Polska buduje cywilizację wojny – Prof. A. Raźny

W świadomości Polaków sama nazwa NATO, podobnie jak transatlantyckiej opcji politycznej nabrała znaczenia słów – kluczy o charakterze wręcz magicznym zaś amerykańskie koneksje stały się powodem do chluby w biografiach elity nie tylko politycznej, ale również intelektualnej i artystycznej.

 

W momencie upadku PRL społeczeństwo polskie było przekonane, że takie inwazje Polski, jak najazd na Czechosłowację w 1968 roku z wojskami Układu Warszawskiego w ramach tzw. bratniej pomocy został wprawdzie na nas wymuszony, jednak był i pozostanie powodem do wstydu. Polacy byli przekonani, że był to precedens, który w nowej rzeczywistości nigdy się już nie powtórzy.

I choć była to jedyna tego typu operacja wojskowa Układu Warszawskiego, która przyniosła śmierć około dwustu osób, zadecydowała o negatywnej jego konotacji i negatywnej roli w historii stanowiących go państw członkowskich. Nasze społeczeństwo, oczekujące od lat upadku komunizmu, przyjęło rozpad Układu Warszawskiego – noszącego oficjalną nazwę Układu o Przyjaźni, Współpracy i Pomocy Wzajemnej – z ulgą, radością i nadzieją, że Polska nie będzie więcej musiała uczestniczyć w żadnej inwazji na jakikolwiek kraj.

Polacy dumnie zwrócili się ku Zachodowi, bo przecież bez rozlewu krwi wydostali się spod sowieckiej okupacji – jak nazwali postsolidarnościowi politycy i historycy IPN zależność PRL od ZSRR. Wychodzili z imperium zła, jakim był Związek Radziecki, a wkraczali do świata Zachodu, któremu wielu – nie tylko polityków, ale również uczonych i różnych autorytetów – przypisało atrybuty dobra jako stałych danych. A zatem, jeśli w tym świecie zdarzać by się miały wojny, to tylko sprawiedliwe – w obronie najwyższych, absolutnych wartości i w interesie ludzkości.

Stany Zjednoczone – hegemon tego „ imperium dobra” – traktowane były wówczas przez Polaków z nabożną czcią jako gwarant ładu światowego, sprawiedliwości i demokracji. Tę ostatnią, zgodnie z życzeniem hegemona, Polacy przyjęli za cel i sens istnienia nie tylko państwowego, ale również narodowego. Nikt nie śmiałby nawet pomyśleć, że stacjonowanie wojsk USA w Europie – pół wieku od zakończenia II wojny światowej, w dodatku po rozpadzie nie tylko ZSRR, ale również Układu Warszawskiego – jest okupacją starego kontynentu.

Świadomość Polaków – podobnie zresztą jak wszystkich Europejczyków – została tak ukształtowana przez amerykańską propagandę, że wojska USA i stworzonego dla interesów tego mocarstwa Sojuszu Północnoatlantyckiego zapewniają pokój nie tylko Europie, ale również całemu światu, w przeciwieństwie do wojsk sowieckich, których pobyt w krajach bloku komunistycznego miał zawsze charakter okupacyjny.

Ta świadomość polskiego społeczeństwa z czasów zimnej wojny ani na jotę nie uległa zmianie. Co więcej, została po 1989 roku podbudowana drogą perswazji, argumentacji i propagandy amerykańskiej tak mocno, iż Polacy uwierzyli w paradoks: skoro nie ma już Układu Warszawskiego, to koniecznością jest przystąpienie do NATO. Znalazłszy się w obszarze wpływów upragnionego „imperium dobra”, mimo swej wiary w jego wielki mit, rezygnacji z obrony własnych interesów i przyjęcia amerykańskiego modelu reform ustrojowych, a nade wszystko gospodarczych w postaci terapii szokowej Jeffreya Sachsa – firmowanej przez Leszka Balcerowicza – Polska nie otrzymała żadnych gwarancji swego bezpieczeństwa.

Otrzymała natomiast propozycję wstąpienia do NATO jako sojuszu wojskowego, stworzonego (4.04.1949) pierwotnie dla obrony militarnej Zachodu przez Związkiem Radzieckim, a po jego rozpadzie utrzymującego „równowagę strategiczną” między Wschodem i Zachodem. Gdy w 1996 roku prezydent USA Bill Clinton zapowiedział rozszerzenie sojuszu i zaproszenie do niego trzech państw należących w przeszłości do Układu Warszawskiego – Polski, Węgier i Czech – Polaków ogarnęła euforia. Odebrali to jako nagrodę za ich wytrwałe dążenie do niepodległości, a nade wszystko za Solidarność.

To miała być dla nas nie tylko nagroda, ale również automatyczna nobilitacja – uzyskanie statusu równych w tym elitarnym gronie „wolnego świata”.

Od połowy lat 90. zakładano w Polsce różne stowarzyszenia oraz kluby na rzecz NATO i opcji transatlantyckiej, podejmowano szereg misji do USA jako decydenta w sprawach sojuszu i hegemona demokracji. Nawiązano wszystkie możliwe kontakty ze Stanami Zjednoczonymi i jego instytucjami jawnymi i niejawnymi. Pobyt w USA na szkoleniu, stażu, stypendium, a tym bardziej amerykański grant stały się przepustką nie tylko do świata polskiej polityki, ale również nauki i kultury. Profitenci tych relacji z „imperium dobra” utworzyli najsilniejsze w Polsce lobby pronatowskie, sterowane przez wytrawnych agentów amerykańskiego wpływu, mających do dyspozycji wszystkie bez wyjątku media.

W świadomości Polaków sama nazwa NATO, podobnie jak transatlantyckiej opcji politycznej nabrała znaczenia słów-kluczy o charakterze wręcz magicznym, zaś amerykańskie koneksje stały się powodem do chluby w biografiach elity nie tylko politycznej, ale również intelektualnej i artystycznej.

W tym naiwnym, graniczącym ze zdradą polskich interesów otwarciu na amerykańskie wpływy nikt nie upatrywał niczego zdrożnego. Oczywiste przecież było, że trzeba się strzec jedynie agentury moskiewskiej i tropić ją do upadłego. Dlatego walkę z nią zaplanowano na długo i na kilka etapów. Teraz już wiadomo, że między innymi po to, aby utrzymywać polskie społeczeństwo w przekonaniu, że nawet po wstąpieniu do NATO i UE najgroźniejsi są dla nas nadal agenci KGB i Rosja.

Nikt nie ośmielił się formułować pytania, jakie służby tzw. Zachodu (że amerykańskie, to oczywiste – zgodnie z umową między Reaganem i Gorbaczowem – ale jakie inne jeszcze?) stały za gremium umawiającym się przy okrągłym stole w sprawie przyszłych losów Polski. Nikt również nie przejmował się wówczas tym, że przed wstąpieniem Polski do Sojuszu Północnoatlantyckiego (8.08.1997.) jego władze podpisały w Paryżu z Moskwą Akt Stanowiący o Wzajemnych Stosunkach, Współpracy i Bezpieczeństwie między NATO a Federacją Rosyjską (27.05.1997). Akt ten regulował wzajemne relacje jako partnerskie i określał taki poziom ich potencjału militarnego, który hamował wyścig zbrojeń.

Warto przypomnieć istotny jego fragment z rozdziału Zasady:

„Państwa członkowskie NATO i Rosja ponownie podkreślają, że państwa-strony powinny, indywidualnie lub wspólnie z innymi, zachować tylko taki potencjał militarny, jaki jest współmierny do ich indywidualnych lub wspólnych uzasadnionych potrzeb w dziedzinie bezpieczeństwa, z uwzględnieniem ich międzynarodowych zobowiązań, w tym także Traktatu CFE.

Każde państwo-strona oprze swą zgodę na postanowienia przekształconego Traktatu, dotyczące wszystkich narodowych pułapów sprzętu państw-stron, na swoich ocenach obecnej i przyszłej sytuacji w zakresie bezpieczeństwa w Europie.

Ponadto, w rokowaniach na temat przekształcenia Traktatu CFE państwa członkowskie NATO i Rosja, wraz z innymi państwami-stronami, będą dążyć do wzmocnienia stabilności poprzez dalszy rozwój przedsięwzięć na rzecz zapobieżenia jakiemukolwiek potencjalnie zagrażającemu zwiększeniu sił konwencjonalnych w uzgodnionych regionach Europy, w tym w Europie Środkowej i Wschodniej.

NATO i Rosja sprecyzowały swoje zamiary co do stanu swych sił konwencjonalnch w nowych warunkach bezpieczeństwa europejskiego i są przygotowane do konsultacji dotyczących rozwoju tego stanu w ramach Stałej Wspólnej Rady.

NATO potwierdza, że w obecnych i dających się przewidzieć warunkach bezpieczeństwa Sojusz będzie realizował swe zadania w dziedzinie zbiorowej obrony oraz inne zadania poprzez zapewnianie niezbędnej interoperacyjności, integracji i zdolności do wsparcia, a nie poprzez dodatkowe stałe stacjonowanie znaczących sił bojowych”.

I wówczas i potem nikt z decydentów ani też ze środowisk opiniotwórczych w Polsce nie wiązał tych zapisów z państwami NATO, które było przecież wizytówką „wolnego świata” i ”imperium dobra”. Należało pilnować Rosji i jej patrzeć na ręce.

Wprawdzie przed przystąpieniem Polski do Sojuszu jego wojska dokonały kilkakrotnie interwencji zbrojnej w byłej Jugosławii, ale propaganda transatlantycka zrobiła wszystko, aby przedstawić je jako „operacje pokojowe oraz stabilizacyjne” i w ten sposób uśpić sumienie tzw. światowej opinii publicznej, również polskiej. Zaczęto także rugować z oficjalnego języka pojęcie wojny, zastępując je w perfidny sposób terminami: „stabilizacji” i „misji” i „operacji”.

W sprowokowanych przez USA i Niemcy konfliktach zbrojnych w Jugosławii słynne działania pokojowe sojuszu miały charakter „operacji powietrznych lotnictwa NATO” Ich pierwsza faza miała miejsce w latach 1993-1995 i powinna być przesłanką do konkluzji, iż sojusz zmienił swój charakter i z obronnego przeszedł na pozycję agresora.

Polska stojąca wówczas w poczekalni do NATO otrzymała czerwony sygnał, który zlekceważyła. Zlekceważyła również kolejny, którym była druga faza „operacji powietrznych wojsk NATO” w byłej Jugosławii – trwające od marca do czerwca bombardowanie Serbii. Stanowi ono szczególny rozdział haniebnej historii NATO w powojennej Europie – a jednak nie ostudziło pronatowskiej euforii w Polsce ani też nie zrodziło głębszej refleksji geopolitycznej. Co więcej, nie zrodziło też refleksji moralnej.

Przyjęto zasadę, że NATO – podobnie jak USA – ma zawsze rację, nigdy się nie myli. Ta bezkrytyczna postawa Polski wobec ewidentnego zła moralnego, społecznego, cywilizacyjnego była jednym z ważniejszych świadectw transformacji naszej mentalności i naszego charakteru narodowego. Cywilizacja łacińska stawała się w szybkim tempie pustym hasłem. Jej trwałym elementem jest przecież wypracowana przez św. Augustyna i rozwinięta przez św. Tomasza filozofia pokoju, dopuszczająca wojnę jedynie jako środek wyjątkowy i ostateczny.

W De civitate Dei św. Augustyn podkreśla, że wojna jako środek ostateczny prowadzić musi do pokoju, który jest dobrem najwyższym, ściśle związanym z naturą człowieka. Nikt bowiem – jak pisze – nie dąży do wojny poprzez pokój, lecz prowadzi wojnę dla osiągnięcia pokoju. Św. Tomasz uszczegółowił problem wojny w ramach filozofii pokoju, dopuszczając tzw. wojnę sprawiedliwą, nazywaną słuszną, jako taką, której jedynym uzasadnieniem jest nadzieja sprawiedliwego pokoju. To jest zbudowana na gruncie chrześcijańskich wartości moralnych uniwersalna koncepcja, która stała się jednym z ważniejszych filarów cywilizacji łacińskiej.

Warto w tym miejscu przypomnieć, że ten najwybitniejszy chrześcijański filozof określił jednocześnie trzy warunki sprawiedliwej wojny: 1. decyzję o jej rozpoczęciu może podjąć jedynie prawowita władza publiczna 2. Sprawiedliwa wojna może toczyć się jedynie w imię słusznej sprawy, którą św. Tomasz określa za św. Augustynem jako: ukaranie agresora, naprawienie wyrządzonych krzywd, przywrócenie równowagi i zaprowadzenie porządku społecznego.

Ani jedna z wojen prowadzonych po II wojnie światowej przez USA – na Bliskim Wschodzie z udziałem Izraela jako strategicznego sojusznika – i NATO nie spełniała żadnego z tych warunków. Polskim piewcom cywilizacji łacińskiej nie przeszkadzał jednak i nie przeszkadza nadal ten antynomiczny wobec jej pokojowego charakteru wymiar Sojuszu Północnoatlantyckiego, który przekształcił się w światowego agresora.

Polska jako jego członek wzięła udział w sprzecznych z chrześcijańską moralnością i koncepcją pokoju wojnach USA w Iraku i Afganistanie, zgodziła się na bombardowanie Libii, a ostatnio Syrii. Nie zaprotestowała i nie protestuje, gdy w wyniku inicjowanych przez USA, Izrael i wspomaganych przez NATO krwawych rewolucji arabskich dokonywane jest ludobójstwo chrześcijan na Bliskim Wschodzie. Milczą polscy katolicy, a nade wszystko katolickie media, które nie cofają się nawet przed propagowaniem amerykańsko-natowskich „racji”. Co najwyżej puszczą informację o tym, że w świecie islamu prześladowani są chrześcijanie i ginie cywilna ludność. Nie przepuszczą jednak żadnej analizy, której autor odważyłby się przedstawić rolę USA, Izraela i NATO w prowokowaniu wojen na Bliskim Wschodzie i w będącym ich skutkiem ludobójstwie chrześcijan.

Nie ma w mediach ludzi, nie mówiąc już o środowisku polityków i elit opiniotwórczych, którzy powiedzieliby jasno polskiemu społeczeństwu, że są to działania godzące w chrześcijańskie wartości moralne i cywilizację łacińską. Nie ma nikogo, kto powiedziałby stanowczo, że wojny USA i NATO przekształciły się w permanentną wojnę globalną, za którą ponosi odpowiedzialność również Polska. Że z wojną globalną koordynowana jest wojna ekonomiczna prowadzona poprzez różnego rodzaju embarga i sankcje oraz narzucanie suwerennym państwom demokracji w amerykańskim stylu, genderyzmu i reform ekonomicznym w interesie MFW, Banku Światowego i ponadnarodowych korporacji.

Że również wojna ekonomiczna, wypowiedziana m.in. Iranowi, a ostatnio Rosji, nie ma nic wspólnego z cywilizacją łacińską, na którą powołują się nade wszystko tzw. prawicowe środowiska w Polsce.

Ich luminarze wiedzą o tym dobrze, ale wolą siedzieć cicho albo koncentrować się na kłótniach między PO i PiS, bo to niczym nie grozi, a nade wszystko usypia sumienie Polaków. Bezpiecznie też jest nadal pisać i mówić o groźnym komunizmie, a w obliczu trzeciej wojny światowej uprawiać wyłącznie politykę historyczną, z której ma wynikać jedno: największym zagrożeniem dla Polski i światowego pokoju jest Rosja. To ona i tylko ona chce nas unicestwić, bo skoro zaanektowała Krym (nikt w wiodących mediach nie mówi o jego powrocie do Rosji), to już nikt i nic jej nie powstrzyma i dojdzie do Odry.

Uzasadnieniem dla tej manipulacji jest wsparcie Rosji dla Donbasu, który nie uznał zamachu stanu w Kijowie i zbuntował się przeciwko nielegalnej władzy, odmawiającej milionom żyjących tu Rosjan prawa do ich rodzimego języka. W ramach tej manipulacji udział Polski w przygotowaniu przewrotu w Kijowie, wsparcie dla działań prezydenta Poroszenki przeciwko Donbasowi, pomoc wojskowa i zaopatrzenie w broń wojsk rządowych Ukrainy, które wszczęły wojnę domową jest działaniem szczytnym, bo prowadzonym do poszerzenia UE i NATO.

Celem tej zmasowanej propagandy wojenno-natowskiej jest całkowita dezorientacja polskiego społeczeństwa i ubezwłasnowolnienie wobec perspektywy globalnego kataklizmu wojennego. W jej ramach rugowana jest ze świadomości Polaków koncepcja rozbudowy polskiego potencjału militarnego nade wszystko w interesie Polski i zgodnie z nauką św. Tomasza – dla pokoju.

W myśl wytycznych „kwatery głównej” Polska ma się zbroić w ramach NATO, dla NATO i dla jego przyszłych nowych członków, m.in. Ukrainy – w imię nowych wyzwań, stających przed tym największym w świecie sojuszem wojskowym.

Najnowszym dla niego wyzwaniem jest oczywiście Rosja. Kto pamięta czasy komunizmu, ten uczciwie przyzna, że jest to propaganda w jego stylu, podejmowana w przekonaniu, że Polacy nie zorientują się, kto ich pcha do nowej wojny światowej. Propaganda amerykańsko-natowska uśpiła też pamięć polskiego społeczeństwa o nadchodzącej 70. rocznicy zakończenia II wojny światowej, aby nie zmobilizować „pacyfistów”, mogących pomieszać szyki strategom wojny permanentnej, której celem nie jest pokój, równowaga i sprawiedliwość, ale chaos, destrukcja, krzywda, poniżenie.

Wystarczy spojrzeć na skutki uderzenia na Afganistan i jego okupacji, na Irak, Libię, Syrię, którą zaatakowali najpierw uzbrojeni przez USA i członków NATO „bojownicy”- budujący obecnie na Bliskim Wschodzie Państwo Islamskie – a ostatnio bombardują samoloty amerykańskie. Znamienne, że w wyniku tych działań uległy zagładzie irackie i syryjskie enklawy chrześcijaństwa.

To, co jest skutkiem wojen USA i NATO trzeba nazwać cywilizacją wojny. Przerażające są jej świadectwa: śmierć setek tysięcy niewinnych ludzi, miliony uchodźców żyjące w obozach na cudzej ziemi, totalne zniszczenie, zapaść cywilizacyjna, a nade wszystko poczucie okrutnej krzywdy i poniżenia trawiące miliony ludzi – całe narody i społeczeństwa. Cywilizacja wojny jest hańbą XXI wieku i okryte nią polskie „elity” nie mają prawa odwoływać się do cywilizacji łacińskiej.

Prof. Anna Raźny

Więcej postów