Polityka na bombach jądrowych

Trzyipółmetrowe aluminiowe cygaro waży ponad 300 kg. Wewnątrz kryje się głowica zawierająca kilka kilogramów plutonu o najwyższej czystości. Tak wygląda taktyczna jądrowa bomba lotnicza B61.

 

Ma kilkanaście razy większą moc niż ładunek zrzucony na Hiroszimę. Co by się działo, gdyby takie bomby przerzucono do którejś z baz lotniczych w Polsce, a piloci naszych F-16 zaczęliby ćwiczyć ataki jądrowe?

To mało prawdopodobny scenariusz, ale wojskowi NATO na pewno go rozważają. Rosja nie tylko nieustannie przypomina Zachodowi, że jest mocarstwem atomowym, ale także grozi, że sięgnie po swoje głowice. W zeszłym tygodniu Władimir Putin ogłosił, że do “służby czynnej” wejdzie dodatkowych 40 rakiet międzykontynentalnych przenoszących ponad setkę głowic jądrowych.

Wczoraj zastępca sekretarza rosyjskiej Rady Bezpieczeństwa Jewgienij Łukjanow powiedział, że Polska i Rumunia “automatycznie stają się celami”. A do tego dwa lata temu przerabialiśmy już wielkie manewry, podczas których Rosjanie ćwiczyli atak jądrowy na Warszawę. Są też doniesienia wywiadu USA o testach nowych rakiet średniego zasięgu zabronionych przez traktaty.

Amerykańskie czołgi, które zostaną rozmieszczone na wschodniej flance NATO, to za mało, by odpowiedzieć na rosyjskie zagrożenie nuklearne. Na atomówki odpowiada się atomówkami.

Władimir Putin, strasząc bronią jądrową, zachowuje się jak Nikita Chruszczow na przełomie lat 50. i 60. Ówczesny sekretarz generalny rządzącej partii komunistycznej podczas spotkania z jednym z amerykańskich polityków zapytał go, skąd pochodzi, a potem na mapie zaznaczył jego miasto czerwoną kredką. By je oszczędzić podczas ataku jądrowego. Dowodem na radziecką potęgę miała być detonacja największej w historii, 58-megatonowej bomby jądrowej nad poligonem na Nowej Ziemi w 1961 r. To wszystko – łącznie z bombą o wielkiej mocy – było jednak blefem.

Putin nie blefuje. Zachód przyglądał się, jak Rosja pod jego rządami modernizowała swój atomowy arsenał. I nie reagował. Teraz Putin może nim straszyć. Wojskowi analizują różne scenariusze, ale decyzje podejmują u nas politycy. Dlatego szansa na to, że Zachód odpowie mu tym samym, jest niewielka.

Najbliższy Polski magazyn bomb B-61 znajduje się przy bazie lotniczej w Büchel, między Trewirem a Koblencją. Niemcy wkrótce nie będą mieli czym ich przenosić, bo myśliwsko-bombowe tornada zastąpią eurofighterami, pod które bomb jądrowych podczepić się nie da. Natomiast polskie F-16 można w nie uzbroić.

Łatwo sobie jednak wyobrazić, co by się działo w Europie, gdyby NATO zdecydowało się na taki ruch. Co innego nakładać na Moskwę sankcje czy przerzucić na wschodnią flankę NATO kilkadziesiąt amerykańskich czołgów, a co innego wyciągać z arsenałów atomówki.

Dla europejskich społeczeństw, w tym także dla Polaków, które od roku przyzwyczajają się do myśli, że czasy pokoju i stabilności to przeszłość, byłoby to za dużo. Broń atomowa instynktownie wywołuje w ludziach strach.

Kreml opinią Rosjan się nie przejmuje. Dla wielu z nich nowe rakiety międzykontynentalne to zresztą powód do dumy. Dlatego Moskwa tak ostro podbija stawkę. Liczy, że w nuklearnej licytacji spanikowany Zachód w końcu rzuci kartami.

 I odejdzie od stołu.

 Bartosz T. Wieliński

Więcej postów

3 Komentarze

  1. Autor pan Bartosz, ma powa?nie wybuja?? fantazj?. Chce uzbroi? polskie F-16 w atomówki. Po pierwsze F-16 nie s? przeznaczone do obrony Polski. Po drugie – nawet jakby je uzbroi? to pozostaje problem jak przedrze? si? nad Rosj?. No za?ó?my, ?e si? uda?o, to co z wiatrami które przynios? nad Polsk? chmur? radioaktywn? i ska?? nasz? ziemi? bardziej ni? Czernobyl. No i najwa?niejsze – a co je?li Rosjanie odpowiedz??

Komentowanie jest wyłączone.