„Polacy w Czechach […] urodzili się na tym terenie, są ludnością autochtoniczną. Ci ludzie mieszkają na rodzinnej ziemi, tylko że teraz – w innym państwie niż ich przodkowie”.
Z Anną Mitrengą, dziennikarką „Zwrotu” i Beatą Schönwald z dziennika „Głos Ludu” – przedstawicielkami mediów polskich na Zaolziu – rozmawiała Alina Stacewicz z portalu Polaków na Litwie L24.lt. Polskie dziennikarski z Czech wzięły udział w warsztatach dla dziennikarzy mediów polonijnych, które odbyły się w październiku w Wilnie.
Polacy w Czechach stanowią dość liczebną mniejszość narodową, skąd wzięli się na tych ziemiach?
Polacy w Czechach się nie „wzięli”, ale urodzili się na tym terenie, są ludnością autochtoniczną. Ci ludzie mieszkają na rodzinnej ziemi, tylko że teraz – w innym państwie niż ich przodkowie.
Czyli przedtem te tereny należały do Polski?
Różnie to było: raz do Polski, raz do Czech. Była nawet taka sytuacja, że państwo czeskie sięgało aż po Wrocław. To, że jesteśmy ludnością polską, dokumentują również cmentarze – jak u was w Wilnie na cmentarzach są nazwiska polskie, tak samo na naszych cmentarzach jest dużo polskich nazwisk, zwłaszcza na starych nagrobkach.
Ilu Polaków mieszka w Czechach?
Według ostatniego spisu ludności jest nas ponad 39 tysięcy. Mieszkamy na terenach przygranicznych koło Cieszyna – jest to część Śląska Cieszyńskiego. Przez Cieszyn przepływa Olza, która jest rzeką graniczną i dzieli miasto na Cieszyn historyczny, leżący w Polsce i Czeski Cieszyn, który powstał po podziale 1920 roku. Teren, na którym mieszkają Polacy w Czechach, nazywany jest Zaolziem, bo za Olzą.
Jaki Czesi mają stosunek do czeskich Polaków?
Ogólnie panuje zdanie, że niby Czesi nie lubią Polaków, a Polacy kochają Czechów. Jednak każdy ma na to inny pogląd. Ogólnie chyba jednak większość Czechów niespecjalnie lubi Polaków. Ale wszystko zależy od tego, jakie są relacje międzyludzkie, czego doświadczyły rodziny tych osób podczas konfliktów historycznych.
Dla nas, Polaków na Wileńszczyźnie, jesteście dobrym przykładem do naśladowania: macie na Zaolziu tablice informacyjne w języku polskim…
Tak, od 2007 roku mamy dwujęzyczne tablice przy wjazdach do gmin. To funkcjonuje na tej zasadzie, że ustawa o gminach daje możliwość wprowadzenia dwujęzycznych tablic, jeżeli mniejszość narodowa w danej gminie (według ostatniego spisu ludności) liczy powyżej 10 proc. Nie działa ona automatycznie, najpierw Komisja ds. Mniejszości Narodowych danej gminy musi zawnioskować, że te tablice mają być wprowadzone. Wtedy Rada gminy ma obowiązek wprowadzić tablice, po prostu jest imperatyw, nie może zagłosować na „nie”.
A gdyby w gminie zamieszkiwało, powiedzmy, 15 proc. Polaków, 15 proc. Niemców, 15proc. jeszcze innej narodowości?
To będą 3-4 tablice, każda mniejszość ma do tego prawo, jeżeli złoży wniosek, że chce mieć napis na tablicach w swoim języku.
Jak Czesi reagują na te tablice?
Różnie. Są miejscowości, gdzie tablice są nietknięte (choć takich jest chyba mniej), a są takie, w których zawsze znajdzie się jakiś wandal, który uważa, że trzeba je zamalować sprayem lub przekręcić w odwrotnym kierunku, żeby nie było widać napisu, jak się jedzie drogą. Są to tablice wjazdowe i wyjazdowe, ale na tej samej zasadzie mogą być wprowadzone tablice z nazwami ulic, oznakowania budynków państwowych i samorządowych (nie wszędzie są, bo społeczeństwo polskie nie czuje aż takiego zapotrzebowania, żeby wszystkie ulice tłumaczyć). Te tablice są przede wszystkim na wsi – w miastach jest większe skupisko ludności i nie ma tylu Polaków. W Trzyńcu i Czeskim Cieszynie Polacy stanowią ponad 10 proc. i tam są dwujęzyczne tablice.
Jakim językiem posługują się na co dzień Polacy na Zaolziu?
Jest to gwara śląska. W Polsce, na Dolnym Śląsku, np. koło Opola, gwara śląska posiada więcej naleciałości niemieckich, na Górnym Śląsku, koło Katowic i niemieckich, i czeskich, a koło Cieszyna brzmi jeszcze inaczej. U nas – w czeskim Cieszynie, w miejscowościach: Trzyniec, Jabłonków, Karwina – ta gwara znowuż jest trochę inna.
Generalnie, w swojej czystej postaci, jest to język staropolski, dużo w nim staropolskich wyrazów, co wynika stąd, że język Polaków, mieszkających poza granicami kraju, wolniej się rozwija, jest bardziej konserwatywny.
A jak jest z używaniem poprawnej polszczyzny na Zaolziu?
Jeśli chodzi o poprawną polszczyznę, to jej znajomość jest różna, bo nie każdy potrafi zupełnie swobodnie posługiwać się językiem polskim tak, by nie wyczuwało się akcentu lub jakiegoś słowa z gwary. Trudno jest mówić poprawnie, nie rzucając – od czasu do czasu – jakichś bohemizmów, zapożyczeń.
Czy Czesi również używają gwary?
Używają tej śląskiej, cieszyńskiej. Czesi tylko więcej słów czeskich mieszają do języka, Polacy natomiast – więcej polskich. Ale gwarą posługują się jedynie w domu, z sąsiadami. W urzędach zaś – nie.
To znaczy, że nie traktują was gorzej przez to, że używacie gwary?
Nie. Ta gwara przynależy po prostu do tego terenu i nikogo tu nie dziwi, nie gorszy.
W Czechach macie polskie szkoły?
Są szkoły podstawowe, gimnazjum. Językiem nauczania jest w nich polski. Są też polonistyczne studia na kilku uczelniach wyższych: w Ostrawie, Brnie, Ołomuńcu i innych.
Czy Polacy chętnie oddają dzieci do polskich szkół i jaki stosunek do polskiego szkolnictwa mają Czesi?
Decyzja o wyborze dla dzieci polskiej albo czeskiej szkoły jest bardzo indywidualna. Są tu dosyć mocne czynniki asymilacyjne. Ze strony Czechów popularnym argumentem w dyskusji o szkołach jest np. taki, że dziecko chodzące do polskiej szkoły na naszym terenie nie jest w stanie się nauczyć dobrze po czesku ani po polsku, a język polski będzie dla niego tylko dodatkowym obciążeniem (oczywiście, nie wszyscy Czesi tak myślą, zależy, z kim się rozmawia).
Jesteście dziennikarkami, może powiecie kilka słów o prasie polskojęzycznej w Czechach.
W Czechach wydawany jest dziennik „Głos Ludu”, ukazujący się 3 razy w tygodniu, miesięcznik „Zwrot” oraz gazetki dla dzieci „Ogniwo” i „Jutrzenka”.
Jeżeli chodzi o dziennik „Głos ludu”, to nakład gazety stanowi ponad 4 tys. egzemplarzy. Lecz jeden dziennik czyta około 3 czytelników, bo jest to gazeta typowo rodzinna, czytana przez babcię i dziadka, lecz również przez młodych. Większość nakładu rozchodzi się w prenumeracie.
Gazetę zaczęto wydawać zaraz po wojnie, w 1945 roku. Przez pewien czas była organem partii komunistycznej, co później zarzucano ówczesnym redaktorom. Ale ja bym tej przeszłości gazety nie oceniała tak negatywnie, choć absolutnie nie mam dobrego zdania o tamtych czasach. Po prostu gazeta musiała być organem partyjnym, jeżeli w ogóle chciało się ją mieć.
„Zwrot” z kolei jest wydawany od grudnia 1949 roku i pełni na Zaolziu misję kulturotwórczą. Jest organem Polskiego Związku Kulturalno-Oświatowego w Republice Czeskiej, który istnieje ponad 60 lat i działa na rzecz zachowania tożsamości Polaków na Śląsku Cieszyńskim, zajmuje się pielęgnowaniem tradycji, kultury i szerzeniem oświaty w języku polskim.
Uczestniczyłyście w warsztatach dziennikarskich, w których brali udział dziennikarze polonijni z różnych krajów. Jakie wrażenia, refleksje zostały po warsztatach?
Cieszę się, że mogłam porozmawiać po polsku z osobami z Kirgistanu, z Litwy, to dla mnie po prostu ma swój urok. Przedtem nie wiedziałam również, że w Kirgistanie np. są media polonijne, na Litwie – tak, ale nie zdawałam sprawy, że jest tu aż tylu Polaków. Zrozumiałam też, że nasze gazety, chociaż wydawane daleko od siebie, powstają w podobnych warunkach. Po prostu Polacy w różnych krajach mają te same problemy, jeśli chodzi o wydawanie gazety. I podobnych czytelników. Dziennikarza z Polski może dziwić, że większa część łamów gazety jest np. poświęcona dożynkom, odsłanianiu nowych pomników, miejscom pamięci… Ale to ważna część naszej codzienności. Dużo miejsca w prasie poświęcamy właśnie takim sprawom.
Czy to podoba się czytelnikowi?
Zależy komu. Starszy, konserwatywny czytelnik tego wymaga. Młodszy chciałby, prawdopodobnie, czegoś innego, staramy się to mu dać poprzez portale internetowe (miesięcznik „Zwrot” i „Głos ludu” mają strony internetowe), jesteśmy na Facebooku. Jeżeli chodzi o czytelnika w wieku średnim, to w gazecie poruszamy również tematy społeczne, polityczne. Nie można się łudzić, że jedynym problemem Polaka poza granicami kraju jest utrzymanie polskości i tradycji – on ma różne problemy i jest ciekaw rozmaitych tematów. I temu właśnie poświęcamy wiele uwagi.
Jak się czujecie w Wilnie?
Trochę jak turystki, a trochę, jakbyśmy były u siebie, co na pewno jest wynikiem warsztatów, że byłyśmy wśród Polaków. Tworzyliśmy w pewnym sensie wspólnotę, pracowaliśmy razem, rozwiązywaliśmy te same problemy. No i też dlatego, że jednak można tu usłyszeć język polski, chociaż nie wszędzie. Jest tak, jak u nas: czasami ktoś rozmawia po polsku na ulicy, czasami – nie. I to jest właśnie ta dwujęzyczność. Tylko tu, w Wilnie, sytuacja jest jeszcze barwniejsza, bo my mamy tylko polski i czeski a tu są w użyciu aż trzy języki.
L24.lt