Mamy pierwsze sygnały z kręgów rządowych mówiące o tym, że Polska prowadzi dialog w sprawie zaangażowania się w operacje przeciwko tzw. ISIS na terenie Syrii i Iraku. Nie ma co prawda żadnych szczegółów i co prawda to wcale nie oznacza, że mamy tam wysłać komponent sił walczących, jednak sam fakt że taka potrzeba zaistnieje był oczywisty od samego początku konfliktu, a został potwierdzony po dramatycznych zamachach w Paryżu.
Jesteśmy w trudnej sytuacji, ponieważ nie mamy żadnego państwowego interesu w jakimkolwiek udziale w tych walkach. Mamy pewne obowiązki moralne wobec Iraku, w którym pełniliśmy misję stabilizacyjną przez kilka lat, jednakże wszelkie działania na tym kierunku muszą wynikać z porozumienia z oficjalnym rządem w Bagdadzie jak i bez sprzeczności z kurdyjską autonomią na północy kraju. Natomiast jako sojusznik Francji i w ramach współdziałania z innymi państwami – powinniśmy zaangażować się na miarę naszych sił i środków w przywrócenie na terytoriach tych dwóch krajów – porządków konstytucyjnych. W przypadku Iraku jest prościej, bo uznajemy ich rząd, natomiast w przypadku Syrii należy zdecydować się na jakieś rozwiązanie polityczne szanujące stan istniejący i nie tworzące fikcji, ponieważ wysyłanie ludzi na wojnę w imię fikcji już przerabialiśmy.
Zanim tam w jakikolwiek sposób wejdziemy, musimy mieć świadomość kiedy będziemy chcieli z stamtąd wyjść. Bezwzględną siłą struktur tzw. państwa islamskiego jest ich oparcie się na lokalnych społecznościach sunnickich. W momencie rozbicia sformalizowanych sił i usunięcia samozwańczej administracji – większość sił i decydenci rozpłyną się w morzu społeczności sunnickiej, która będzie ich bazą, tarczą i osłoną a interwentów będzie czekać długa, bezwzględna wojna partyzancka w warunkach jakie doskonale znamy z ostatniej fazy operacji irackiej i afgańskiej. Jeżeli do tego ma doprowadzić nasza interwencja, to już lepiej jest mieć wroga – w postaci sformalizowanej, przynajmniej można go bezwzględnie eliminować przy użyciu przewagi sił zdalnych. Operowanie w terenie w oparciu o społeczność sunnicką będzie bardzo trudne, ponieważ ludzie będą przekonani o tym, że jesteśmy najeźdźcami, albo będą zastraszeni, albo przekupieni. Każdy z wariantów spowoduje, że przebicie się przez tą społeczność będzie niemożliwe bez odpowiedniego wywiadu. To dzisiaj trzeba zgromadzić odpowiedni zasób informacji, dzięki którym będzie można wyłapać i odpowiednio ukarać osoby czynne na rzecz tej organizacji terrorystycznej. Później będzie to o wiele trudniejsze.
Największe zapotrzebowanie w tym konflikcie, po stronie państw zachodnich jest na informacje wywiadowcze oraz na wojska lądowe – zdolne do operowania na lądzie, do trwałego zabezpieczenia terenu. Jeżeli chodzi o informacje wywiadowcze z tamtego rejonu, to raczej już nie mamy większych możliwości efektywnego działania. Wycofaliśmy się z Iraku w sposób totalny, w zasadzie paląc za sobą mosty. Natomiast posiadamy względnie znaczną zdolność do prowadzenia operacji lądowych. Z posiadanych sił, jesteśmy w stanie wygenerować kontyngent około 8-10 tyś. żołnierzy, rotowany po połowie roku na kolejną zmianę. Jest bardzo prawdopodobne, że moglibyśmy w ten sposób „pociągnąć” cztery, może sześć zmian z możliwością zwiększenia liczby wojska „nagle” o około 2-3 tyś., żołnierzy jeżeli byłaby taka potrzeba operacyjna. To stosunkowo duży kontyngent, w tym jeżeli użylibyśmy weteranów z naszych misji w Iraku, Afganistanie i Afryce, to powinniśmy dysponować dobrze wyszkoloną i znającą realia tamtego bytowania siłą.
Ze względu na posiadany sprzęt wojskowy, generalnie wysłalibyśmy siły lekkie i średnie oraz specjalistyczne. Na pewno przydałoby się odrobinę własnej artylerii dalekiego zasięgu, jak również własne śmigłowce – bez tego w ogóle nie ma mowy o jakimkolwiek prowadzeniu wojny na poważnie. Oznacza to, że już powinniśmy dokonać pilnego zakupu w ramach potrzeby operacyjnej poza procedurą przetargową co najmniej 20 śmigłowców średnich ogólnego przeznaczenia oraz co najmniej 8 śmigłowców szturmowych z prawdziwego zdarzenia. To niezbędna ilość maszyn, która mogłaby względnie zabezpieczyć zapotrzebowanie naszego kontyngentu na transport lotniczy w rejonie. Niestety o tym w kraju w ogóle się nie mówi.
Ponieważ realnie to, co można tam wysłać z trakcji kołowej to „Rosomaki” w różnych wersjach, jak również inne ciężarówki różnych typów, to jesteśmy zdani generalnie na to co posiadamy. Można tego nieco zebrać w kraju, nawet z najnowszych darów amerykańskich, jednak nie można udawać, że wojsko walczy samo – już należy zamówić odpowiednią ilość pojazdów klasy MRAP, które można wyprodukować w kraju – różnej wielkości i różnego przeznaczenia. Do tego jak wiadomo odpowiednie maszyny inżynieryjne, ale to podstawy o których nie trzeba rozprawiać, bo nikt nie wyśle wojska do walki w terenie wroga, bez saperów i inżynierów wojskowych odpowiednio wyposażonych. To również oznacza konieczność szybkich zakupów kilku rodzajów sprzętu pomocnego w pracy saperów. To samo dotyczy walki radio-elektronicznej, ale to kwestie tak oczywiste i banalne, że to się musi dziać z automatu.
Nie może być jednak tak, żeby całą poważną siłą ognia naszych pododdziałów były holowane moździerze, na pewno trzeba byłoby wysłać kilkadziesiąt „Raków”, jednak i to mało. Generalnie potrzebowalibyśmy armaty zdolnej do prowadzenia ognia bezpośredniego dużej mocy – co najmniej 105 mm na podwoziu kołowym. Oznacza to konieczność zakupu odpowiedniej konstrukcji – może gąsienicowej o masie około 30 ton? To kwestia do rozstrzygnięcia dla ekspertów, nie trzeba wiele – w pełni wystarczy 24-36 pojazdów.
To wszystko trzeba kupić już teraz, jak również już i teraz trzeba szyć nowe namioty, szykować agregaty, zapasy, żywność, prowadzić całą logistykę – w tym zarezerwować transport lotniczy, może nawet kupić do tego celu jakiś samolot „cargo” typu zachodniego (używany samolot komunikacyjny). Tego typu konstrukcją można przewieść co tylko chcemy, w znormalizowanych kontenerach do miejsca docelowego, a potem trakcją kołową. Logistyka jest podstawą każdej operacji wojskowej, jeżeli nie jesteśmy w stanie sami sobie zabezpieczyć całej potrzebnej logistyki tj. od uzdatniania wody, poprzez dostawy paliwa a na ewakuacji medycznej kończąc – to nie ma co myśleć o jakiejkolwiek misji.
Na pewno jeżeli do czegoś takiego dojdzie, to będziemy potrzebowali bazy zaopatrzeniowej w zaprzyjaźnionym kraju w regionie. Nie trzeba być wybitnym analitykiem geostrategicznym, żeby patrząc na mapę wywnioskować, że może być to albo Jordania, jeżeli walczylibyśmy w Syrii, albo Irak – jeżeli walczylibyśmy w Iraku. Arabia Saudyjska lub Kuwejt mogą służyć jako bazy subsydiarne, tj. na rynkach tych krajów można się zaopatrzyć np. w potrzebne lekkie samochody terenowe – za pośrednictwem lokalnych dealerów, samochody ciężarowe itd. Na Turcji nie można w pełni polegać, jej nieodpowiedzialność w kwestii sprowokowania incydentu z samolotem rosyjskim jest dyskwalifikująca. Do zabezpieczenia tyłów, transportu i generalnej logistyki przydałyby się własne siły, zdolne do prowadzenia działań poza konwencjami. Chodzi o własną firmę dostarczającą wysoko wyspecjalizowane usługi w zakresie bezpieczeństwa. Bez zabezpieczenia tyłów funkcjonowania całości, ryzyko zawsze będzie większe.
Czy jesteśmy gotowi na prowadzenie takiej operacji? Trzeba pamiętać, że jest coś takiego jak próg wejścia, poniżej którego obecność w ogóle nie ma wojskowego znaczenia, a zarazem jest kompromitująca politycznie. Z drugiej strony trzeba liczyć koszty, tego typu działania w zarysowanym zakresie ilościowym, to grube miliardy złotych. Oznacza to, że należałoby wydzielić specjalne fundusze – na sam początek (na rozbiegówkę) około 5 mld zł, a następnie stosowne kwoty rocznie na utrzymanie kontyngentu. Ile to będzie? Możemy liczyć, że w ujęciu rocznym około 2-3 razy więcej niż przeciętnie rocznie kosztowała nas misja iracka i afgańska razem. Szacunek wynika z o wiele większej liczebności kontyngentu oraz działaniu w oparciu o własną logistykę. Realnie jeżeli mielibyśmy tam działać na poważnie i bezpiecznie dla naszych żołnierzy, to przy zaangażowaniu około 8 tyś., wojska trzeba przeznaczać około 1 mld złotych miesięcznie na pobyt i działania operacyjne plus osobno płacić pensję w kraju. Jeżeli chcielibyśmy działać z dużym marginesem bezpieczeństwa naszych sił, należałoby jeszcze dla każdego kolejnego kontyngentu przewidzieć dodatkową kwotę na dozbrojenie, tj. co pół roku co najmniej dodatkowo 2-3 mld zł na nową broń i środki ochrony. Niestety uzbrojenie precyzyjne bardzo dużo kosztuje, a trzeba się spodziewać, że w realiach wojennych najważniejsze komponenty podrożeją średnio o 100% (to założenie optymistyczne).
Niestety bez pieniędzy nie da się prowadzić wojny, jeżeli chce się ją prowadzić w sposób wydajny, tak żeby wojsko mogło być wojskiem i wykorzystywać swoje wysoko profilowane umiejętności, po to żeby przy jak najmniejszym ryzyku własnym osiągać wyznaczone cele – to musi kosztować i trzeba się z tymi kosztami pogodzić. Im więcej złotówek wyślemy, tym mniej naszych wróci w trumnach. Jeżeli idzie się na wojnę, trzeba na nią wydawać pieniądze. Nie da się inaczej. Proszę pamiętać, że już raz wysłaliśmy naszych ludzi na misję w rolniczych pojazdach terenowych, w warunkach jednej wielkiej improwizacji. Swoją drogą to jest bardzo dziwne, że za improwizację na początku misji irackiej nikt nie odpowiedział, ani prawnie, ani honorowo, jednak zostawmy to już, to mamy za sobą, ale kto był ten wie i nie zapomni.
KRAKAUER