Marcin Boruta: Ukraińska agentura w polskich mediach

W ramach antidotum ułóżmy półżartem krótką listę polskich agentów i pożytecznych idiotów ukraińskiego nacjonalizmu.

Dr Leszek Pietrzak zrobił kawałek dobrej roboty i wreszcie opisał (zdemaskował) postać i działalność niejakiego Marcina Reya – administratora facebookowego profilu „Rosyjska V kolumna w Polsce”. Sam Rey zasługuje na miano jednego z głównych „macherów” ukraińskiej V kolumny w Polsce. Gdyby jednak jego rewelacje pozostawały jedynie na poziomie facebookowego profilu – można by podejść do sprawy pobłażliwie. W końcu jak napisał Stanisław Lem: – Nie wiedziałem, że na świecie jest tylu idiotów, dopóki nie poznałem internetu. Gorzej, że rewelacje Reya przyjmują na serio i upowszechniają poważni, cenieni na prawicy publicyści. Wystarczy wyrazić dość oczywistą opinię, iż na współczesnej Ukrainie przy pełnym wsparciu władz państwowych i samorządów następuje odrodzenie (recydywa) integralnego nacjonalizmu (banderyzmu) i że jest wielce prawdopodobne, że w jakiejś perspektywie czasowej przybierze on mniej już zawoalowany antypolski charakter. Wystarczy wyrazić taką opinię i już – zostajesz okrzyknięty ruskim trollem, agentem Moskwy, pożytecznym idiotą Putina i tak dalej… Jak Kuba Bogu, tak Bóg Kubie. Spróbujmy zatem zestawić listę ukraińskich agentów i pożytecznych idiotów w polskich mediach.

1. Agnieszka Romaszewska. Paniusie z dobrych domów czasami mają jakieś charytatywne zafiksowania i zainteresowania. Jedne chronią lasy tropikalne lub górskie goryle, inne działają (co chwalebne) na rzecz sierot w krajach Trzeciego Świata. Agnieszka Romaszewska zainteresowała się nie górskimi gorylami, nie sierotami z Kalkuty, ale polskimi Kresami. To również byłoby chwalebne, gdyby nie fakt, iż nie wiedząc o Kresach wiele – zainteresowanie jej przybrało ostatecznie wymiar stojący w sprzeczności z polską pamięcią historyczną i z polską, jakkolwiek górnolotnie to brzmi, polską racją stanu. Ważniejsi dla niej są Białorusini i Ukraińcy. W przypadku Białorusi – idee fixe Romaszewskiej to obalenie „reżimu Łukaszenki”. Na pani redaktor nie robi bynajmniej wrażenia fakt, iż „reżim” Łukaszenki pozostaje o wiele mniej opresyjny jest wobec Polaków niż rzekomo „sojusznicze” rządy Litwy i Ukrainy. To znaczy – owszem polskie organizacje ulegały tam szykanom, ale nie było to bynajmniej „uderzenie selektywne” skierowane tylko przeciw Polakom, lecz część ogólnego twardego kursu Łukaszenki wobec przejawów opozycji. Równocześnie – na Białorusi odnawiane są zabytki polskiej kultury, nie prowadzi się z polskością wojny historycznej (jak na Ukrainie) czy administracyjnej (jak na Litwie). Tymczasem Romaszewska każdego kto pozostaje krytyczny wobec Ukrainy, kto dostrzega niebezpieczeństwa wynikające z recydywy banderyzmu uznaje za pozostającego pod wpływem Rosji. Niestety, ze względu na zasługi Rodziców – Romaszewska ma mocną pozycję w PiS-cie i pozostaje praktycznie nie do ruszenia. Wszystko wskazuje na to, że mądra próba ograniczenia wydawania publicznych pieniędzy na kierowaną przez nią telewizję Biełsat spali na panewce.

2. Tomasz Sakiewicz i Jerzy Targalski. Obaj związani z tzw. „strefą wolnego słowa” są typowymi przykładami osób, którzy „bardziej nienawidzą Rosji niż kochają Polskę”. W przypadku Sakiewicza zmiana jego kursu nastąpiła po tzw. Majdanie i rozpoczęciu konfliktu w Donbasie. Jeszcze w 2007 roku na łamach redagowanej przez Sakiewicza „Gazety Polskiej” Marcin Hałaś opublikował tekst „Lwowa trzeba bronić”, którego fragmenty znalazły się potem w jego książce „Oddajcie nam Lwów”. Obecnie media Sakiewicza przyjęły stanowczo proukraińską opcję, a on sam przyjął… medal Służby Bezpieczeństwa Ukrainy. Kiedy spotkało się to z nieprzychylnymi komentarzami, media Sakiewicza zaczęły sprawę „odkręcać”, tłumacząc iż był to medal za zasługi dla obronności Ukrainy. Cóż – od obrony polskiego Lwowa do obrony neobanderowskiej Ukrainy – droga to kiepska, ale takiego wyboru dokonał sam Sakiewicz. Jeszcze bardziej fanatyczne wydają się teksty jednego ze sztandarowych publicystów „strefy wolnego słowa” Jerzego Targalskiego. Kiedy czyta się jego komentarze i artykuły – odnieść można wrażenie, że publikuje ona raczej w „strefie ukraińskiego słowa”.

3. Chłopcy (i dziewczęta) ze „stajni Sakiewicza”. Tak można określić dziennikarzy związanych z mediami Tomasza Sakiewicza (choć nie tylko): Dawida Wildsteina, Wojciecha Muchę i Pawła Bobołowicza. W czasie tzw. Majdanu zaczęli jeździć na Ukrainę i poczuli się jak kowboje. Przy okazji trochę (a nawet bardzo) zaczęła im się mylić rola korespondenta wojennego z człowiekiem zaangażowanym po jednej stronie konfliktu, ale to już zdarzało się wybitnym i mniej wybitnym (przykład Hemingwaya w Hiszpanii i… Radka Sikorskiego w Afganistanie). Inna sprawa – że warto by sprawdzić w przypadku ilu takich „korespondentów” wojennych za miłością do Ukrainy stoi… związek z ukraińską dziewczyną. Ale to już prywatna kwestia. Podobne słowa można odnieść do dziennikarek: Moniki Andruszewskiej i Bianki Zalewskiej. Tę ostatnią należy jednak określać już raczej mianem ukraińskiej dziennikarki. Swoją drogą – w 2014 roku Zalewska została ranna podczas ostrzału w Donbasie. Ze zdjęć, jakie się pojawiały w mediach społecznościowych. wynika jednak, że poruszała się tam bynajmniej nie w kamizelce z dużym widocznym napisem „Press” umieszczonym na białym tle na plecach, ale w wojskowej odzieży takiej, jak członkowie ukraińskich batalionów ochotniczych, którym towarzyszyła.

4. Jacek Łęski. O tym, co Jacek Łęski – dziennikarz i pijarowiec w jednym ma „za uszami” stało się ostatnio głośno za sprawą tekstu opublikowanego w „Gazecie Finansowej”. Łęski aktywny jest jednak także „ma odcinku ukraińskim”, co zaowocowała m.in. książką „Jak pokochać Ukrainę”. Tu sprawa jest jednak oczywista – Łęski napisał ją razem z żoną Aliną – Ukrainką. Wolny rynek dziełko to już przecenił – z pierwotnych 39,90 zł do 19,95 zł). Czekamy aż znajdzie się w koszu tanich książek za złotówkę.

5. Kupą mości panowie – to cała „kupa” dziennikarzy prawicowego mainstreamu, którzy przyjęli „słuszną linię” w sprawach Ukrainy, jak na przykład Piotr Skwieciński z tygodnika „wSieci”. W tym kontekście ukłony należą się nielicznym sprawiedliwym (czytaj: samodzielnie i zdrowo myślącym), jak Rafał A. Ziemkiewicz oraz Waldemar Łysiak.

Pointa. Po śmierci Jerzego Giedroycia Marcin Hałaś napisał taką fraszkę: „Opustoszało Maisons-Laffitte / Kto nam teraz wciśnie kit?”

Jak widać – chętnych do wciskanie kitu wyprodukowanych z giedroyciowskich miazmatów nie brakuje dziś w prawicowym mainstreamie. Niestety, każda akcja wywołuje reakcję – ich bezkrytyczny stosunek do banderyzującej się na nowo Ukrainy sprawia, że wśród części ich oponentów rośnie antyukraiński radykalizm i równocześnie stają się bardziej wyraziste sympatie prorosyjskie. Tym samym wymienieni w tym tekście entuzjaści banderyzującej się Ukrainy w rzeczywistości są najbardziej groźnymi, bo dobrze zamaskowanymi agentami Moskwy.

Źródło: http://polskaniepodlegla.pl/

Źródła przywoływane:

http://www.gazetapolska.pl/4106-lwowa-wciaz-trzeba-bronic

http://www.uwazamrze.pl/artykul/986156/lwow-jest-polski

MACGREGOR.NEON24.PL

Więcej postów