Do Polski przybyła cała jedna brygada wojsk amerykańskich. Sprawę tę trzeba koniecznie skomentować i dolać kilka łyżeczek dziegciu do radości, która z tego powodu zapanowała w mediach opanowanych przez ludzi wywodzących się z dawnej „Solidarności”.
Po pierwsze, interesująca jest forma. Mam już lat na tyle dużo, że pamiętam jeszcze jak witano Armię Czerwoną. Czołgi co prawda są innej generacji, mają inne chorągiewki, a żołnierze mówią w odmiennym języku, ale duch tamtych uroczystości jakby odżył. Ten sztuczny entuzjazm, ta czołobitność i wazeliniarstwo – to wszystko już było i podobnie witano „towarzyszy radzieckich”. Państwowe dzienniki telewizyjne w ogóle ostatnio przypominają późny PRL, poczynając od Nieomylnego Prezesa z łopatą budującego fundament pod nowe bloki, a kończąc na radosnym tłumie witającym „wyzwolicielskie oddziały”. Ale forma to szczegół. Bardziej komiczna, niż mająca skutki polityczne.
Po drugie, znaczenie militarne pobytu w Polsce wojsk amerykańskich. Myślę, że wbrew temu co twierdzą Beata Szydło, Antoni Macierewicz i ich klakierzy zwący się dziennikarzami „niezależnymi”, znaczenie militarne stacjonowania w Polsce 4.000 żołnierzy i 87 czołgów jest nikłe. Rosyjskie dywizje pancerne rozjechałyby te amerykańskie siły w ciągu kilku godzin, przykrywając amerykańskich żołnierzy czapkami, a amerykańskie czołgi lufami. Jest to kwestia oczywista dla każdego, kto orientuje się ile mniej więcej wojska i czołgów mają siły zbrojne Federacji Rosyjskiej.
Po trzecie, charakterystyczna jest lokalizacja przybyłych wojsk. Nie wierzę kompletnie w wybuch wojny polsko-rosyjskiej, nie wierzę bowiem w jednostronną agresję Rosji na nasz kraj. Gdyby do niej doszło, to raczej w wyniku wysłania wojsk polskich na Ukrainę i wplątaniu nas w konflikt zbrojny w Doniecku przez geniuszy prowadzących naszą dyplomację. Załóżmy jednak, że Rosja nas zaatakowała. Rzut oka na mapę wystarczy, żeby zrozumieć, że granica polsko-rosyjska przebiega od Elbląga po Suwałki. Ewentualnie Rosjanie mogliby nas zaatakować od strony Białorusi, o ile ta zgodziłaby się także w wojnie tej uczestniczyć. Broniące nas wojska amerykańskie powinny stacjonować na linii Mława-Przasnysz-Ostrołęka-Łomża, aby powstrzymać rosyjskie kolumny pancerne jadące na Warszawę z Obwodu Kaliningradzkiego. Dlaczego więc wojska te stacjonują w Żaganiu pod Zieloną Górą, czyli w Polsce zachodniej, gdzie rosyjskie kolumny pancerne dotarłyby najpóźniej?
Jeśli połączymy punkty 3 oraz 4, to dojdziemy do wniosku, że amerykański kontynent jest miniaturowy, w stosunku do rosyjskiego potencjału agresywnego wręcz symboliczny, a rozlokowany został w zachodniej części kraju, czyli w najbezpieczniejszej, kompletnie niezagrożonej przez rosyjskie jednostki w pierwszych dniach ewentualnej wojny. Na usta ciśnie się pytanie: dlaczego? Jaki jest sens całej tej operacji, która wydaje się z punktu widzenia militarnego kompletnie bezsensowna?
Operacja jest absolutnie bezsensowna, ale tylko z militarnego punktu widzenia. Wjazd amerykańskich czołgów nie służy obronności Polski, lecz polityce Stanów Zjednoczonych, konkretnie zaś odchodzącej ekipie Baracka Obamy, w jego polityce rosyjskiej, wspieranej także przez neokonserwatystów z Partii Republikańskiej („partia wojny”). Stawiam w tym miejscu dwie hipotezy.
Po czwarte, uważam, że przybycie do Polski 87 amerykańskich czołgów i 4 tysięcy żołnierzy, w dodatku rozmieszczonych w zachodniej części kraju, ma na celu rozdrażnienie Rosji. Towarzyszy temu krokowi oczekiwanie, że Rosjanie będą w sposób agresywny komentować te wydarzenia lub nawet poczynią jakieś ruchy w ustawieniu wojsk przy granicy „wschodniej flanki NATO” (= Polska w neokonserwatywnym dyskursie), co pomoże w podgrzaniu wojennej atmosfery i nakręceniu spirali zbrojeń, stanowiących pożywkę dla amerykańskich koncernów zbrojeniowych.
Po piąte, należy przypuszczać, że gdyby rzeczywiście doszło do wojny natowsko-rosyjskiej, to toczyłaby się ona w Polsce. I gdyby na jej początku tysiące rosyjskich czołgów jechało na Warszawę, to te 87 amerykańskie czołgi typu Abrams – choć to świetne czołgi – chcąc nie chcąc musiałyby się wycofać przez Odrę na terytorium Niemiec. Po prostu nie miałyby żadnych szans i żaden dowodzący nie poświęciłby całej brygady „dla dania świadectwa amerykańskiej wierności sojuszniczej”. Przypominam, że w umieraniu „za wolność naszą i waszą” wyspecjalizowali się Polacy, a nie Amerykanie i nie należy naszego szaleństwa przypisywać innym.
Po szóste, zwróćmy uwagę, że gdyby w ramach dżentelmeńskiej umowy lub na rozkaz Władimira Putina lotnictwo rosyjskie nie zaatakowało pierwszego dnia wojny jednostek amerykańskich, to Amerykanie mogliby spod Gorzowa lub Zielonej Góry wrócić do baz w Niemczech bez strat, a nawet bez konieczności otwarcia ognia. Wystarczy, że rosyjskie samoloty i rakiety nie zaatakują mostów na Odrze, dopóki Abramsy nie przejadą do Niemiec. Wybuch ewentualnej wojny polsko-rosyjskiej nie pociąga więc wcale konieczności działań zbrojnych rosyjsko-amerykańskich.
I jaki z tego wszystkiego możemy wysnuć wniosek natury politologicznej? W moim przekonaniu, celem rozmieszczenia amerykańskiego kontyngentu w Polsce jest wyłącznie podgrzanie nastrojów wojennych i zwiększenie zamówień zbrojeniowych. Deklarując wprowadzenie wojsk amerykańskich do Polski Obama chciał tylko podgrzać nastroje. Gdy jednak Hillarzyca Clinton przegrała wybory prezydenckie, rozmieszczenie tych wojsk w Polsce jest klasycznym zostawieniem trupa w szafie w Białym Domu, w którym – gdy będziecie Państwo czytać te słowa – będzie już mieszkał Donald Trump. Obama chciał pozostawić Trumpowi zaognione do czerwoności stosunku z Rosją. Stąd niedawne usunięcie rosyjskich dyplomatów, a teraz podrzucenie bomby w postaci amerykańskich czołgów w Polsce. Wygląda jednak na to, że Trump i Putin grę tę zrozumieli. Rosja nie zareagowała na prowokacje i spokojnie czeka, że nowy Prezydent USA sam te wojska z Polski wyprowadzi.
ADAM WIELOMSKI
TEKST OPUBLIKOWANY WCZEŚNIEJ W TYGODNIKU „NAJWYŻSZY CZAS!”
Co za bzdury… Pan sie ma za dziennikarza czy historyka czy eksperta od obronnosci? Po pierwsze : Czolgi ameryknskie juz walczyly z rosyjskimi w Iraku i jak myslisz jakie byly statystyki? Bo zaden czolg amerykanski nie zostal zniszczony.
Po drugie polska miala okolo 300 czolgow teraz ma 400 a to powazne wzmocnienie.
Po trzecie linia obrony musi byc daleko od granicy abysmy zdarzyli zareagowac i wlasnie nie przegrali w pierwszych godzinach jak podczas blitzkriegu.
Musisz Pan byc czerwony jak cegla skoro masz taka indolencje intelektualna.
Pozdrawiam propagande rosyjska
gdzie USA tam wojna, zniszczenia, gruzy, kupa trupów, rannych, tu?actwo i p?acz… Spierdala? z Polski Mi?dzynarodowi Bandyci !!!
PIOTR TETYK, ale? ty jeste? g?upi !!!!!!