Stosunek Litwinów do Polski determinuje historia. W Warszawie zaś pomysły na poprawę stosunków polsko-litewskich się wyczerpały. Pozostaje bezradne oczekiwanie na przemianę w wileńskich elitach.
Nie da się ukryć – litewskie elity polityczne są w znacznej części antypolskie. Niezależnie od tego, co mówią, obiecują, wpisują do programów, gdy przychodzi do głosowania w ważnych dla Polski i Polaków sprawach, zwycięża ponadpartyjna opcja nacjonalistów. Niestety, upływ czasu, wymieranie pokolenia pamiętającego trudne przedwojenne i wojenne relacje nic w tej sprawie nie zmieniły. Nie wpłynęła na to przynależność Litwy, wraz z Polską, do Unii Europejskiej i NATO. Nic nie wskazuje też na to, by otrzeźwiający skutek miało dzielone przez oba kraje zagrożenie ze strony Rosji.
Prawie wszystko rozbija się o prawa mniejszości polskiej.
Fala niepodległościowego uniesienia
Ćwierć wieku temu, gdy upadał komunizm i żywot kończył Związek Radziecki, trudno było zakładać, że stosunki Polski i Litwy, państw, które wspólnie korzystają na tej wielkiej zmianie, będą takie jak są teraz – czyli niedobre. Może nawet najgorsze ze wszystkich dwustronnych relacji krajów należących do Unii Europejskiej.
Wtedy litewskiemu zrzucaniu moskiewskiej dominacji i wybijaniu się na niepodległość towarzyszyły podobne emocje polskiego społeczeństwa jak ostatnio wobec wydarzeń na Ukrainie. W ruch poparcia litewskiego buntu przeciwko Moskwie angażowały się zarówno ikony „Solidarności”, jak i zwykli ludzie. Nic dziwnego, że w razie zdławienia buntu przez Sowietów litewski rząd na uchodźstwie miał działać w Warszawie, tworzył go minister spraw zagranicznych Algirdas Saudargas.
Polska nie była pierwszym krajem, który uznał niepodległość Litwy. Uczyniła to mała i leżąca na uboczu Islandia. Czy gdyby Polska była pierwsza, stosunki byłyby dzisiaj inne? Bardzo wątpliwe, bo gestów wobec Litwinów Polacy zrobili wiele, i wtedy, i później.
Na początku lat 90. nie było jasne, czy zamrożony w czasach radzieckich antypolonizm umrze, czy się odrodzi. Były różne sygnały. Przyjezdni z Polski nie odczuwali raczej w tamtym czasie litewskiej niechęci. Choć mogło ich zdziwić, że trzeba się było bardzo wysilić, żeby znaleźć w Wilnie jakiś polski napis, podczas gdy na przykład w Kłajpedzie – napisy niemieckie i stosowanie szwabachy było wszechobecne, co wyraźnie sugerowało, że odrodzenie litewskości nie oznacza odrzucenia wszystkich poza litewskim języków używanych w bliższej czy dalszej przeszłości na terenie tego kraju, lecz przede wszystkim polskiego.
Zdarzało się, że Litwini, którzy przez lata utrzymywali z Polakami z Polski typowe inteligenckie kontakty, dzieląc się wrażeniami po przeczytanych po polsku książkach i gazetach, które dawały dostęp do niesowieckiego świata, nagle, na fali niepodległościowego uniesienia, przesyłali im list w niezrozumiałym i niestosowanym w dotychczasowej wymianie myśli języku litewskim. Zdarzyło się też, że litewski polityk, dla którego w najtrudniejszym momencie walki o niepodległość koledzy z Polski ryzykowali, przemycając przez sowiecką jeszcze granicę materiały drukarskie, nagle okazywał się wielkim wrogiem naszego kraju – organizował głodówkę przeciwko szykowanemu traktatowi polsko-litewskiemu.
Traktat mimo takich protestów podpisano jednak w 1994 roku. W kwestii praw mniejszości polskiej po 21 latach nie doczekał się realizacji.
Rozprawa z Polakami na Wileńszczyźnie
Spróbujmy się wczuć w sytuację Litwinów. Wyobraźmy sobie, że Warszawa do drugiej wojny światowej była w większości niemieckim miastem i nadal mieszka w niej ponad 300 tysięcy Niemców, a Piaseczno, Otwock, Pruszków i Żyrardów to miejscowości, w których trudno zebrać odpowiednią liczbę uczniów chętnych do nauki w jednym polskojęzycznym liceum. Na dodatek część Niemców, w momencie gdy upadał komunizm, starała się o autonomię.
Polscy politycy i publicyści długo wczuwali się w sytuację Litwinów – przez kilkanaście lat patrzyli przez palce na ich postępowanie wobec mniejszości polskiej. Liczyli na to, że gdy Litwa znajdzie się w najważniejszych organizacjach zachodnich, w Unii Europejskiej i NATO, poczuje się bezpieczna i zmieni podejście do społeczności polskiej. Tak się nie stało, a nawet gorzej – prawa Polaków na Litwie zostały ograniczone.
Odwrotnie niż prawa Niemców w Polsce, którzy na przykład w miejscowościach, w których stanowią jedną piątą mieszkańców, mogą stosować bez problemu niemieckie napisy obok polskich. Nie wiadomo oczywiście, czy stałoby się tak, gdyby ponad 300 tysięcy Niemców mieszkało w polskiej stolicy. Jednocześnie porównanie sytuacji Niemców w Polsce z sytuacją Polaków na Litwie jest niezręczne. Bo działania Polski wobec Litwy w XX wieku nie dają się w żaden sposób porównać do działań Niemiec wobec Polski.
Mimo tych nieporównywalnych obciążeń historycznych, mimo zbrodni Trzeciej Rzeszy, stosunki Polski z Niemcami są lepsze niż z Litwą. Jest tak dlatego, że elity litewskie do dzisiaj się nie zdecydowały, czy stosunki z Polską, krajem, przez który biegnie ich droga na Zachód, mają szczególne znaczenie. A nie zdecydowały, bo ważniejszy od spraw strategicznych jest dla nich plan powolnej likwidacji polskości na Wileńszczyźnie.
Porównania sytuacji Niemców w Polsce i Polaków na Litwie mają wiele wad. Podobnie jest z porównywaniem sytuacji mniejszości polskiej na Litwie i litewskiej w Polsce. Ta druga stanowi ledwie jedną dziesiątą procentu polskiej populacji i żyje głównie na północno-wschodnich rubieżach kraju, z dala od stolicy. Litewscy Polacy zaś to 7 procent społeczności naszego sąsiada, w większości żyjący w stolicy i okolicach.
Zrobienie gestu wobec mniejszości litewskiej nie jest trudne, co nie znaczy, że nie należy docenić, iż specjalnie dla niej, po to, by była zauważalna, utworzono w Polsce powiat sejneński. Tam może się posługiwać swoim językiem, wywieszać litewskojęzyczne tabliczki.
Na Litwie często pojawiają się jednak zarzuty, że Litwini w Polsce mają problemy, co ma na dodatek równoważyć problemy, z którymi Polacy stykają się na Litwie. Taka równowaga jednak nie występuje, bo problemy polskich Litwinów mają charakter subiektywny i lokalny. Skarżą się na prześladowania ze strony proboszcza czy niezidentyfikowanych sprawców, którzy zamalowują litewskie napisy. Bardzo możliwe, że wielu z nich naprawdę czuje się w Polsce źle czy nieswojo. Ale w odniesieniu do Polaków na Litwie nie chodzi o to, jak oni się czują, co im się subiektywnie wydaje – lecz o całkiem obiektywne ustawodawstwo, które wobec nich stosuje państwo litewskie.
A ustawy przyjmowane przez litewski Sejm ograniczają ich prawa, a nie poszerzają. Tak było z ustawą oświatową z 2010 roku, która zmniejsza zakres nauczania w języku polskim w szkołach. Inna ustawa – o mniejszościach – wygasła, nowa utknęła w sejmowych szufladach, co skutkuje m.in. wymazywaniem polskiego nazewnictwa (dozwolonego na mocy wygasłego prawa) w podwileńskich rejonach. Litwa łamie więc podstawową zasadę cywilizowanych państw, głoszącą, że praw mniejszości nie można ustawowo pogarszać. Polsce się tego nie da zarzucić.
Puste obietnice
Nie ma znaczenia, że na Litwie jest i tak najbardziej rozbudowany system polskiego szkolnictwa poza granicami Polski – na co wskazują, broniąc się przed polskimi zarzutami, litewscy politycy. Po prostu tak było już w czasach radzieckich. Ale to, że Moskwa godziła się na nauczanie po polsku właśnie na Litwie, nie oznacza, że teraz mamy się godzić, by polskie szkolnictwo było zwalczane.
Część litewskich Polaków ma – na razie subiektywne – obawy, że rozprawa z polskim szkolnictwem dopiero się zaczęła. Że najpierw w stolicy, a potem w podstołecznym rejonie wileńskim, w którym rośnie liczba Litwinów, polski przestanie być językiem wykładowym większości przedmiotów. Ograniczy się do kilku godzin tygodniowo, a potem będzie zanikał. W ten sposób spełniłoby się marzenie ministra edukacji z drugiej połowy lat 90. Zigmasa Zinkevičiusa, który uważał naszych rodaków na Wileńszczyźnie za spolszczonych Litwinów i dążył do ich lituanizacji.
W czasach urzędowania Zinkevičiusa polskie elity, politycy, eksperci, publicyści wierzyli, że Litwa mimo wszystko się zmieni, powoli porzuci antypolonizm i poważnie potraktuje swoje zobowiązania wobec mniejszości polskiej. Wiara i nadzieja utrzymywały się jeszcze do końca pierwszej dekady tego wieku. Umacniały je zapewnienia i obietnice polityków litewskich, którzy podczas każdego spotkania z polskimi kolegami mówili, że już za chwilę, góra za kilka miesięcy zostanie przyjęte jakieś korzystne dla litewskich Polaków prawo.
Zmieniali się ministrowie, premierzy, prezydenci i przewodniczący litewskiego Sejmu, a obietnice pozostawały obietnicami. Nie zmieniło się to, nawet gdy Litwa stała się członkiem Unii Europejskiej oraz – w znacznym stopniu dzięki poparciu Polski – w NATO. Przez lata mieliśmy do czynienia z oficjalnie głoszonym partnerstwem strategicznym. W rzeczywistości nie ma ani partnerstwa, ani strategii. Jest tak, jak w ponurym żarcie myślącego, co rzadkie, strategicznie znanego litewskiego publicysty. Polskie wojsko, które jako jedyne z sił zbrojnych państw NATO ruszyłoby na pomoc zaatakowanemu przez Rosjan Wilnu, zostałoby zapewne zatrzymane przez blokady nacjonalistów litewskich, którzy protestowaliby przeciwko polskiej agresji.
Ręce opadają
Stosunek Litwinów do Polski, przynajmniej większości polityków, co widać po głosowaniach w Sejmie, determinuje historia. Antypolonizm się po czasach radzieckich skutecznie odmroził. Lista historycznych zarzutów wobec Polski jest długa, ukształtowała się przed II wojną. Pisze o tym kilka stron dalej historyk Maciej Korkuć. Ja nie będę się na ten temat rozwodził. Wskażę za to litewskie problemy z rozliczeniami historycznymi, dotyczącymi spraw znacznie poważniejszych niż to, czy Wilno znalazło się w dwudziestoleciu międzywojennym w granicach Polski. Przytoczę, niezauważony chyba na Litwie, fragment wywiadu, którego pod koniec października udzielił „Rzeczpospolitej” prezydent Izraela Reuwen Riwlin.
„Litwini twierdzą, że w relacjach z nami chcą patrzeć w przyszłość. Ale ja im mówię: jak chcecie to zrobić, skoro nie jesteście gotowi się przyznać do strasznych rzeczy, które wasz naród zrobił w czasie, kiedy Niemcy podbijali Rosję i nawet nie mieli czasu zatrzymać się w Wilnie. Wszyscy moi kuzyni, cała moja rodzina, która została w Wilnie, bo tam właśnie mieszkała, wtedy została zamordowana” – powiedział Reuwen Riwlin, dodając, że w przeciwieństwie do Litwy „Polska przyznała się do tragicznych fragmentów swojej przeszłości, nawet zanim my o to poprosiliśmy”.
Mam wrażenie, że Polska wykorzystała już wszystkie sposoby na poprawę stosunków z Litwą. Nie pomagały ani wsparcie na arenie międzynarodowej, gdy Litwa aspirowała do Zachodu, ani późniejsze gesty, ani dyplomatyczne naciski i tłumaczenia. Nawet oddech Moskwy na plecach nie skłonił elit litewskich do strategicznego myślenia. Raczej słyszymy zarzuty o upokarzaniu Litwinów. Miał się w tym specjalizować minister Radosław Sikorski, który – jak mu wypomniał w opublikowanym w „Rzeczpospolitej” tekście dziennikarz Eldoradas Butrimas – nie pojawiał się na wystawach w litewskim centrum kultury w Warszawie.
Przy takich argumentach ręce opadają. Polska jest już bezradna. Może tylko czekać na przełom w myśleniu litewskich elit. Podobny do przełomu, który już dawno nastąpił w myśleniu polskich elit o Niemczech.
Jerzy Haszczyński