Dotychczasowe działania w Syrii i Iraku wymierzone przeciwko Państwu Islamskiemu nie przynoszą rezultatów. Biały Dom wyrażał na początku operacji nadzieję, że ograniczone naloty, w połączeniu ze wsparciem szkoleniowym dla Armii Irackiej i niektórych grup w Syrii, doprowadzą do, jak to ujął prezydent Obama, ”stopniowej degradacji a następnie zniszczenia” Państwa Islamskiego.
Po kilku miesiącach od rozpoczęcia nalotów widać wyraźnie, że podczas gdy działania Koalicji odnoszą pewne sukcesy w powstrzymaniu dalszej ekspansji Państwa Islamskiego, to nie zachwiały one znacząco kontrolą terrorystów nad terytorium o rozmiarach Polski.
Jeśli Stany Zjednoczone rzeczywiście zdecydują się na próbę zniszczenia Państwa Islamskiego, będzie wymagało to znacznie większego od obecnego zaangażowania.
Jakie decyzje z militarnego punktu widzenia może podjąć Koalicja, aby osiągnąć swój cel?
● Zintensyfikowanie nalotów. Aby doprowadzić do przejęcia z rąk talibów kontroli w Afganistanie między 7 października i 23 grudnia 2001 roku – w okresie 75 dni – amerykańskie samoloty wykonały ponad 6500 lotów bojowych wykorzystując 17 500 sztuk amunicji. Natomiast od 8 sierpnia do 23 października 2014 roku – 76 dni – Stany Zjednoczone przeprowadziły jedynie 630 nalotów wykorzystując 1700 sztuk amunicji w Iraku i Syrii. Mamy więc do czynienia z dziesięciokrotnie mniejszym zaangażowaniem w stosunku do Afganistanu, co przy podobnej sile przeciwnika skutkuje brakiem efektywności działań.
● Zmiana decyzji o nie wysyłaniu sił specjalnych. Prezydent Obama nie zdecydował się w sierpniu na użycie sił specjalnych i innych jednostek służących poprawie precyzji ataków z powietrza. Takie rozwiązanie okazało się bardzo efektywne w przypadku działań Sojuszu w Afganistanie w 2001 roku. Obecny brak jednostek specjalnych sprawia, że coraz trudniej jest dokonywać nalotów i poprawić zdolność bojową Stanów Zjednoczonych i ich sojuszników. Siły specjalne Koalicji walczące wraz z Armią Iracką byłyby o wiele bardziej skuteczne od trenerów i doradców, których działanie ogranicza się do kilku największych baz.
● Zwiększenie dotychczasowej obecności sił USA. Nawet po listopadowej decyzji o wysłaniu dodatkowych 1500 trenerów i doradców (całkowity stan zwiększy się w ten sposób do 3000 osób), ich liczba będzie nadal niewystarczająca, aby przeciwdziałać bojownikom Państwa Islamskiego, których liczbę określa się na 30000-40000. Wiarygodne opracowanie upublicznione przez generała A. Zinni’a szacuje, iż liczebność niezbędnej siły wojskowej powinna wynosić przynajmniej 10000 osób.
● Odtworzenie Dowództwa Sił Operacji Specjalnych w Iraku. W latach 2003-2010 Dowództwo Operacji Sił Specjalnych – składające się z jednostek takich jak Seal Team Six i Delta Force – wyspecjalizowało się w niszczeniu komórek sieci Al-Kaidy w Iraku. Sukces dowództwa był oparty na jego zdolności do gromadzenia i przetwarzania danych wywiadowczych, co pomagało w podejmowaniu decyzji o ataku niemal w czasie rzeczywistym – coś, czego same, nawet najstaranniej zaplanowane bombardowania nie są w stanie osiągnąć. Dowództwo poza Irakiem może stacjonować także w Jordanii.
● Zwiększenie zakresu współpracy z plemionami sunnickimi. Stopień szyickiej dominacji w irackiej policji oraz siłach bezpieczeństwa jest jednym z powodów masowego przyłączania się sunnitów do oddziałów Państwa Islamskiego. Stany Zjednoczone powinny pomagać sunnickim plemionom w kwestiach bezpieczeństwa bezpośrednio, szczególnie w prowincji Anbar, a także zwiększyć wsparcie i koordynację oddziałów sunnickich w Wolnej Armii Syrii.
● Nałożenie strefy zakazu lotów nad części lub całością Syrii. Mimo, że samoloty amerykańskie wykonują przeloty nad Syrią, nie podejmują się niszczenia sił powietrznych dyktatora Baszara al-Assada, które wciąż bombardują tereny zajęte przez rebeliantów. To doprowadziło do powszechnej podejrzliwości, że Stany Zjednoczone są skłonne zachować Assada u władzy – podejrzenie, napędzane przez wiadomości, że Stany Zjednoczone wysłały list do zwolenników Assada w Teheranie proponując współpracę. Strefy zakazu lotów nad całością lub częścią Syrii uratowałaby życie tysiącom osób.
● Gotowość do budowy nowego państwa. Stany Zjednoczone powinny stworzyć podstawy do działania po zakończeniu konfliktu, zarówno w Iraku jak i Syrii, które niekoniecznie będą wymagały utrzymania wszystkich podmiotów politycznych w stanie sprzed konfliktu. W Iraku oznacza to zaoferowanie większej autonomii dla sunnitów i zagwarantowanie przywilejów Kurdom. Stany Zjednoczone powinny rozważyć stacjonowanie wojsk w perspektywie długoterminowej na obszarze kurdyjskim i ewentualnie w prowincji Anbar. Fragmentaryzacja Syrii spowodowana długotrwałą wojną domową będzie trudna do przezwyciężenia. Celem USA powinno być, przynajmniej na początku, upewnienie się, że terytorium syryjskie nie jest kontrolowane przez ekstremistów. Powojenne działania w byłej Jugosławii, które polegały na wysłaniu międzynarodowych sił pokojowych i administratorów w ramach Organizacji Narodów Zjednoczonych, Unii Europejskiej i mandatów NATO mogą być wzorem.
Powyżej przedstawiona strategia może z pozoru wydawać się zbyt kosztowna, ale obecne podejście z pewnością w dłuższej perspektywie przyniesie większe koszty finansowe i wyższe ryzyko negatywnego rozwoju wypadków. Obecna strategia minimalistyczna ma niewielką szansę powodzenia i mści się na swoich autorach – prestiż Państwa Islamskiego jest coraz większy w regionie, ponieważ wytrzymuje naloty sił amerykańskich.
Wśród najbardziej nieprzewidywalnych czynników wpływających na przebieg wydarzeń należy wymienić rolę Turcji. Prezydent Erdogan był od niemal dekady głęboko i osobiście zaangażowany w budowanie relacji turecko-syryjskich. To jego aktywność pozwoliła również na zbliżenie Syrii i Zachodu, zwłaszcza do Unii Europejskiej, umożliwiając również rozwiązanie niektórych problemów wewnętrznych, które toczą państwo Baszara al-Assada. Wybuch wojny w Syrii rozpoczął jednak rozdział wzajemnej wrogości, która nasiliła się po tym jak Assad odrzucił sugestie Turcji, by zamiast rozwiązania siłowego wdrażać reformy demokratyczne.
Wydaje się, że obecna strategia Turcji wobec Syrii nie wyklucza przyzwolenia na działania radykalnych sił islamskich tak długo, jak będą one dążyły do obalenia nieposłusznego Assada.
Zachowanie Turcji – które zdaje się potwierdzać słuszność zarzutów krajów Unii Europejskiej, takich jak Francja i Niemcy, które nigdy nie wierzyły, że Turcja zdoła pogodzić swoje islamistyczne skłonności z aspiracjami europejskimi – budzi coraz większe zastrzeżenia Zachodu. Państwa europejskie i USA zarzucały Turcji, że nie udzieliła pomocy oblężonemu przez dżihadystów, położonemu na samej granicy z Syrią kurdyjskiemu miastu Kobane i utrudniała dostęp do rejonu działań kurdyjskim ochotnikom. Wcześniej ostro krytykowały zwolnienie z więzień przez władze tureckie 180 terrorystów w zamian za uwolnienie przez Państwo Islamskie tureckich dyplomatów z Iraku oraz ich rodzin wziętych przez dżihadystów do niewoli.
W zeszłym tygodniu natomiast w czasie wystąpienia na Uniwersytecie Marmara w Stambule prezydent Erdoğan osobiście wygłosił ostrą krytykę Zachodu. W swoim przemówieniu porównał obecne wtrącanie się państw zachodnich w sprawy bliskowschodnie do zaangażowania brytyjskiego oficera Lawrence’a z Arabii w arabskie powstanie przeciw Osmanom podczas I wojny światowej i rozprawił się z umową Sykes-Picota, która narzuciła do dziś aktualny polityczny kształt Bliskiego Wschodu.
Podobieństwa do poglądów Państwa Islamskiego są oczywiste. Na nagraniu wideo pokazanym po sierpniowej bitwie o tamę w Mosulu, Państwo Islamskie wzywało by „skończyć z Sykes-Picotem”, głosząc potrzebę nakreślenia na nowo narzuconej przez Zachód politycznej mapy regionu.
Tego rodzaju kwestionowanie ustalonego przez Zachód porządku znajduje poparcie Erdoğana, który chciałby przywrócić prymat Turcji w świecie sunnickim. Ankara nie widzi więc potrzeby wzmocnienia Koalicji przeciwko Państwu Islamskiemu, mimo że pozwala ono na dokonywanie masowych zbrodni na tysiącach kurdyjskich i jazydzkich cywilów.
Również wobec Kurdów poglądy Turcji i Państwa Islamskiego są zbieżne. Prezydent Erdoğan najwyraźniej liczy na to, że niszcząc siłę militarną i ograniczając zasięg kontroli terytorialnej Kurdów, Państwo Islamskie pomoże mu osiągnąć główny cel, czyli osłabienie kurdyjskiego ruchu nacjonalistycznego, który od dawna jak cierń tkwi w boku Turcji.
Wojna z Państwem Islamskim co najwyżej wzmacnia pozycję Kurdów. W Iraku kurdyjscy peszmergowie utworzyli przy granicy z Turcją na wpół niezależne państwo. A Demokratyczna Partia Jedności – syryjska filia Robotniczej Partii Kurdystanu (PKK), od trzydziestu lat prowadzącej partyzancką wojnę z państwem tureckim – jest na dobrej drodze do ustanowienia autonomicznego regionu kurdyjskiego wzdłuż granicy syryjsko-tureckiej. Razem ugrupowania te stanowią w wojnie z Państwem Islamskim najskuteczniejszą siłę.
Turcja znalazła się więc na strategicznym rozdrożu. Jeśli w kwestii Państwa Islamskiego nadal będzie zajmowała niezdecydowane stanowisko, jeszcze bardziej zrazi sobie Kurdów, co znaczy, że gdy dżihadyści postanowią wkroczyć na tureckie terytorium, Turcja będzie musiała stawić im czoło sama, bez sojusznika kurdyjskiego. Jeśli jednak postanowi poprzeć Kurdów walczących z Państwem Islamskim, niewątpliwie rozbucha ich narodowe aspiracje.
Polska znajduje się w grupie państw udzielających pomocy humanitarnej ofiarom prześladowań i czystek religijnych dokonywanych przez dżihadystów z Państwa Islamskiego w Iraku i Syrii. Wysłano w ten rejon dwa konwoje ze wsparciem. Osiem krajów koalicji zaangażowanych jest militarnie w Iraku, a część państw – politycznie.
O utworzenie jak najszerszej koalicji przeciwko Państwu Islamskiemu Stany Zjednoczone zabiegają od wielu miesięcy. Z apelem do sojuszników w tej sprawie Waszyngton zwrócił się podczas wrześniowego szczytu w walijskim Newport.
Polska uczestniczyła w operacjach w Iraku i Afganistanie, będąc tam szczególnym sojusznikiem Stanów Zjednoczonych. Obecnie powinniśmy rozważyć możliwość zwiększenia swojego zaangażowania w działaniach Koalicji w Iraku w zamian za zwiększenie obecności Stanów Zjednoczonych i NATO w Polsce w związku z zagrożeniem ze strony Rosji.
Poseł na Sejm RP Marek Opioła jest absolwentem Wydziału Dziennikarstwa i Nauk Politycznych Uniwersytetu Warszawskiego oraz Podyplomowego Studium Bezpieczeństwa Narodowego przy Instytucie Stosunków Międzynarodowych.
W Sejmie V kadencji mianowany Wiceprzewodniczącym Komisji Nadzwyczajnej do rozpatrzenia przedstawionych przez Prezydenta RP projektów ustaw o Służbie Kontrwywiadu Wojskowego i o Służbie Wywiadu Wojskowego. Ściśle współpracował z Kancelarią Prezydenta RP Lecha Kaczyńskiego w zakresie bezpieczeństwa państwa w dobie terroryzmu.
Od 2007 roku pracuje w Komisji Obrony Narodowej oraz w Komisji ds. Służb Specjalnych, w której objął funkcję przewodniczącego w pierwszej połowie roku 2013. Pełni funkcję wiceprzewodniczącego polskiej delegacji parlamentarnej do Zgromadzenia Parlamentarnego NATO. Ponadto, będąc Przewodniczącym Sejmowej Podkomisji ds. Współpracy z Zagranicą i NATO, brał aktywny udział w działaniach na rzecz umacniania młodych demokracji.
Marek Opioła