Czy Rosja chce zająć Polskę?

Czy Rosja chce zająć Polskę

Największym strachem, motorem działania, i ostatecznym argumentem, dla różnego rodzaju polskich rusofobów jest ich wyobrażenie Rosji, która zbrojnie opanowuje i okupuje obecną Polskę.

Zajmę się pokrótce tą sprawą i spróbuję ocenić czy te ich obawy są zasadne, czy rzeczywiście należy się bać możliwości podjęcia, ze strony Rosji, takich działań.

Dawno minęły czasy, gdy opanowanie jakichś terenów wiązało się z pewnym zyskiem związanym z możliwością pobierania podatków, danin czy uzyskiwania służby wojskowej od wasali podczas wojny. Tak było, i to też nie zawsze, w czasach przednowoczesnych, gdy nie istniały jeszcze narody. Wszak pamiętać też należy, że i wówczas zdarzały się przykre incydenty w rodzaju „nieszporów sycylijskich”, kiedy miejscowa ludność powstawała przeciwko wojskom uznawanym za obce.

Obecnie zaś, zajmując jakieś terytorium, poważny imperialista musi myśleć jak zapewnić jego normalne funkcjonowanie i rozwój i to nie tylko obecnie, ale i w dłuższej perspektywie. Ów imperialista zwyczajnie musi czuć się odpowiedzialny za podporządkowany obszar. To niestety wiele kosztuje, nadweręża zasoby państwa tworzącego imperium i w efekcie może prowadzić do kryzysu i rozpadu imperium. Wszystko są to znane kwestie, które opisał m.in. Paul Kennedy w pracy „The Rise and Fall of the Great Powers” (1987).

Ten efekt angażowania i wyczerpywania własnych zasobów dotyczył także Rosji, która budując imperium pod nazwą ZSRR i szerzej bloku wschodniego faktycznie mocno subsydiowała części składowe. I tak, jeśli przeliczy się dostarczaną Polsce z ZSRR ropę naftową i gaz ziemny według cen światowych z roku 1981, to otrzymamy kwotę 5,5 miliarda ówczesnych dolarów rocznie. Takiego obciążenia gospodarka polska nie byłaby w stanie udźwignąć. Produkcja przemysłu stałaby się zupełnie nieopłacalna i zamknięto by większość zakładów produkcyjnych. Jasno wynika z tego, że funkcjonowanie gospodarki PRL było oparte na subwencjonowaniu przez ZSRR.

Po zerwaniu tych zależności i zakończeniu dostarczania tanich surowców przez ZSRR przemysł PRL zakończył prawie swe funkcjonowanie.

Podobnie przebiegało to dla pozostałych krajów bloku wschodniego gdzie załamanie gospodarcze, związane z ograniczeniem relacji z Rosją, skutkowało nawet kryzysem demograficznym. Obecnie widać to szczególnie w odniesieniu do Ukrainy, która od czasu postawienia na relacje z Zachodem doświadcza spadku dochodu narodowego i masowej emigracji. Problem polega na tym, że z uwagi na rozmiary tego państwa, także i Zachód nie pali się by je wziąć na utrzymanie i wmontować w swój system gospodarczy. Odnowienie rozpadającej się infrastruktury i dostosowanie do zachodnich norm pociągnie za sobą ogromne koszty do poniesienia których nikt nie jest gotów.

Rosja obecnie subsydiuje Białoruś, a to dlatego, że ten kraj leży na głównym kierunku strategicznym, z którego wielokrotnie (1610, 1708, 1812, 1915, 1941) wyprowadzane były uderzenia z zachodu skierowane na Moskwę.

Z tego względu Rosja nie może pozwolić sobie na odsłonięcie tej drogi. Powoduje to jednak konieczność dofinansowywania Białorusi i dopuszczenia na swój rynek, na zasadach preferencyjnych, białoruskich towarów. Co do wielkości tego finansowania, to znany rosyjski politolog i wicedziekan wydziału gospodarki światowej i polityki światowej Wyższej Szkoły Gospodarki Andriej Suzdalcew oblicza je na 8-9 mld dolarów rocznie, czyli ok 1000 dolarów na jednego obywatela Białorusi. Tylko do 1 stycznia 2013 roku, wartość tej pomocy wyniosła łącznie 72 mld dolarów.

Polska liczy cztery razy więcej mieszkańców niż Białoruś i zapewnienie jej takiego poziomu wsparcia jak Białorusi kosztowałoby Rosję ok. 40 mld dolarów rocznie. Rosja chce zwiększyć poziom życia własnych obywateli i w żadnym wypadku nie jest gotowa na ponoszenie takich ciężarów, które by były nie do uniknięcia w przypadku opanowania i kontrolowania obecnej Polski. Utrzymanie imperium kosztuje bardzo drogo i nie po to Rosją wycofała się z tych trenów, wręcz je porzuciła, po roku 1991, żeby teraz znowu do tego wracać. Jeśli zaś chodzi o obecny kryzys na Ukrainie związany z sytuacją na Donbasie oraz włączeniem Krymu do Rosji, to jest to spowodowane obecnością tam wielkiej mniejszości rosyjskiej, której prawa są coraz bardziej ograniczane. Ostatnio władze Ukrainy chcą zlikwidować używanie języka rosyjskiego, w szkołach dla mniejszości. Wobec takiej sytuacji władze żadnego kraju, którego rodacy byliby podobnie prześladowani, nie byłyby obojętne. Presję na Ukrainę wywierają także Węgry i Rumunia. Węgry czynią to w ostrej formie blokując rozmowy Ukrainy z NATO.

Kwestie zagrożenia konfliktem z Rosją wywołanym sporem wokół praw mniejszości rosyjskiej Polski nie dotyczą, gdyż nie ma tu żadnej liczącej się mniejszości rosyjskiej.

Ponadto Rosja nie wysuwa wobec Polski żadnych roszczeń terytorialnych, majątkowych, czy prawnych (takie roszczenia wysuwają wobec Polski zupełnie inne państwa, czasami nawet bardzo odległe).

Zatem obawy o konflikt zbrojny nie znajdują uzasadnienia.

Władze rosyjskie także wysyłają sygnały, że do wojny się nie szykują.

Od roku 2017 Rosja tnie wydatki na zbrojenia i w roku 2020 mają być one aż o 25 proc. mniejsze niż w roku 2016. Rezygnują też z wprowadzania do seryjnej produkcji wielu nowych modeli uzbrojenia, w tym czołgu Armata i samolotu SU-57.

W świetle tych wszystkich faktów straszenie polskiego społeczeństwa wojną z Rosją jest dziwne, szkodliwe i niezrozumiałe.

Taki pogląd wyrażał nawet prezes Kaczyński. Oczywiście, przyznać trzeba, że obecna polska armia jest słaba i jej wzmocnienie jest bardzo pożądane, ale czynienie tego kosztem środków przeznaczonych na rozwój, czy bardzo ważne cele społeczne, nie jest właściwe ani racjonalne.

STANISŁAW LEWICKI

Więcej postów