Co dalej z Kijowem? Żurawski vel Grajewski: Ukraina nie zostanie członkiem NATO, chyba że Rosja wejdzie w ostry konflikt z Zachodem

Ukraina nie zostanie w najbliższej przyszłości przyjęta do NATO, ponieważ nie będzie na to zgody przede wszystkim Niemiec i Francji. A w przeciwieństwie do okresu zimnowojennego kraje te mają dziś dostateczny potencjał polityczny, by to przeforsować.

Dzisiejsza decyzja władz w Kijowie, czyli deklaracja intencji przystąpienia do NATO, to więc zagrywka propagandowa, na użytek wewnętrzny — mówi politolog, znawca spraw wschodnich dr Przemysław Żurawski vel Grajewski w rozmowie z portalem wPolityce.pl.

wPolityce.pl: Ukraina zrezygnowała dziś ze statusu państwa pozablokowego. Kreml natychmiast zaczął grozić Kijowi bliżej nie określonymi konsekwencjami. Według szefa MSZ Rosji Siergieja Ławrowa to tylko zaostrzy sytuację na wschodniej Ukrainie. To tylko głośne potrząsanie szabelką czy należy te groźby traktować poważnie?

Żurawski vel Grajewski: Rosja i tak prowadzi obecnie wojnę przeciwko Ukrainie. Oczywiście może tę wojnę zintensyfikować, ale to wątpliwe. Jeśli się tak stanie to raczej nie z powodu tego, że Ukraina zmieniła dziś swój status. Moim zdaniem ostra reakcja Kremla to propaganda, na użytek wewnętrzny. Adresatem jest rosyjska opinia publiczna, a także te kręgi na Zachodzie, zaliczające się do „rozumiejących Rosję”, choćby Niemcy. To nie jest żaden punkt zwrotny w polityce rosyjskiej. Oczywiście jak każde szanujące się państwo Ukraina nie może zaakceptować, by jakaś obca stolica decydowała o tym, czy ma ona należeć czy nie do bloków i sojuszy. I sam fakt uzurpacji tego prawa ze strony Rosji jest aktem wrogim. Podsumowując: Ukraina zrobiła co musiała, a Rosja demonstruje swoją imperialna naturę i uzurpuje sobie prawo do prowadzenia polityki innych, wolnych narodów. Dzisiejsza decyzja Kijowa jest więc tylko reakcją na agresywną politykę Kremla. Ukraina w życiu by nie zmieniła swojego statusu, gdyby nie nacisk ze strony Moskwy.

Szef MON Tomasz Siemoniak zadeklarował dziś entuzjastycznie, że doczekamy się Ukrainy w UE i NATO. Dotychczas Zachód wolał trzymać Kijów jednak w przedpokoju. Czy nowy status państwa pozablokowego rzeczywiście przybliży Ukrainę do członkostwa w Sojuszu?

Nie przybliży. Do tego droga jest jeszcze bardzo daleka. Od 2008 r. wiemy niestety, że to nie Stany Zjednoczone decydują jako ostateczna instancja o rozszerzeniu NATO. W 2008 r. Niemcy i Francja na szczycie Sojuszu w Bukareszcie skutecznie zablokowały przyjęcie Ukrainy i Gruzji do NATO, co było zresztą mocnym sygnałem politycznym wysłanym do Moskwy, że w razie czego nikt nie stanie w obronie Kijowa i Tbilisi. I skutkiem tego była inwazja rosyjska na Gruzję. To oczywiście jest sprężenie zwrotne. Ukraina nie zostanie w najbliższej przyszłości przyjęta do NATO, ponieważ nie będzie na to zgody przede wszystkim Niemiec i Francji. A w przeciwieństwie do okresu zimnowojennego kraje te mają dostateczny potencjał polityczny, by to przeforsować. Dzisiejsza decyzja władz w Kijowie, czyli deklaracja intencji przystąpienia do NATO, była więc także zagrywką propagandową, na użytek wewnętrzny. Ukraińskie władze mają świadomość, że jest to obecnie mało realne. Chyba, że Rosja wejdzie w ostry konflikt z interesami Zachodu. Ale to mało prawdopodobne.

Niektórzy twierdzą, że jedyną szansą Ukrainy na skuteczną euro-integrację jest upadek, a co najmniej znaczne osłabienie Rosji. Ta obecnie rzeczywiście przeżywa w skutek dewaluacji rubla i drastycznego spadku cen ropy, poważny kryzys. Może zmusi ją to co najmniej do rezygnacji z ofensywy na wschodniej Ukrainie, która i tak nie idzie jej najlepiej?

Nie liczyłbym za bardzo na to. Jestem pod tym względem bardzo sceptyczny. W Rosji polityka rządzi gospodarką a nie gospodarka polityką. Poza tym trzeba odróżnić interesy grupy kagiebistowsko-mafijnej Putina od interesów państwa i narodu rosyjskiego. To, że kontynuacja starcia z Ukrainą nie leży w interesie Rosji, nie oznacza, że nie leży w interesie grupy sprawującej władzę i że nie cieszy się poparciem dotąd istotnej części społeczeństwa. I również nie oznacza, że w razie gdyby sytuacja ekonomiczna stała się dramatyczna, kagiebiści nie byliby w stanie spacyfikować społecznych protestów. Będą więc kontynuowali politykę imperialną. Tak długo jak będzie to w ich interesie. A na razie jest.

Aleksandra Rybińska

Więcej postów