Rządzący chyba się przestraszyli

Jeżeli słyszymy o planach majstrowania przy podatku dochodowym od osób fizycznych, to znaczy że rządzący chyba się przestraszyli zmiany, która zaczęła na nich ze wszelkich stron napierać.

Oba rzekome pomysły – bo to jest jeszcze nie potwierdzone, jedynie pochodzi z przecieków poselskich: na podwyższenie kwoty wolnej od podatku lub zwiększenie kosztów uzyskania przychodu, to pomysły znakomite. W praktyce chodzi o to, żeby obywatele odczuli, że państwo nieco ulżyło im w ich dramatycznym losie.

Jeżeli powyższe zostałoby wprowadzone, przeciętnie oznaczałoby około 500-700 zł rocznie więcej dla każdego pracującego. W skali miesiąca to około kilkudziesięciu złotych, więc taka kwota szału nie zrobi na nikim, ale dla budżetu to są już miliardy, poważne miliardy które będzie trzeba skądś wziąć. Nikt nie mówi jeszcze skąd.

Podobno także, myśli się o wcześniejszym obniżeniu podatku VAT, tj. o powrocie do starych stawek podatkowych (22%). To rzeczywiście byłaby rewolucja, w tym znaczeniu, że odczuliby to wszyscy.

Dodatkowo są doniesienia prasowe o możliwej waloryzacji rent i emerytur, co na pewno nie będzie bez znaczenia w momencie wyborczym.

Jeżeli rząd połączyłby te pomysły – to mielibyśmy lekką poprawę sytuacji i istotne impulsy popytowe w gospodarce. Nic dziwnego, że Komisja zdjęła procedurę nadmiernego deficytu, po pierwszej turze – żeby dać rządowi nieco możliwości pomachania kiełbasą wyborczą ludziom przed oczami. Wyniki panów Dudy i Kukiza musiały uświadomić technokratom i strażnikom systemu, że Polska może pójść drogą tak bezwzględnie krytykowanych Węgier.

Jest niesłychanie interesującym w jaką stronę pójdzie rząd. Bez względu jednak na to co zrobi i tak będzie krytykowany, ponieważ ludzie nie rozumieją i nie zrozumieją, dlaczego szeregu reform nie przeprowadzono przed laty – skoro teraz, nagle wszyscy zmieniają zdanie i robią to, mniej więcej co zapowiedział Paweł Kukiz (w sposób mniej lub bardziej luźny).

Jesteśmy bowiem w bardzo dziwnej sytuacji politycznej. Obóz rządzący wie, że przegrywa, że ludzie chcą zmiany i tą zmianę wymuszą, ponieważ siła wynikająca z efektu kuli śniegowej jest totalna. Okazuje się, że ludzie chcą w parlamencie nowej siły politycznej, której programu nie znają, liderów jeszcze nie ma, liczy się tylko to, żeby było dążenie do w miarę radykalnej zmiany bieżącej sytuacji państwa. To jest okoliczność wręcz idealna dla sytuacji zamachu stanu i innego rodzaju zawirowań, a zarazem wielki policzek od wyborców, odrzucających dotychczasowy establishment.

Jest to cena jaką rządzący płacą za wykastrowanie swego czasu obozu lewicy społecznej w Polsce. Dzisiaj te głosy w dojrzałej demokracji zgarnęłaby rosnąca w siłę lewica, z którą nie tylko można byłoby się w sposób przewidywalny porozumieć, ale przede wszystkim – nie byłoby niewiadomych. Byłyby jedynie większe koszty dla systemu, lekko dające lżej ludziom tam, gdzie to jeszcze jest możliwe i na tyle na ile państwo stać. Nie byłoby mowy o zmianie paradygmatu rozwoju, który został przyjęty i za którego implementację, zanim zaczął przynosić nawet zgniłe owoce – zapłaciliśmy straszną cenę ludobójczej transformacji.

Dzisiaj natomiast, nie dość że na scenie politycznej ma się pojawić nowa siła wynikająca ze społecznego buntu i niezadowolenia, to jest jeszcze prawicowa-prawica, która również ma antysystemowe zapatrywania i w ogóle chce zacząć od negacji obecnie istniejącego porządku. Co powoduje, że siły prące do zmiany są w zdecydowanej przewadze, jeżeli się porozumieją, to będzie kres rządów obecnej części establishmentu w Polsce.

Można powiedzieć – „i bardzo dobrze”, bo „bardzo dobrze”, tylko niestety nie mamy żadnej gwarancji, że „zmiana” nie okaże się po prostu „wymianą”, ewentualnie ruchem jak w wydaniu aktywności politycznej pewnego byłego biznesmena z Lublina, jego imienia – w większej skali. Co wówczas? Kto weźmie odpowiedzialność za państwo? Żeby się nie okazało, że jedynym odpowiedzialnym politykiem w nowym układzie, wręcz mężem opatrznościowym będzie pan Jarosław Kaczyński. Rzeczywiście byłoby bardzo śmiesznie, a nawet zabawnie, gdyby to nie był jeden z możliwych scenariuszy.

Na pewno rządzący obecnie będą starali się wykazać przed wyborcami, tak żeby poprawić sobie sytuację wyjściową przed wyborami. Nikt na razie nie wie ile to będzie kosztować, a może się okazać że rachunki będzie płacił nowy rząd w zupełnie innej koalicji politycznej i w kohabitacji z prezydentem państwa.

Sytuacja, w której rządzący chyba się przestraszyli, a brak lewicy powoduje przestrzeń dla nowej siły politycznej kumulującej społeczne niezadowolenie – nie jest korzystna dla państwa, chyba że pan Kukiz stanie na wysokości wyzwań.

obserwatorpolityczny.pl

Więcej postów