Hiszpanii brakuje de Gaulle’a

Plan najbardziej zdeterminowanych secesjonistów z partii CUP jest prosty, chcą doprowadzić do niepodległości Katalonii, aby potem łatwiej móc przeprowadzić rewolucję marksistowską i anarchistyczną – mówi Jędrzejowi Bieleckiemu hiszpański historyk Juan Sisinio Pérez Garzón.

Rzeczpospolita: Połowa Katalończyków jest za niepodległością, połowa przeciw. Z każdym dniem napięcie rośnie, we wtorek przewodniczący rządu regionalnego Carles Puigdemont może ogłosić niepodległość. Czy wybuchnie nowa wojna domowa?

Juan Sisinio Pérez Garzón: Mamy dziś zasadniczą różnicę w stosunku do 1936 r. Przede wszystkim nie doszło do podziału w armii. Wojna domowa wybucha, jeśli naprzeciw siebie stają wrogie siły zbrojne. 81 lat temu zbuntowała się część armii, ale reszta pozostała wierna legalnemu rządowi Republiki, który dodatkowo mógł liczyć na wsparcie uzbrojonych milicji związkowych i anarchistycznych. W samej Barcelonie Guardia Civil (zmilitaryzowana policja – red.) pozostała wierna Republice. Dziś rząd Katalonii być może mógłby liczyć na wierność Mossos d’Esquadra, ale to jest bardzo ograniczona formacja lokalnej policji. Narodowy ruch kataloński jest zresztą całkowicie pokojowy.

Dla wielu Katalończykom działania hiszpańskiego rządu zaczynają jednak przypominać czasy Franco. Odpowiedzialny za dyplomację w rządzie regionalnym Raül Romeva powiedział „Rzeczpospolitej”, że w Madrycie rządzą „spadkobiercy frankizmu”.

Narracja, zgodnie z którą Katalonia w sposób szczególny ucierpiała w czasie wojny domowej, nie jest prawdziwa. Znacznie poważniejsze represje ze strony Franco spotkały Andaluzję, Estremadurę, Kastylię, Galicję, Kraj Basków. Bunt faszystów zaczął się na południu Hiszpanii od protestu latyfundystów wspieranych przez część armii przeciw reformie rolnej. Chłopi katalońscy takiej represji ze strony przeciwników przejęcia przez państwo ziemi nie przeżyli. Katalońscy nacjonaliści próbowali zbudować niepodległą Katalonię ze wsparciem Francji i Wielkiej Brytanii, ale gdy to się nie udało, oddali Barcelonę siłom Franco bez walki, podczas gdy Madryt długo się bronił. Na filmach widać, jak Franco wita wielu mieszkańców Barcelony, wśród Katalończyków też nie brakowało więc faszystów. Wizja Katalonii walczącej samodzielnie przeciw Franco nie jest więc zgodna z prawdą. Gdy zaś idzie o ocenę Romevy, nie możemy zapomnieć, że od czasu ustanowienia demokracji rząd Hiszpanii wprowadził jedną z najbardziej postępowych legislacji na świecie, choćby w sprawie aborcji, małżeństw homoseksualnych, praw obywatelskich, powszechnego systemu zabezpieczeń zdrowotnych, legalizacji imigracji. Jak tu można więc mówić o frankizmie!?

Jeśli Puigdemont rzeczywiście ogłosi niepodległość, Madryt może odpowiedzieć likwidacją autonomii Katalonii. To byłoby skuteczne rozwiązanie?

Nie wiadomo. 30–40 proc. Katalończyków – wśród nich ludzie bardzo aktywni, młodzi, wykształceni – jest przekonanych do niepodległości. Całkiem możliwe, że zorganizują ruch obywatelskiego nieposłuszeństwa, strajk generalny. Jednocześnie sam Josep Fontana, znany profesor historii z Barcelony, kataloński nacjonalista, podkreśla, że jednostronna deklaracja niepodległości nie ma sensu, bo żyjemy w świecie zbyt zintegrowanym, świecie globalnych współzależności. Nie może sobie na to pozwolić nawet potężna Wielka Brytania, która latami będzie negocjowała wyjście z Unii. Bez uzgodnienia warunków niepodległości z zagranicą Katalonia straci kontrolę nad przestrzenią powietrzną, pozostanie bez waluty, umów handlowych, nie będzie miała niczego. To będzie zupełny chaos, czego zapowiedzią jest masowa ucieczka największych katalońskich firm z Barcelony. Nie wiemy więc, czy kiedy Katalończycy zaczną tracić oszczędności życia, nadal będą popierać secesję.

Ale nie wiemy też, do jakiego stopnia lojalni wobec hiszpańskiego rządu będą funkcjonariusze katalońskiej administracji. To zupełnie nowa sytuacja. Wśród secesjonistów najbardziej zdeterminowana jest Candidatura d’Unitad Popular (CUP), ugrupowanie mniejszościowe, ale świetnie zorganizowane. To oni ukryli urny przed policją, zorganizowali referendum. Ich plan jest prosty: chcą doprowadzić do niepodległości Katalonii, aby potem łatwiej móc przeprowadzić rewolucję marksistowską i anarchistyczną. To ugrupowanie będzie hiszpańskim władzom szczególnie trudno kontrolować.

Przywódcy secesjonistów uważają jednak, że okres kryzysu będzie przejściowy i gdy już uwolnią się od Hiszpanii, Katalonia stanie się o wiele bogatsza niż dziś. Mówią, że wystarczy spojrzeć, jak bogate kamienice ma Barcelona, a co stoi choćby w Sewilli…

Francuski pisarz Stendhal w 1838 r. odwiedził Barcelonę i nie mógł się nadziwić, dlaczego cała Hiszpania kupuje katalońskie sukna i ubrania, choć kosztują cztery razy więcej niż brytyjskie. Otóż wielka burżuazja barcelońska, która była podstawą katalońskiego nacjonalizmu, wyrosła na hiszpańskim protekcjonizmie i potem długo broniła go przeciwko próbom wprowadzenia liberalnej polityki handlowej przez Madryt. Dzięki temu miała gwarantowany rynek całego kraju, nie musiała eksportować, konkurować za granicą, no, może poza sprzedażą alkoholu na Kubie. Wszystko zmieniło przystąpienie Hiszpanii do Unii, dziś mamy rynek otwarty, ale Katalończycy włączyli się do niego już z ogromnym doświadczeniem w prowadzeniu biznesu, z potężnym kapitałem, który uzbierali w Hiszpanii.

Czy przyznając w 1978 r. w konstytucji ogromną autonomię Katalonii, w szczególności w zakresie szkolnictwa, Hiszpania nie okazała się naiwna?

Kiedy ktoś mówi o narodzie katalońskim w Hiszpanii, zawsze mam ochotę go skorygować: to jest połowa narodu, reszta żyje na północ od Pirenejów, we Francji. Tylko że o tym się nie mówi, bo Francja nigdy Katalończykom nie przyznała autonomii, nie dała możliwości rozwoju języka. W 1978 r. hiszpańscy politycy sądzili, że budują kraj wielonarodowy, wielokulturowy, ale harmonijny. Lecz kataloński nacjonalizm od zawsze cechowała wrogość do tego co hiszpańskie, poczucie wyższości bogatych klas Barcelony wobec biednej Andaluzji czy Kastylii. I na odwrót: jeśli pojedzie się do Walencji, przekona się, jak silny jest tam antykatalonizm, wrogość plantatorów pomarańczy do burżuazji sąsiedniej Katalonii. Ale 40 lat temu wielu wydawało się, że to wszystko da się łatwo przezwyciężyć…

Czy jednak ustrój sprzed 40 lat nie stał się już archaiczny, skoro połowa mieszkańców kluczowej prowincji go nie chce? Czy nie trzeba pójść śladem Francji, która w połowie lat 50. XX w. przeszła z IV do V Republiki?

Tylko że my nie mamy dziś naszego Charlesa de Gaulle’a. W historii bardzo wiele zależy od polityków, którzy są u władzy. W Jugosławii na początku lat 90. doszło do wojny, bo żaden z przywódców nie potrafił jej powstrzymać. Ale w tym samym czasie w Unii dzięki Helmutowi Kohlowi, François Mitterrandowi i Felipe Gonzálezowi udało się dokonać skoku w integracji Unii, wchłonąć zjednoczone Niemcy. Niestety, dziś w Hiszpanii Mariano Rajoy działa na krótką metę.

A co by zrobił de Gaulle?

Chwycił byka za rogi: zaproponował jakieś trwałe rozwiązanie, federację, konfederację czy odłączenie Katalonii. I poddał to pod głosowanie, ale z wymogiem podwyższonej większości – dwóch trzecich głosów. Bo to byłyby decyzje nie na cztery lata, jak to się robi dziś, tylko dla wszystkich na całe życie. ©?

Juan Sisinio Pérez Garzón jest profesorem historii współczesnej na Uniwersytecie de Castilla La Mancha

RP.PL

 

 

Więcej postów