Prawnik Kamil Zaradkiewicz wypominał byłemu prezesowi Trybunału Konstytucyjnego Andrzejowi Rzeplińskiemu niewykorzystanie zaległego urlopu i pobranie ekwiwalentu na koszt podatników. Tymczasem, odchodząc z TK, sam pobrał ponad 26 tys. zł ekwiwalentu – dowiedział się „Newsweek”.
– Nie mogłem wykorzystać urlopu, ponieważ byłem chory – tłumaczy „Newsweekowi” prawnik. Tyle że w czasie zwolnienia lekarskiego w Trybunale Kamil Zaradkiewicz już raz wziął urlop. Zrobił to w kwietniu 2016 roku, by wziąć udział w posiedzeniu rady nadzorczej państwowych spółek, do której powołał go minister skarbu w rządzie PiS. W czasie choroby cały czas występował też w mediach – przyjmował zaproszenia do telewizji i udzielał wywiadów.
Dr hab. Kamil Zaradkiewicz to były dyrektor zespołu orzecznictwa i studiów w biurze Trybunału, komórki zajmującej się m.in. opracowywaniem analiz na potrzeby składu orzekającego oraz przygotowywaniem dorocznych raportów na temat działalności instytucji. Po wybuchu kryzysu wokół TK publicznie opowiedział się po stronie rządu i popadł w konflikt z ówczesnym prezesem Trybunału Andrzejem Rzeplińskim. W ślad za tym dr Zaradkiewicz został powołany przez ministra skarbu do rady nadzorczej jednej z państwowych spółek.