Dlaczego polscy politycy poprali rewolucję na Ukrainie?

Niezbyt cenię Donalda Tuska w roli Prezesa Rady Ministrów, gdyż osobiście odpowiada za brak niezwykle Polsce potrzebnych reform strukturalnych, które Platforma Obywatelska obiecywała nam od lat.

 Z drugiej jednak strony doceniam go jako gracza politycznego, który znakomicie umie walczyć o władzę, a następnie utrzymywać się przy niej przez długi czas. Dlatego właśnie kompletnie nie rozumiem Tuskowego zachowania w sprawie buntu na Ukrainie.

Mieliśmy ostatnio sytuację niezwykle rzadką w polskim Sejmie. Oto Jarosław Kaczyński i Donald Tusk prawili sobie dusery, prześcigając się w radykalizmie poparcia dla banderowców na kijowskim Majdanie. Gdy w Kijowie uaktywnili się buntownicy, to początkowo PiS krytykowało PO za zbyt mało gorliwe popieranie rebeliantów i wydawać się mogło, że politycy platformiarscy zachowują ciut więcej politycznego rozumu niż pisowcy. Niestety, Radosław Sikorski, Jacek Saryusz-Wolski, a ostatecznie i Donald Tusk ulegli „prawdziwie patriotycznemu” szaleństwu i przyłączyli się do „demokratycznej krucjaty” obalania przez tłum Prezydenta wybranego w demokratycznych, powszechnych wyborach. Inna sprawa czy zachowanie Premiera wynika tylko z nacisku pisowskiego, czy z nacisku Angeli Merkel, która popiera swojego plenipotenta na odcinku ukraińskim – Witalija Kliczkę? Tego się pewnie nie dowiemy.

Wsparcie polityków i mediów pisowskich dla rewolucji na Ukrainie jest zrozumiałe co najmniej z dwóch powodów.

Po pierwsze – PiS stanowi ekspozyturę polityki amerykańskiej (neokonserwatywnej) w Polsce. Dlatego partia ta zawsze popiera interesy amerykańskie i izraelskie. Od czasów Juszczenki polityka Waszyngtonu dążyła do stworzenia w Europie Środkowo-Wschodniej bloku państw, opartego o Polskę i Ukrainę, wymierzonego przeciw Rosji. I nasi rodzimi neokoni są gotowi realizować ten sojusz, krzycząc na Majdanie „Sława Ukrainie”, pomimo jednoznacznej konotacji historycznej tego okrzyku, który tysiące Polaków usłyszało jako ostatnie słowa przed śmiercią.

Po drugie – PiS jest partią o mentalności insurekcyjno-jakobińskiej, wpisującą się w tradycję piłsudczykowską. Ten sposób myślenia charakteryzuje się doktryną „propaństwową”, gdy partia jest u władzy, a radykalnie opozycyjną i wprost antypaństwową, gdy partia jest w opozycji. Piłsudczycy i pisowcy zawsze są w opozycji totalnej wobec władzy, której sami nie sprawują. Piszę to dlatego, że nie tak dawno byłem świadkiem, jak jeden z byłych polityków PiS – taki, co to odszedł z partii z przyczyn personalnych, ale nadal „mówi i myśli Prezesem” – publicznie zachwycał się rewolucją na Ukrainie, snując przy tym marzenie o „Majdanie w Warszawie”. Ten sen byłego pisowca, co to nadal „mówi i myśli Prezesem”, zwrócił moją uwagę – jak i siedzących koło mnie znajomych – gdyż wydał się kwintesencją myślenia wcale licznej w Polsce grupy ludzi, która sama uwielbia określać się mianem „prawdziwych patriotów”.

Wydaje mi się, że jest w naszym kraju wielu takich, którzy rzeczywiście marzą o „Majdanie w Warszawie”. Oczywiście wrogiem rebeliantów nie byłby tutaj Wiktor Janukowicz, lecz Donald Tusk. Zauważmy, że hasła anty-Janukowiczowe i anty-Tuskowe są dziwnie podobne, koncentrując się na rzekomej uległości czy wręcz agenturalności wobec Rosji, a osobiście wobec Władimira Putina. Donald Tusk potępia Wiktora Janukowicza za to, że kazał strzelać do buntowników, którzy wypowiedzieli posłuszeństwo państwu, domagają się jego dymisji, strzelają do służb porządkowych i nie respektują wyniku wyborów. Ciekawe, co by zrobił tenże sam Donald Tusk, gdyby na placu Bankowym lub placu Konstytucji w Warszawie wyrósł mu taki „polski Majdan”? Co by zrobił, gdyby miejscowi rewolucjoniści postawili w centrum stolicy barykady, strzelali do policji i wrzeszczeli, że nie ustąpią, dopóki Tusk nie poda się do dymisji i nie odda władzy?

Wszyscy wiemy, że Donald Tusk jest demoliberałem, a więc ex definitione jest politykiem słabym, chwiejnym, pijarowskim i rozgadanym. Wszyscy wiedzieliśmy, jak nie umiał sobie poradzić z tłumkiem „obrońców krzyża” na Krakowskim Przedmieściu w Warszawie. Tyle że „obrońcy krzyża” – mimo że mieli o Premierze i Prezydencie RP podobne zdanie jak banderowcy z Majdanu o Janukowyczu – kompromitując i katolicyzm, i instytucje państwowe, nie strzelali do policjantów, nie ustawiali barykad, nawet nie przeszkadzali ludziom przejść przez ulicę. Nie byli groźni, lecz komiczni.

Pytam raz jeszcze: co by zrobił Tusk, gdyby na placu Bankowym lub placu Konstytucji powstały barykady? Czy kazałby pałować, czy podałby się grzecznie do dymisji, gdyż domaga się tego kilkutysięczny tłumek rebeliantów?

Postawa polityków PiS wobec Ukrainy jest wewnętrznie logiczna i spójna. Partia rewolucyjna z natury popiera innych, bliskich jej rewolucjonistów w sąsiednich krajach. Co więcej, po cichu może liczyć na „efekt domina” i wzrost nastrojów rewolucyjnych o charakterze „antyputinowskim”, czyli na nabranie wigoru opozycji w Rosji, na Białorusi, a ostatecznie i w Polsce. Przecież wedle narracji uprawianej przez media bliskie tej partii, Władimir Putin rządzi w Rosji, na Ukrainie, Białorusi, a podobno także i w Polsce. Wydarzenia na Majdanie to początek nowej Wiosny Ludów przeciwko tejże „tyranii”.

Dlatego nie rozumiem postawy Donalda Tuska. Robi, co może, aby wesprzeć rebeliantów z Majdanu. Robi, co może, aby wtłoczyć ludziom do głowy, że niezadowolony lud ma czynne prawo do oporu wobec władzy, która mu się nie podoba. Przykre to, ale Premier RP wydaje się nie pojmować, że jeśli raz się pobudzi nastroje rewolucyjne, to nie zatrzymają się one na Ukrainie, lecz zaczną rozlewać się na kraje sąsiednie. Naiwnie, jak klasyczny demoliberał, zapewne sądzi, że podpala w ten sposób porządek tylko na Białorusi i w Rosji. Zdaje się zupełnie nie dostrzegać, że w oczach swoich radykalnych przeciwników niewiele różni się od Łukaszenki i Janukowycza. „Kijów i Warszawa – wspólna sprawa!” – krzyczą rodzimi rewolucjoniści pod ambasadą ukraińską w Polsce.

 

Adam Wielomski

Więcej postów