Pieniądze szczęścia nie dają. Znakomitym tego przykładem jest historia pana Tadeusza z Gdańska. Niegdyś obracający milionami biznesmen – dziś walczący o przetrwanie emeryt, któremu lada dzień może grozić bezdomność. O swoją obecną sytuację mężczyzna oskarża byłą żonę i dorosłe dzieci, które miały podstępem pozbawić go majątku o wartości około 8 mln zł. Kobieta broni się, tłumacząc, że padła ofiarą psychopaty.
Rodzina i majątek
Przez wiele lat pan Tadeusz uważał się za szczęśliwego człowieka. Miał dobry fach w ręku, który w latach 70-tych pozwolił mu dorobić się pokaźnego majątku. – Pod koniec lat 70-tych pracowałem legalnie jako technik dentystyczny w najlepszych niemieckich laboratoriach. Po powrocie do Polski zająłem się prowadzeniem dobrze prosperujących przedsiębiorstw m.in. przetwórni spożywczej pod Kościerzyną, zakładów zajmujących się produkcją mebli, a w późniejszych latach także produkcją i sprzedażą srebrnej biżuterii na Allegro – mówi mężczyzna.
W 1974 roku gdańszczanin ożenił się, lecz jego małżeństwo nie przetrwało próby czasu. Siedem lat po ślubie para wzięła rozwód, jednak wciąż pozostawała w bardzo dobrych relacjach. Pomimo rozstania na świecie pojawiły się dzieci. W 1985 roku była żona przedsiębiorcy urodziła córkę, a dwa lata później syna. – Moja była żona omamiła mnie do tego stopnia, że po rozwodzie i podziale majątku nie tylko dostała domek szeregowy na ul. Filomatów w Gdańsku, ale także zawsze mogła liczyć na moją pomoc w opiece nad dziećmi. Nigdy nie żałowałem na nie pieniędzy, dlatego od 1985 r. ich matka nie musiała już pracować – relacjonuje pan Tadeusz. – Zapewniałem dzieciom najlepsze szkoły, korepetycje, wczasy za granicą, a potem świetne studia. Starałem się uczestniczyć w ich życiu, nawet po 1990 r. kiedy zamieszkałem już w swojej posiadłości przy Trakcie św. Wojciecha – zapewnia były biznesmen.
Darowizna
To właśnie ta posiadłość stała się kością niezgody, która w pewnym momencie zmieniła ciepłe rodzinne relacje w nienawiść i ciągnący się od 11 lat zaciekły spór. O co toczy się gra? – Nieruchomość, którą nabyłem już po rozwodzie, i której byłem jedynym właścicielem, warta jest około 8 mln zł. To zagospodarowany teren budowlano-usługowy o pow. 5200 m kw., położony w pięknym bukowym parku w odległości pięciu kilometrów od starówki w Gdańsku, zabudowany m.in. luksusowym budynkiem typu dworkowego oraz budynkiem hotelowym o powierzchni 1000 m kw. w stanie surowym zamkniętym – wylicza pan Tadeusz.
Punkt zwrotny w życiu byłego przedsiębiorcy miał nastąpić po przebytym zawale serca. To właśnie wtedy – jak twierdzi – został podstępnie pozbawiony majątku przez byłą żonę i dorosłe dzieci. – Od momentu kiedy przeszedłem zawał serca moja rodzina zaczęła realizować cyniczny plan. Rzekomo w trosce o moje zdrowie sprzedali swój dom i przenieśli się do mojej posiadłości na Trakcie św. Wojciecha. Opiekowali się mną, okazywali dużo serca, ale dziś wiem, że nie mieli szczerych intencji. Spodziewali się, że umrę w ciągu kilku lat po zawale, a wówczas oni staną się właścicielami nieruchomości – kontynuuje opowieść były biznesmen.
W 2005 r. pan Tadeusz przepisał nieruchomość przy Trakcie św. Wojciecha swojej 20-letniej wówczas córce i 18-letniemu synowi. – Byłem sześć lat po zawale mięśnia sercowego i wbrew statystykom wciąż żyłem. Dzieci nie chciały już dłużej czekać. Wraz z matką namówiły mnie, abym przekazał im w darowiźnie moją nieruchomość. W zamian obiecali, że od razu po studiach pomogą mi w dokończeniu budowy hotelu, a potem w prowadzeniu wspólnego interesu. Przepisałem im wszystko, sobie zatrzymując sześć procent, czyli niewielkie mieszkanko na poddaszu i około 500 tys. zł. Tylko dzięki temu jeszcze tutaj jestem – opowiada pan Tadeusz.
Mężczyzna przekonuje, że nie miał powodów, by nie wierzyć w szczere intencje bliskich. – Zawsze otrzymywałem od dzieci dowody miłości i oddania. Zdawałem sobie sprawę, że darowizna to wielkie ryzyko, że mogę stracić wszystko, ale byłem przekonany, że mam normalną rodzinę. Tymczasem, ich miłość skończyła się wraz z przekazaniem darowizny. Od tego momentu przestali mi okazywać jakiekolwiek uczucia – twierdzi były biznesmen.
Spadek nieopłacalny?
Tymczasem była żona pana Tadeusza, zapewnia, że do przekazania nieruchomości doszło w zupełnie innych okolicznościach. – Niczego nie wyłudziliśmy podstępem. Były mąż przepisał dzieciom darowiznę z dobrej i nieprzymuszonej woli. To były czasy kiedy wchodziliśmy do Unii Europejskiej. Mój mąż naczytał się, że we Francji jest bardzo wysoki podatek spadkowy. Pojawiały się sugestie, że po wejściu do wspólnoty w Polsce może wejść podobne prawo. Mąż przestraszył się tego i wspólnie podjęliśmy decyzję o przekazaniu dzieciom nieruchomości w darowiźnie. Poza tym, ja również przez wiele lat ciężko pracowałam na nasz majątek, m.in. w Zakładach Ceramiki Budowlanej, a później prowadząc wraz z dziećmi sprzedaż biżuterii na Allegro – tłumaczy kobieta.
Kto kupiłby nieruchomość z lokatorem?
Według relacji pana Tadeusza, wkrótce po przekazaniu dzieciom nieruchomości otrzymał od znajomych niepokojącą informację. – Na początku 2006 roku dowiedziałem się od sąsiadów, że moja posiadłość wystawiona jest na sprzedaż w internecie. Byłem zaskoczony, bo dzieci zrobiły to bez mojej wiedzy i zgody oraz wbrew danej obietnicy o wspólnym prowadzeniu interesu. Od tego momentu blokowałem sprzedaż, nie wpuszczając chętnych na teren nieruchomości – tłumaczy gdańszczanin.
Również i ten argument Pani Teresa podważa i stanowczo wszystkiemu zaprzecza.Tłumaczy, że wystawienie posiadłości na sprzedaż nie miałoby sensu. – Nie było możliwości sprzedaży, ponieważ były mąż jest w posiadaniu sześciu procent udziałów w nieruchomości. Kto kupiłby nieruchomość z lokatorem? Był taki czas, że nieruchomość rzeczywiście była wystawiona na sprzedaż, ale za zgodą byłego męża. Chcieliśmy to sprzedać, bo brakowało pieniędzy na wykończenie inwestycji. Chętnych jednak nie było, bo wartość tego majątku jest po prostu za duża. Wszystko co mówi były mąż jest kłamstwem – przekonuje pani Teresa.
„Mój były mąż to damski bokser”
31 maja 2008 roku pani Teresa wraz z dziećmi opuściła posiadłość przy Trakcie św. Wojciecha. Twierdzi, że musiała uciekać, ponieważ były mąż przez wiele lat znęcał się nad nią psychiczne i fizycznie. – Znęcał się nade mną jeszcze przed ślubem. Przez wszystkie lata małżeństwa bił mnie, wyzywał, poniżał, a także nadużywał alkoholu. Zawsze robił to tak, by nikt nie widział. Zdarzało się, że w przypływie furii pluł na mnie, uderzał pięściami w ręce, twarz, brzuch – wyznaje pani Teresa. – Znosiłam przemoc, bo byłam całkowicie uzależniona od niego finansowo. 31 maja 2008 doszło do kolejnej awantury, po której musiałam uciekać razem z dziećmi. Jedyne co mieliśmy to 3 tys. zł, które udało mi się zaoszczędzić. Od tamtej pory mój były mąż nigdy więcej nie wpuścił nas na teren posiadłości – dodaje.
Również w tej kwestii wersje byłych małżonków są ze sobą sprzeczne. Pan Tadeusz twierdzi, że nigdy nie stosował przemocy wobec byłej żony. Zaprzecza także oskarżeniom o nadużywaniu alkoholu. – To paskudne kłamstwo, przemyślane i uzgodnione z prawnikami, mające wykluczyć mnie ze społeczeństwa i pomóc w przejęciu w majestacie prawa całej nieruchomości na Trakcie św. Wojciecha. Swoje odejście przedstawili jako paniczną ucieczkę z domu, lecz nie wspomnieli o dwóch wysokiej klasy samochodach, które ze sobą zabrali, telewizorze i wielu innych rzeczach, które rzekomo „w popłochu” wynieśli – mówi były przedsiębiorca.
Uniewinnienie
Gdański sąd uwierzył zapewnieniom mężczyzny i uniewinnił go od zarzutów stosowania przemocy i nadużywania alkoholu. – W ciągu 9 lat stanąłem ponad 70 razy na wokandach, ponieważ po wyprowadzce była żona i dzieci zasypali mnie licznymi pozwami. Na szczęście, sądy nie dawały wiary ich fałszywym oskarżeniom. Po pięciu latach walki sprawa o znęcanie się nad rodziną pod wpływem alkoholu i spowodowanej tym ucieczce zakończyła się moim uniewinnieniem w dwóch instancjach. Również sprawa o zobowiązanie mnie do podjęcia leczenia odwykowego w zakładzie zamkniętym zakończyła się umorzeniem – dodaje gdańszczanin.
Mężczyzna zarzuca również byłej żonie i dzieciom, że w międzyczasie całkowicie opróżnili jego konto bankowe. – Po dwóch tygodniach od wyprowadzki moje dzieci zarejestrowały trzy sklepy z dopalaczami. Pół roku później kupili w Gdańsku trzy mieszkania o łącznej wartości około miliona złotych. Skąd mieli takie pieniądze? – pyta mężczyzna.
Pani Teresa przyznaje, że sklepy z dopalaczami były błędem, za który przyszło im słono zapłacić. – Mój syn był wówczas bardzo młodym człowiekiem i dał się wmanewrować w prowadzenie sklepów z dopalaczami. Po wprowadzeniu ustawy nakazującej ich likwidację zostaliśmy z długami. Syn wie, że źle zrobił i słono za to zapłacił. Wtedy jednak ta działalność była dla nas wybawieniem, bo dzięki niej mieliśmy zdolność kredytową i mogliśmy kupić mieszkania na kredyt – wyjaśnia pani Teresa.
Pan Tadeusz nie wierzy w słowa byłej żony. – Gdyby zostali z długami, nie mogliby dostać kredytu. Ten milion złotych bank przyznał pani Teresie pod zastaw jej konta bankowego. Dowodem jest pismo z Urzędu Skarbowego. Skąd miała tyle pieniędzy na koncie, skoro była od lat niepracującą emerytką? – pyta pan Tadeusz. – Wiem, że były to pieniądze kradzione sukcesywnie z mojego konta. Dlatego zostałem bez środków do życia – przekonuje.
„To nie są moje dzieci”
Rodzinny konflikt jeszcze bardziej się zaostrzył, kiedy były biznesmen nabrał podejrzeń, że nie jest biologicznym ojcem swoich dzieci. – W 2014 roku, w czasie przypadkowego spotkania z córką, usłyszałem od niej, że nie jestem ich ojcem i, że od dawna o tym wiedzą. Ta informacja była dla mnie szokująca, dlatego zleciłem przeprowadzenie badań DNA, które faktycznie wykluczyły moje ojcostwo. Dziś wiem, że syn i córka są owocem wieloletniego romansu mojej żony. Z testu DNA dodatkowo wynika, że każde ma innego biologicznego ojca – mówi gdańszczanin.
W związku z nowymi faktami były biznesmen złożył w sądzie kolejny wniosek o unieważnienie darowizny z powodu „podstępu darczyńcobiorców i ich matki”. – Darowałem notarialnie nieruchomość, ale moim dzieciom. Tymczasem okazało się, że nie jestem ich biologicznym ojcem. Wiedzieli o tym, więc było to wyłudzenie – uważa pan Tadeusz. – Do tej pory była żona i jej dzieci nie zakwestionowali wyników badań DNA i nie zaproponowali nowych. Wiedzą dlaczego – dowodzi.
W tej kwestii pani Teresa również ma inne zdanie. Zapewnia, że nigdy nie miała romansu, a córka i syn są dziećmi pana Tadeusza. – Mój związek z panem Tadeuszem opierał się głównie na strachu. Byłam tak zastraszona, że nie miałabym odwagi go zdradzić. Kłamie, mówiąc że o wszystkim dowiedział się podczas spotkania z córką. Nigdy nie było takiego spotkania – przekonuje kobieta. – Córka tak bardzo boi się ojca, że gdyby go zobaczyła gdzieś na mieście, to po prostu by uciekła. Wiem, że jest on ojcem moich dzieci. Wyniki badań DNA, które przedstawił w sądzie zostały uznane za niewiarygodne. Nie ponawialiśmy ich, ponieważ wiąże się to z bardzo dużymi kosztami – mówi pani Teresa.
Mężczyzna przekonuje, że Sąd Okręgowy w Gdańsku dołączył badania DNA jako dowód do akt sprawy o odwołanie darowizny. Postępowanie jest w toku.
„Lada dzień zostanę bez dachu nad głową”
Pan Tadeusz obawia się, że lada dzień może zostać bez dachu nad głową. – Ponieważ byłej żonie i dzieciom, wbrew planom, nie udało się uzyskać wyroków skazujących mnie i w majestacie prawa pozbyć się z nieruchomości, więc w 2009 roku założyli sprawę o zniesienie współwłasności nieruchomości i zawnioskowali o wykup moich 6 procent udziału poprzez licytację komorniczą – ciągnie opowieść gdańszczanin. – Lada moment zostanę zlicytowany, a wtedy zostanę bezdomny i bez środków do życia.
Pani Teresa zarzeka się, że ani ona, ani jej dzieci z licytacją nie mają nic wspólnego. – Pan Tadeusz po śmierci swojej matki otrzymał w spadku mieszkanie, ale nie spłacił swojego brata, który miał prawo do zachowku. To dlatego komornik wszczął licytację. My nie mieliśmy z tym nic wspólnego – odpiera zarzuty pani Teresa.
Pan Tadeusz obstaje przy swoim i utrzymuje, że licytacja komornicza to wynik zmowy między jego bratem, a byłą żoną i dziećmi.
Kto zakończy konflikt?
Czy jest jakakolwiek szansa, żeby zwaśnione strony zakopały topór wojenny? Jedna i druga strona zapewnia, że wielokrotnie chciała iść na kompromis. – Moje dzieci proponowały panu Tadeuszowi zakup mieszkania oraz 1000 zł alimentów w zamian za jego sześć procent majątku. Przedstawialiśmy mu kilka propozycji, ale każda została przez niego odrzucona i wyśmiana – twierdzi pani Teresa.
Według byłego przedsiębiorcy, propozycje przedstawione przez syna i córkę były niepoważne. – 5 sierpnia otrzymałem od nich propozycję-ultimatum. Zaproponowali mi do wyboru dwa nowe mieszkania po ok. 40 m kw. położone w gminie Kolbudy, na utrzymanie których z mojej emerytury mnie nie stać, nawet gdybym zrezygnował z jedzenia. Wartość całej ich propozycji to ok. 1,5 procent wartości podarowanej nieruchomości, podczas gdy ustawowo przysługuje mi 6 procent – mówi pan Tadeusz. – Wielokrotnie próbowałem pogodzić się z dziećmi. Od momentu ich wyprowadzki nigdy nie odebrały ode mnie korespondencji, nie odbierały telefonów, a moje próby pogodzenia się z nimi skończyły się wytoczeniem mi kolejnej sprawy o uporczywe nękanie. Chodzi im tylko o pozbycie się mnie z nieruchomości, bo przeszkadzam im w sprzedaży – kończy 68-latek.
ALINA ŻAKOWSKA