Nasi liderzy nie potrafili zjednoczyć regionu?

Oceniając miejsce Polski w polityce wschodniej Unii Europejskiej trzeba przy całym obiektywizmie, uznać że miejsce to jest wypadkową wielu czynników, w tym polityki władz w Polsce, której składową jest a przynajmniej powinno być polityczne układanie się z partnerami, które należy do obowiązków naszej dyplomacji i naszych liderów.

 

W polityce stosunki pomiędzy liderami to fundament relacji. W naszym przypadku ich w ogóle nie ma, jeżeli ktoś liczył na to, że sprawę „załatwi” pan Donald Tusk ze swojego brukselskiego zesłania, ten się przeliczył. Poszczególne kraje regionu – poczynając od Niemiec a na Litwie kończąc mają swoje interesy, wcale nie mają zamiaru słuchać się rządzących w Polsce w kwestiach dla ich krajów strategicznych.

Oczywiście nie wiemy, jaki był zakres i cele działań dyplomatycznych rządu w Polsce wobec państw w regionie, jednakże sądząc po efektach – w ogóle nie ma, o czym mówić, to znaczy się albo nie było niczego, albo prawie nikt nas nie brał na poważnie (sądząc po artykułach opiniotwórczych w prasie sąsiednich krajów), czy też źle odczytano nasze intencje.

W polskich mediach i sferze publicznej podniesiono kwestie nieobecności Polski przy stolikach kolejnych rozmów w Mińsku. Przy czym w drugim przypadku, u niektórych polityków pojawiło się coś na kształt zadowolenia, że „nas” tam nie ma, ponieważ państwa negocjujące rzekomo ponoszą odpowiedzialność za wynik na swoich barkach.

Problem jest jednak o wiele głębszy, bo nie tylko nas tam nie ma, ale prawdopodobnie w ogóle nie bierzemy udziału w procesie decyzyjnym. Całość dzieje się ponad naszymi głowami i o losie Europy Środkowej decydują dzisiaj Niemcy i udzielający im wsparcia Francuzi. Teoretycznie jednak nie ma się czym przejmować, ponieważ ktoś kiedyś zarzucał Niemcom bierność polityczną, mówiąc zarazem że bardziej się jej boimy niż ich czołgów. Ponieważ ich czołgi już u nas są, a ich dyplomacja wynegocjowała, to co była w stanie – nie możemy mieć pretensji ani o to, że nas nie było, ani o to, że z nami nic nie uzgodniono.

Tymczasem jednak usłyszeliśmy z ust pani premier Kopacz coś, na kształt „połajanki” wobec szefa przebywającego w Polsce szefa węgierskiego rządu. Jak to uznać inaczej, niż jako działanie przeciw skuteczne? W imię, jakiej jedności, czy też europejskiej solidarności ten wielki przyjaciel Polski i Polaków został obrażony? Niby, kogo reprezentowała pani Kopacz? Może Litwę? Tak, to zdecydowanie dobry i sprawdzony sojusznik, państwo wyjątkowo przyjazne Polakom i odpowiednio traktujące polską mniejszość narodową. Można tylko winszować sojusznika.

Jeżeli więc nie udało się osiągnąć nawet elementarnej jedności w regionie to w ogóle, o czym mówimy? Czas zacząć zadawać pytania o to, czy w ogóle istnieje jeszcze coś takiego jak europejska jedność i czy możemy liczyć na sojuszników w przypadku próby? Jeżeli bowiem nie ma już wspólnoty interesów politycznych, to niby, na jakiej podstawie jest opierana wiara we wspólnotę i pewność współdziałania sojuszników?

Nasi liderzy nie są liderami regionu, w Unii Europejskiej nie mają praktycznego znaczenia, rzekomy sojusznik w postaci Ukrainy, dawno zorientował się co do kreowania fikcji przez władze w Polsce i co najwyżej zdobywają się na gesty symboliczne. Do tego jeszcze obraziliśmy Rosjan wypowiedziami ministra spraw zagranicznych na temat narodowego charakteru frontów armijnych w Armii Czerwonej podczas II Wojny Światowej. Praktycznie wszystko, co można było popsuć aktywnie – popsuto.

Tymczasem większość mainstreamowych mediów w Polsce przedstawia opinii publicznej obraz jakiego wspólnego stanowiska państw regionu i trwania przy jedności państw europejskich, wszystko to okraszone sukcesami naszej dyplomacji i naszych polityków (o których nic nie wiadomo), ale liczy się to, że główny przekaz jest jedynie słuszny.

Społeczeństwo nawet, jeżeli nie jest okłamywane, to otrzymuje przekaz na temat faktów, których nie ma w rzeczywistości. Ktoś się boi powiedzieć prawdę o tym, że jesteśmy krajem osamotnionym w antyrosyjskiej argumentacji, której nie wyraża już chyba nikt w Europie, posługując się taką retoryką jak rusofobiczna część naszych elit.

W każdym bądź razie coś takiego jak „Grupa Wyszehradzka” to już czysta fikcja i marnowanie pieniędzy na niepotrzebny PR, no może wymiana młodzieży ma sens.

Coraz więcej jest głosów o konieczności zmiany ministra spraw zagranicznych, jak również premier i samego rządu. Jeżeli to miał być rząd „kontynuacji”, to także się nie udało. No chyba, że stan istniejący, to jest sukces? Może tak, przecież monopoliści słuszności wiedza lepiej…

KRAKAUER

 

Więcej postów