Dramatyczne wyznanie zgwałconej tłumaczki: jestem na skraju wyczerpania…

Gwałt. To słowo w ostatnim czasie było odmieniane chyba przez wszystkie przypadki. Nagłe zainteresowanie tematem spowodowała bez wątpienia sprawa 36-letniej Polki brutalnie zgwałconej na plaży w Rimini. Kobieta i jej partner zostali napadnięci przez czterech pochodzących z Afryki mężczyzn. Sprawa spotkała się ze zdecydowaną reakcją polskich władz, które podjęły wszelkie możliwe kroki, by zatrzymać bandytów. Pojawiły się głosy, że na podobną gorliwość ze strony polskiego wymiaru sprawiedliwości inne ofiary gwałtów wcześniej nie mogły liczyć. – Moja sprawa toczy się już czwarty rok. Gwałciciele mieszkają kilka ulic dalej, wiodą normalne życie, a ja jestem na skraju wyczerpania – mówi pani Aleksandra z Elbląga.

Gwałt w Rimini

Informacja o napadzie na Polkę i jej partnera w Rimini wywołała błyskawiczną reakcję polskich władz. Na polecenie ministra sprawiedliwości, prokuratora generalnego Zbigniewa Ziobro, w sprawie zostało wszczęte polskie śledztwo. Powołano też specjalny zespół śledczych, który udał się do Rimini, by wspólnie ze stroną włoską brać udział w poszukiwaniu gwałcicieli. W międzyczasie, wiceminister sprawiedliwości Patryk Jaki umieścił emocjonalny wpis na Facebooku:

„Za #rimini dla tych bydlaków powinna być kara śmierci. Choć dla tego konkretnego przypadku przywróciłbym również tortury. Zawsze byłem i jestem zwolennikiem kary śmierci. I nawet nie próbujcie mnie atakować poprawnością polityczną. Mam to gdzieś i zdania nie zmienię” – napisał Patryk Jaki.

W sobotę włoska policja pojmała bandytów. Zatrzymano dwóch Marokańczyków w wieku 15 i 16 lat, 17-letniego Nigeryjczyka i 20-letniego Kongijczyka. – Presja, którą udało się stworzyć, również z udziałem polskiego państwa doprowadziła do sukcesu. My od pewnego momentu wiedzieliśmy, że kiedy znamy tożsamość napastników, to złapanie ich to wyłącznie kwestia czasu – powiedział Patryk Jaki na antenie TVN24.

Zapowiedział też dwukrotne zwiększenie maksymalnej kary za gwałt, co oznacza podniesienie górnej granicy z 15 do 30 lat. Procedury legislacyjne mają zacząć się już w tym roku.

Dlaczego dopiero teraz? Czy słowo gwałt nagle nabrało innego znaczenia? Czy na podobne zaangażowanie polskiego wymiaru sprawiedliwości mogły liczyć inne ofiary – kobiety zgwałcone w Polsce, przez naszych krewkich rodaków?

„Nie powstrzymał ich ani mój atak epilepsji, ani to, że niedawno poroniłam”

Dla porównania przypomnijmy historię pani Aleksandry, zgwałconej tłumaczki z Elbląga, która o sprawiedliwość walczy już od czterech lat. Dramat kobiety rozegrał się w nocy z 12 na 13 września 2013 roku podczas szkolenia w Kaliningradzie. Brała w nim udział grupa pracowników Wojewódzkiego Szpitala Zespolonego w Elblągu. Pani Ola pojechała tam w charakterze tłumaczki.

Do gwałtu miało dojść po oficjalnej kolacji, w której udział brali oskarżeni mężczyźni oraz ich ofiara. Jak wynika z relacji pani Aleksandry, Mariusz C., ratownik medyczny, zgwałcił ją dwukrotnie. Jego kolega, Jarosław G., także ratownik, zmuszał ją do wykonywania innych czynności seksualnych. W rozmowie z Fakt24.pl pani Aleksandra wyznała, że jej oprawców nie powstrzymał ani jej atak epilepsji, ani informacja, że niedawno poroniła.

– W trakcie gwałtu miałam atak padaczki, który objawił się częściową utratą świadomości. Nie byłam w stanie się poruszyć, nie mogłam uciec. Zanim jeden z ratowników mnie zgwałcił, mówiłam mu, że jestem chora na epilepsję. Gwałciciel po prostu to wyśmiał – twierdzi kobieta.

Według pani Aleksandry, zwłaszcza jeden ze sprawców był wobec niej wyjątkowo brutalny.

– Zgwałcił mnie dwa razy. Był silny. Muskularny. Śmiał się z mojej choroby. Pamiętam, jak śmiał się też, że mam duży brzuch, na co odpowiedziałam, że właśnie poroniłam. Gwałcił mnie dalej. Potem był krótki atak padaczki. Widział chyba, że w czasie ataku nie mogę kontrolować ciała i po nim stałam się taka słaba… Zresztą ciągle, od początku byłam słaba, przerażona, płakałam, prosiłam by przestał, mówiłam o tym, że on ma żonę, ja męża i dzieci, a on wkładał łapska we mnie, przewrócił mnie na ziemię, czułam go w sobie, ten ogromny ból, rozrywający… – płacze kobieta.

„To, co zrobił ze mną wymiar sprawiedliwości jest straszne”

Po powrocie pani Aleksandra natychmiast udała się na policję. – Pomimo tego, że podałam nazwiska sprawców, policjanci nie zamierzali ich niepokoić. Nikt się do nich nawet nie pofatygował. To ja zostałam potraktowana jak przestępca. Po dwóch tygodniach od złożenia zawiadomienia o gwałcie policja umorzyła sprawę. Dlaczego? Tego nie wiem do dziś. Musiałam wynająć prawnika, by na własną rękę dochodzić sprawiedliwości – mówi pani Aleksandra.

Pierwszy proces odbył się w maju 2015 roku. Wówczas Sąd Rejonowy w Elblągu wydał bulwersujący wyrok, w którym skazał Mariusza C. zaledwie na 2 lata więzienia w zawieszeniu na 5 lat, natomiast drugiego z oskarżonych, Jarosława G., na 8 miesięcy pozbawienia wolności, w zawieszeniu na 3 lata. Decyzja sądu odbiła się szerokim echem i wywołała powszechne oburzenie.

Obie strony odwołały się od wyroku i wniosły apelację. Ostatecznie Sąd Okręgowy uchylił wyroki Sądu Rejonowego i zwrócił sprawę do ponownego rozpatrzenia. Pani Aleksandra walczyła o przekazanie sprawy innemu sądowi niż elbląski, jednak Sąd Najwyższy odrzucił jej wniosek. Ta decyzja całkowicie załamała kobietę.

– Dlaczego naraża się mnie na kolejne przesłuchania, w tym samym miejscu, przez tych samych ludzi, dlaczego wciąż muszę żyć z tą traumą i przeżywać ją od nowa? – zastanawiała się pokrzywdzona. – Gwałt zabiera godność, jest wielkim koszmarem, ale to, co robi ze mną wymiar sprawiedliwości jest straszne.

Ponowny proces byłych ratowników medycznych rozpoczął się w Sądzie Rejonowym w Elblągu w marcu 2016 r. Do tej pory odbyło się sześć rozpraw, na których pani Aleksandra się nie pojawiła, bo – jak twierdzi – nie miała siły stanąć twarzą w twarz ze swoimi oprawcami. Ten akt bezsilności został „przykładnie” ukarany przez elbląski sąd mandatem w wysokości 500 zł!

– Pokrzywdzona nie stawiła się na trzech rozprawach, podczas których jej obecność była obowiązkowa: 10 maja, 20 września i 22 listopada 2016 r. Pierwsza nieobecność została usprawiedliwiona, dwie kolejne nie, dlatego sąd zadecydował o zastosowaniu wobec pokrzywdzonej środków dyscyplinujących w postaci grzywny w wysokości 500 zł. Pełnomocnik kobiety wniósł zażalenie od tej decyzji, ale w grudniu sąd utrzymał to postanowienie w mocy – poinformowała w rozmowie z Fakt24.pl sędzia Dorota Zientara, rzecznik prasowy Sądu Okręgowego w Elblągu.

– Nie chciałam mieć styczności z moimi oprawcami, a także z ich adwokatami, którzy potraktowali mnie w sposób karygodny. Dlatego walczyłam o wideokonferencję. Przez długi czas sąd ignorował moje pisma z prośbą o wideokonferencję i przysyłał kolejne wezwania na rozprawy. Nie stawiałam się na nich, bo sąd odmówił mi podstawowych praw, czyli pokoju przesłuchań dla ofiary gwałtu – tłumaczy pani Ola.

„Mam nadzieję, że gwałt w Rimini w końcu coś zmieni”

Czy drugi raz zgłosiłaby sprawę policji? – Prawdopodobnie nie zdecydowałabym się na ten krok. Upokorzono mnie na wszystkie możliwe sposoby. Podczas licznych przesłuchań musiałam godzinami opowiadać o tym, jak tamtego wieczoru byłam ubrana, jaką miałam spódnicę, jakie majtki, ile wypiłam, jak wyglądał członek mojego oprawcy, jaki był kolor jego majtek. Kiedy się pomyliłam, usłyszałam, że kłamię, że konfabuluję. Na każdym kroku sprawdzano moją wiarygodność, podczas gdy ich wiarygodności nikt nie sprawdzał. To ja przez cały czas byłam i nadal jestem traktowana jak przestępca – twierdzi kobieta.

Pani Aleksandra nie ukrywa, że każdego dnia odczuwa konsekwencje tego co się stało. Sprawcy do tej pory nie zostali ukarani, więc w każdej chwili może ich spotkać na ulicy.

– Jeden z nich mieszka blisko mnie. Na myśl, że mogłabym go spotkać czuję wstręt i strach. Dlaczego nigdy nie zostali zatrzymani? Przecież podałam policji ich nazwiska, na moim ciele znaleziono DNA oprawcy, a oni sami na początku do wszystkiego się przyznali. Czego trzeba więcej? – pyta pokrzywdzona.

Kobieta podkreśla, że nie jest jedyną w Polsce, z którą wymiar sprawiedliwości obszedł się tak bezwzględnie.

– Po nagłośnieniu mojej sprawy napisało do mnie wiele ofiar gwałtów. Sprawy większości z nich zostały umorzone. Moja sprawa toczy się już czwarty rok. W tym czasie moje ataki padaczki nasiliły się, mam stany lękowe i depresję. Na to wszystko patrzą moje dzieci. Nikt nigdy nawet nie zaproponował mi pomocy psychologicznej. Za wszystko płacę sama, za psychoterapię, za prawnika. Tymczasem, moi oprawcy wiodą normalne życie. Czy gdyby zgwałcili mnie uchodźcy, byliby już w więzieniu….? – zastanawia się pani Aleksandra.

Kolejna rozprawa w elbląskim sądzie ma się odbyć w październiku. Pani Ola ma nadzieję, że wówczas zapadnie wyrok i jej koszmar wreszcie się skończy. Jakiej kary dla swoich oprawców oczekuje?

– Mam nadzieję, że dostaną wyroki bez zawieszenia, ponieważ podczas pierwszej rozprawy dostali śmieszne kary, porównywalne do kradzieży roweru. Może gwałt w Rimini w końcu coś zmieni, choć życzyłabym z całego serca tej skrzywdzonej kobiecie, żeby nigdy do niego nie doszło. Ogromnie jej współczuję – podkreśla kobieta.

ALINA ŻAKOWSKA

 

Więcej postów