Czy PiS zawiedzie swoich kresowych wyborców? Czy dojdzie do „miękkiej kapitulacji” ws. Ukrainy?

Wszystko wskazuje, że Prawo i Sprawiedliwość po raz kolejny zawiedzie swoich wyborców wywodzących się ze środowisk kresowych. I jako żywo – wyborcy ci wydają się być obciążeni czymś, co psychologia diagnozuje jako syndrom sztokholmski.

 Linia dzisiejszego sporu (konfliktu) pomiędzy Polską a Ukrainą przebiega przez dwie płaszczyzny. Pierwsza to pole pamięci historycznej – Ukraina nie dość, że konsekwentnie uchyla się od uznania tzw. rzezi wołyńskiej za zbrodnię ludobójstwa, to jeszcze umniejsza ją i relatywizuje (doszukując się np. mitycznej „polskiej winy”). Zarówno bezpośredni wykonawcy ludobójstwa, jak i jego ideolodzy, kreowani są dzisiaj na oficjalnych bohaterów Ukrainy (Roman Szuchewycz, Stiepan Bandera). Co więcej – państwo ukraińskie spenalizowało krytykę formacji, której oddziały brały w ludobójstwie Polaków bezpośredni udział (UPA). Z perspektywy polskiej jest to postawa nie do zaakceptowania. Drugi obszar konfliktu to realne działania – dyskryminacja społeczności polskiej we Lwowie (sprawa zwrotu kościoła Marii Magdaleny) oraz brak zgody na ekshumacje i upamiętnienia ofiar banderowskiego ludobójstwa na Wołyniu. Także takie działania ze strony państwa polskiego powinny być nie do zaakceptowania.

Większość reprezentantów tzw. środowiska kresowego konsekwentnie wspiera w kolejnych wyborach Prawo i Sprawiedliwość jako partię niepodległościową i patriotyczną. Niestety – w odniesieniu do współczesnego sporu polsko-ukraińskiego PiS zdaje się siedzieć okrakiem na barykadzie. Z takiej pozycji przed wyborami puszcza oko do środowisk kresowych, a po wyborach – zsuwa się z barykady na pozycje ukraińskie. Co właśnie możemy po raz kolejny obserwować.

Przed ubiegłorocznymi wyborami Prawo i Sprawiedliwość dawało do zrozumienia, że wreszcie przychyli się do postulatów środowisk kresowych, aby 11 lipca – rocznicę tzw. Krwawej Niedzieli na Wołyniu – uczynić Dniem Pamięci Męczeństwa Kresowian. Było w tym na tyle wiarygodne, że w zapewnienia uwierzyli nawet… posłowie samego PiS-u, jak Michał Dworczyk. W lutym złożył on projekt uchwały w tej sprawie, zaś w wypowiedzi dla portalu wPolityce.pl twierdził: „Ta data nie została wybrana ani przypadkowo, ani bez konsultacji. Tak naprawdę wychodzimy naprzeciw oczekiwaniom środowisk kresowych i naszych rodaków na Wschodzie. 11 lipca do tej pory był nieformalnie obchodzony jako Dzień Pamięci Męczeństwa Kresowian, teraz chcemy to usankcjonować. Wierzę, że od tej pory to będzie święto państwowe, co – mam nadzieję – przełoży się na stopniowy i konsekwentny wzrost świadomości o tym, co Kresy znaczą dla naszego społeczeństwa.” Ale jest już po wyborach, więc łatwowiernym i naiwnym można wylać na głowę wiadro zimnej wody. Wiadro to podaje odznaczony medalem przez Służbę Bezpieczeństwa Ukrainy Tomasz Sakiewicz, a wylewa sam prezes partii Jarosław Kaczyński. Oto fragment wywiadu, jaki Kaczyński udzielił „Gazecie Polskiej”. Sakiewicz: „Kontrowersje budzi data dnia pamięci – 11 lipca – która wiąże się wyłącznie z ludobójstwem dokonanym przez ukraińskich nacjonalistów. Można powiedzieć, że ludobójstwo dokonane przez Sowietów znika na drugim czy trzecim planie.” Kaczyński: „Ta data najpewniej zostanie zmieniona i dzień męczeństwa Kresowian będzie obchodzony 17 września.” Kaczor locuta, causa finita. Panie pośle Dworczyk, na przyszłość proszę pamiętać, że takie sprawy konsultuje się nie z jakimiś wrażymi „środowiskami kresowymi”, ale z kawalerem medalu SBU Tomaszem Sakiewiczem.

W tekście dla „Warszawskiej Gazety” nazwałem tę sytuacją „miękką kapitulacją” wobec ukraińskiego neobanderyzmu. Dlaczego miękką? Bo Kaczyński dodał: „Zbrodnie popełniane na naszych rodakach przez UPA muszą być nazwane ludobójstwem. Nie dopuszczam żadnej formy wybielania tego straszliwego czasu naszej historii, ze względu na dzisiejszą sytuację Ukrainy.” Tyle tylko, że wypowiedź „rzucona” w gazecie uleci, przeminie, zostanie zauważona jedynie przez czytelników. Natomiast w przestrzeni publicznej, w przestrzeni symbolicznej, tej skierowanej do całego narodu – nie będzie 11 lipca jako Dnia Męczeństwa Kresowian. Zostaną więc spełnione oczekiwania Ukraińców, polski parlament ulegnie ich naciskowi. Będzie niemal jak z Katyniem za PRL-u – wszyscy wiedzieli, że to sprawka Sowietów, ale oficjalnie było o tym cicho, sza.

Wróćmy tutaj do osi sporu na polu historii – nawet jeśli uznamy, że współczesna Ukraina na użytek swojej wewnętrznej narracji ma prawo do uchylania się od uznania tzw. rzezi wołyńskiej za ludobójstwo, do umniejszania i relatywizowania tej zbrodni, a nawet do wynoszenia na cokoły jej sprawców i ideologów – to państwo polskie tym bardziej ma prawo, a nawet obowiązek, aby na własnym terytorium promować własną, zgodną z polską wrażliwością i oceną narrację historyczną. Mówiąc obrazowo – na pomniki Bandery i UPA powinniśmy odpowiedzieć pomnikiem ku czci ofiar ludobójstwa dokonanego na Polskich Kresach przez OUN/UPA. Bez owijania w bawełnę.

Opublikowany został właśnie „List Ukraińców do Polaków” podpisany m.in. przez byłych prezydentów Ukrainy Leonida Kuczmę i Wiktora Juszczenkę (tego, który Banderę ogłosił bohaterem narodowym Ukrainy) oraz Światosława Szewczuka – najwyższego arcybiskupa ukraińskiego Kościoła grekokatolickiego. Czytamy w nim: „Prosimy o wybaczenie za popełnione zbrodnie i krzywdy – to nasz główny motyw. Prosimy o wybaczenie i tak samo przebaczamy zbrodnie i krzywdy uczynione nam – to jedyna formuła duchowa, która powinna być motywem każdego ukraińskiego i polskiego serca pragnącego pokoju i porozumienia.” Właściwie można zaakceptować. Jednak poprzedzający ten akapit fragment listu nie pozostawia wątpliwości, że jest to tylko „zasłona dymna”. Oto bowiem czytamy wcześniej: „W historii stosunków wzajemnych Ukraińców i Polaków jest wiele zarówno kart jednoczących nas jak braci, jak i krwawych. Wśród nich epizodem szczególnie bolesnym i dla Ukrainy, i dla Polski pozostaje tragedia Wołynia i polsko-ukraińskiego konfliktu lat drugiej wojny światowej, w wyniku którego zginęły tysiące niewinnych braci i sióstr.” Otóż – non possumus! Nie był to tylko „bolesny epizod”, zaś w czasie II wojny światowej nie trwał „polsko-ukraiński konflikt”. No chyba, że przyjmiemy, że w tym samym czasie trwał konflikt niemiecko-żydowski, bo sytuacja była podobna tylko w nieco innej skali: Niemcy Żydów mordowali, a Żydzi organizowali samoobronę (powstanie w getcie).

Niestety, Ukraińcy wciąż dążą do jednego: pomniejszenia ludobójstwa wołyńskiego i uznania go za „epizod” długotrwałego konfliktu między naszymi narodami. Tomasz Maciejczuk to dziennikarz, który obecnie posiada wydany przez Służbę Bezpieczeństwa Ukrainy zakaz wjazdu na Ukrainę. Wcześniej był korespondentem wojennym w Donbasie, angażował się we wspieranie Ukraińców w czasie walk z prorosyjskimi separatystami. Przestał – gdy na wschodzie Ukrainy natknął się na neobanderowskie ochotnicze bataliony, noszące in extenso symbole zbrodniczych formacji SS. Maciejczuk napisał kilka dni temu, komentując przytoczony list: „Po ponad dwóch latach rozmów z Ukraińcami, w tym także z weteranami UPA oraz ze współczesnymi ukraińskimi nacjonalistami, dochodzę do wniosku, że nasi wschodni sąsiedzi nie tylko nie są gotowi do rozmów o naszej wspólnej historii, ale również nie maja na to ochoty i nie zamierzają tego robić. Ukraińskie władze mają Polskę i Polaków za idiotów, służących im jedynie “w walce z Rosją” oraz w walce o kredyty i dotacje z Zachodu. Nasza rola to rola frajera robiącego wszystko za darmo i nie dbającego o swoje własne interesy. Wydawało mi się, że z momentem przyjścia PiS do władzy sytuacja ulegnie zmianie, jednak jak widać myliłem się i nie wstydzę się do tego przyznać.”

Niestety, jak widać – prezes Jarosław Kaczyński nadal się myli i ma zamiar grać rolę idioty i frajera, wspierającego Ukraińców w konflikcie z Rosją. Świadczą o tym czyny – wspomniana wypowiedź, wycofująca się z zamiaru uczczenia 11 lipca Dniem Męczeństwa Kresowian oraz nominacja krakowskiego dziennikarza Jana Piekło na ambasadora RP w Kijowie. Piekło jest znany z wypowiedzi popierających ukraińską narrację w kwestii ludobójstwa wołyńskiego – mówił o „epizodzie” i „polskiej winie”. Słusznie pyta ksiądz Tadeusz Isakowicz-Zaleski w liście otwartym do premier Beaty Szydło w sprawie ambasadora RP w Kijowie: „Czy byłoby możliwe, Szanowna Pani Premier, aby ambasador RP w Tel-Awiwie mógłby w ten sposób jak pan Jan Piekło zachowywać się wobec rodzin ofiar Holokaustu Żydów? Lub ambasador w Berlinie wobec rodzin ofiar KL Dachau, a ambasador w Moskwie wobec rodzin zesłańców na Sybir i do Kazachstanu? Z pewnością nie, bo to zakończyłoby się skandalem międzynarodowym.”

Postępowanie Prawa i Sprawiedliwości i prezesa Kaczyńskiego w jakiś sposób można zrozumieć. PiS to przecież partia postpiłsudczykowska, przywiązana do idei Ukrainy jako państwa „buforowego”, oddzielającego nas od Rosji. Natomiast w żaden sposób nie można zrozumieć, dlaczego PiS nie weryfikuje pewnych zdezaktualizowanych już koncepcji geopolitycznych. Piłsudski miał za partnera atamana Petlurę i wizję sojuszu planowanego po obronieniu przez Polaków Lwowa. Dzisiaj za partnerów po stronie ukraińskiej mamy neonacjonalistów. Czy tak miękki stosunek wobec nich można wytłumaczyć jedynie chęcią „powstrzymywania Rosji”, czy też może postsmoleńską traumą? W każdym razie cena jest zbyt wysoka. Oddano już nie tylko imponderabilia – polską godność i prawdę historyczną, ale także interesy polskiej mniejszości na Ukrainie. A można inaczej – czego dowodzi przykład polityki Węgier (pisała o tym na naszych łamach Marta Borzęcka w tekście „Utrata i pamięć wegierskich Kresów”).

Zbliża się Euro 2016 – więc przypomnijmy słowa trenera Kazimierza Górskiego: „Gra się na tyle, na ile przeciwnik pozwala”. Dzisiaj Ukraińcy wiedzą, że Polacy pozwolą im na wszystko. Trudno więc, aby szanowali nas jako partnera – na szacunek w polityce słabi nie zasługują. Już teraz Ukraińcy jasno przedstawiają swoje żądania: „Wzywamy naszych sojuszników, polskie władze państwowe i parlamentarzystów, aby nie przyjmowali jakichkolwiek niewyważonych deklaracji politycznych, które nie ukoją bólu i jedynie przysporzą korzyści naszym wspólnym wrogom. (…) Kierując się duchem braterstwa wzywamy razem do ustanowienia wspólnego Dnia Pamięci Ofiar Naszej Przeszłości i Wiary w Niepowtórzenie się Zła.” Czyli – ustanówmy Wspólny Dzień Pamięci Ofiar i Kata. Do tego ten postulat się w gruncie rzeczy sprowadza.

Wyborcy ze środowisk kresowych od lat konsekwentnie popierają Prawo i Sprawiedliwość (choć oczywiście jest mniejsza część, która głosowała w ostatnich wyborach na Ruch Kukiz’15). Jak się zanosi – znów zostaną zawiedzeni. W swoim wsparciu PiS-u przypominają więc ofiary syndromu sztokholmskiego (miłość ofiary do porywacza-kata), albo ofiary przemocy domowej – kiedy kocha się tego, który bije, potem obiecuje, że się poprawi, a potem znów tłucze. Czy właśnie nachodzi dla Kresowiaków czas kolejnego łomotu, jaki spuści im kochające PiS?

MARCIN HAŁAŚ

Więcej postów