Błagałam, ratujcie mojego Stasia. A potem leżał bezwładnie

– Położne nie mogły wyciągnąć mojego Stasia, ani dwaj lekarze. Błagałam „ratujcie mojego Stasia”! A potem on leżał bezwładnie – opowiada pani Kamila, która występuje jako oskarżyciel posiłkowy w procesie Andrzeja L., ginekologa ze szpitala w Zduńskiej Woli.

Lekarz został oskarżony o nieumyślne spowodowanie śmierci Stasia Kunerta. Dziecko zmarło, bo było duże i zaklinowało się w drogach rodnych mamy. Lekarz nie zdecydował się na cesarskie cięcie.

Kobieta przyznała, że Andrzejowi L. ufała bezgranicznie. Zwróciła się do niego, bo już przy pierwszym dziecku miała komplikacje przy porodzie. Dziewczynka była duża, zatrzymała się w kanale rodnym.

– Pan doktor znał moje problemy i byłam pewna, że otoczy mnie jak najlepszą opieką. Rozmawialiśmy wiele razy. Podczas wizyty w obecności męża była mowa cesarskim cięciu. Ale lekarz mówił, że cesarkę zawsze zdążymy zrobić – opowiada kobieta.

Badana przed porodem usłyszała, że ciąża jest „książkowa”, a dziecko będzie ważyło maksymalnie 3800 g. 10 marca 2013 roku zaczął się poród. To był koszmar. – Położne próbowały wyciągnąć Stasia z kanału rodnego, doktor naciskał brzuch, przyszedł też doktor T. Na zmianę próbowali wypchnąć Stasia. Miałam świadomość, że coś dzieje się źle. Krzyczałam: ratujcie moje dziecko.

Pani Kamila przypomina sobie, że jedna z pielęgniarek głaskała ją po głowie. – Ból był przerażający, krzyczałam. Usłyszałam, żebym przestała się drzeć. Akcja wyciągania Stasia z kanału rodnego trwała około 15 minut. Dla mnie to była wieczność – mówi kobieta.

Zaraz po wyciągnięciu Stasia przystąpiono do jego reanimacji. – Trwała około 40 minut. Błagałam, żebym tylko usłyszała jego krzyk. A on był cichy. Leżał bezwładnie – opowiada pani Kamila. – Po jakimś czasie podszedł do mnie anestezjolog i powiedział, że Staś urodził się bez tętna i nie udało się tętna przywrócić. Ile ważył? Najpierw nic nikt o tym nie nie mówił. Po chwili usłyszałam, że 5470 g… To był moment, w którym życie całkowicie nam się zawaliło. Przyszliśmy z mężem do szpitala witać dziecko, a nie je tracić. Prosiłam, żebym mogła go chociaż przytulić.

Pani Kamila wspomina, że dr Andrzej L. przyszedł do sali ją przeprosić. Powiedział, że maszyna się pomyliła określając wagę płodu. – Usłyszałam od ordynatora, że coś było nie tak z cukrami, że takie dzieci się nie rodzą, że Staś był mutantem – mówi mama zmarłego noworodka. Andrzej L. nie przyznał się do winy. W sądzie odmówił składania wyjaśnień.

Proces jest wydzielonym wątkiem w prowadzonej przez Prokuraturę Okręgową w Sieradzu w śledztwie w sprawie błędów lekarskich ginekologów ze Zduńskiej Woli. Śledztwo obejmuje 11 podobnych przypadków, kiedy doszło do zagrożenia dla zdrowia i życia matek i dzieci.

fakt.pl

 

 

Więcej postów