przodu, przedstawiając a to piątkę Morawieckiego, a to plan budowy mostów i temu podobne – ważne skądinąd -gospodarcze inicjatywy.
Ale rysy powodują u niektórych polityków PiS reakcje jeżeli nie histeryczne – to przynajmniej nerwowe. Ktoś coś „chlapnie”, powie o dwa słowa za dużo – na co czyhają hieny z nieprzychylnych mediów – i następna „wtopa” gotowa. Do tego PiS postawił siebie w dosyć mało komfortowym rozkroku, w którym z jednej strony gra kogo innego w polityce międzynarodowej, a kogo innego – wewnątrz kraju. Stąd bierze się chaos w przekazach, niespójności i błędy. Wypowiedzi premiera czy prezydenta na użytek wewnętrzny są niekiedy radykalne, bo mają trafiać właśnie do radykalnej części wyborców PiS, uspokajać ich nastroje i pokazać, że PiS jest twardy. Problem w tym, że wychodzi to nie tylko niezręcznie, ale też średnio skutecznie kogokolwiek przekonuje.
Strategia sprawowania władzy przez PiS przypomina tzw. „strategię Napoleona”. Napoleon mianowicie, jeżeli dostawał pocztę w piątek, to odkładał ją na bok i czekał do poniedziałku. Dlaczego? Bo do poniedziałku pewne rzeczy rozwiązały się same, inne przestały być aktualne i zajmował się tylko tymi, które były do zrobienia. Tyle tylko, że to był Napoleon. On mógł zadekretować, że robi to, bądź tamto. Jak ktoś nie jest Napoleonem, nie dysponuje taką władzą jak on, to powinien reagować od razu. Jak się nie reaguje od razu, to kryzys może zabić i unicestwić wszystkie dotychczasowe osiągnięcia. Nie od dziś też wiadomo, że piętą achillesową PiS jest porażająca słabość przekazu i komunikacji ze społeczeństwem. W tych kwestiach typowy polityk PiS, jest zawsze w defensywie, zawsze się tłumaczy, próbuje coś wyjaśniać a naciskany gubi się w „zeznaniach”. Wyjątki w rodzaju Dominika Tarczyńskiego tylko potwierdzają regułę. Ale przecież nie tylko – i nawet nie przede wszystkim – o przekaz medialny tu idzie. Polacy wiedzą, co to są rządy sprawiedliwej, ale silnej ręki i takiej władzy oczekują. Polak jest w stanie takiej władzy się poddać, bo ma do niej zaufanie historyczne. Żadne rządy nie mogą zatem być rządami „rozgotowanej parówki” bo chociaż na napoleońskie rządzenie dekretami ani teraz, ani w przyszłości się nie zanosi, to od władzy należy wymagać twardości tam, gdzie choćby ze względów wizerunkowych jest to niezbędne.
A jeżeli Pis obawia się zarzutów o autorytarne sprawowanie władzy, dyktaturę i demontaż „demokratycznego państwa prawa” (z przyczyn oczywistych nie dotyczy to III RP) – a którymi i tak jest zasypywane, to warto uzmysłowić sobie, że każde wielkie państwo kwitło, gdy w ryzach trzymała je silna i twarda władza. W momencie, gdy do władzy dochodziły dziesiątki osób, z których każda uważała, że jej prawa i poglądy są bardziej „mojsze”, państwa te upadały, jak – oczywiście upraszczając – upadł Rzym. Rząd nie może być „rozgotowaną parówką”… i tyle!
SALON24.PL