Dziecko zmarło mi na rękach

Widok tego poparzonego maluszka zostanie mi w pamięci do końca życia – opowiada drżącym głosem Błażej Wilk (42 l.) z Polkowic (woj. dolnośląskie). W czasie piekła, które rozpętało się w greckim kurorcie Mati, pomagał ratować rannych. Niestety 6-miesięczny chłopczyk, którego próbował reanimować, zmarł mu na rękach…

– Wakacje w Grecji to miał być nasz wymarzony rodzinny wyjazd – mówi Faktowi pan Błażej. Z żoną i dwójką dzieci zamieszkali w wynajętej willi. Z dnia na dzień idylliczny obraz greckiej Attyki zmienił się jednak morze zgliszcz! Jęzory ognia zaczęły się zbliżać do centrum Mati. Ogarniały hotele, pochłaniały sklepy i domy. Gdy było już naprawdę źle, Polak eskortował żonę i córkę do miejsca ewakuacji.

Z synem zaś pobiegł na plażę pomagać ratować ludzi. W dymie, wśród spanikowanych i poparzonych ludzi, dwaj Polacy byli jednymi z nielicznych, którzy zachowali zimną krew. – Biegaliśmy do najbliższych domów i wyciągaliśmy rannych ludzi – opowiada pan Błażej. W pewnym momencie na plaży pojawiła się młoda Greczynka z malutkim dzieckiem na rękach.

– Była poparzona, ale przytomna. Błagała, by ratować jej dziecko – mówi nasz rozmówca i dodaje po chwili: – Od tej pory liczyło się dla mnie tylko życie tego malucha.

Polak reanimował chłopczyka. Potem przekazał nieprzytomnego niemowlaka strażakom, którzy zjawili się na plaży. – Pojechaliśmy wszyscy na pogotowie. Tam okazało się, że maluch już nie żyje. Poczułem, jakby coś we mnie pękło. Wiem, że matka tego dziecka wciąż jest w szpitalu – mówi Polak. Załamany i zrozpaczony zaczął szukać żony i córki. Na szczęście całe i zdrowe odnalazł je dwie godziny później. – Te wakacje sprawiły, że czujemy się nierozerwalnie związani z Mati i jego mieszkańcami. Niebawem tam wrócimy – mówią zgodnie małżonkowie.

FAKT.PL

Więcej postów