Niestety “Polskie Kły” to strach na wróble

Według deklaracji MON polskie wojsko ma mieć „kły”, które zniechęcą potencjalnych agresorów ze Wschodu do ataku na Rzeczpospolitą. Zdaniem nowego wicepremiera Tomasza Siemoniaka „polskimi kłami” mają to być rakiety dalekiego zasięgu, drony i siły specjalne. Ale tylko wizja groźnych „kłów”, których przestraszyć ma się Rosja, może okazać się ułudą.

 

Przypomnijmy, że termin „polskie kły” padł po raz pierwszy jeszcze z ust Donalda Tuska w 2013 roku. Podczas wizyty w bazie lotniczej w Łasku oznajmił, że jednym z priorytetów rządu jest zwiększenie potencjału odstraszania polskiego wojska. Jako główne elementy składowe „kłów” podał rakiety manewrujące dla F-16, rozbudowany Nabrzeżny Dywizjon Rakietowy, drony i wojska specjalne.

Oprócz tego termin „system odstraszania Kły Polski” pojawia się także w wypowiedziach przedstawicieli Sztabu Generalnego, gdy w maju 2014 roku zastępca szefa Sztabu Generalnego gen. Anatol Wojtan mówił na ten temat w Sejmie.

Ale dziwnie jest to, że w oficjalnych wypowiedziach nie pada nigdy wprost stwierdzenie, kogo ma „odstraszać” Polska, nie ulega jednak wątpliwości, że jest tylko jeden realny kandydat – Rosja. Pojawia się pytanie, jak MON i Sztab Generalny chcą odstraszać ten kraj od potencjalnej agresji. Środki przedstawiane jako „Kły Polski”, na Kremlu strachu raczej nie wywołają, ani nie wpłyną na stanowisko Rosji przy podejmowaniu tak ryzykownej decyzji jak pójście na otwartą wojnę z członkiem NATO.

Czy Polska, jest w ogóle w stanie budować system odstraszania mający wartość realną, a nie propagandową? Jak zaznacza prof. Bolesław Balcerowicz, generał i były komendant Akademii Obrony Narodowej: „Na Zachodzie teoretycy w rozważaniach na temat odstraszania nie schodzą w ogóle poniżej poziomu broni jądrowej.”

Bo historycznie teoria odstraszania wykuwała się w początkowej fazie zimnej wojny. Amerykanie bezpośrednio po II wojnie światowej posiadali monopol na broń jądrową. ZSRR dominowało natomiast w zakresie wojsk konwencjonalnych. Kiedy Rosjanie zbudowali swój arsenał jądrowy i dorównali Amerykanom, odstraszanie przybrało inną formę, która w podstawowym kształcie funkcjonuje do dzisiaj i służy też innym mocarstwom jądrowym. Środkiem odstraszającym jest nieuchronność odwetu w wypadku agresji, nawet tej przeprowadzonej poprzez zaskakujący atak bronią masowego rażenia. W tym celu mocarstwa jądrowe budują między innymi atomowe okręty podwodne z rakietami balistycznymi, które kryją się na miesiące w oceanach i są bardzo trudne do zniszczenia.

Wobec tego zapytamy jakim uzbrojeniem MON chce odstraszać nienazwanego przeciwnika? Oczywiście w pierwszym rzędzie są wymieniane odpalane z F-16 rakiety manewrujące dalekiego zasięgu AGM-158 JASSM. Polska podjęła decyzję o zakupieniu 40 sztuk tych nowoczesnych pocisków. Mogą dolecieć na odległość „co najmniej 370 kilometrów” (dokładna wartość jest tajna) i uderzyć precyzyjnie w cel głowicą ważącą 450 kilogramów.

Drugim przywoływanym jako polski “kieł” systemem uzbrojenia jest Nabrzeżny Dywizjon Rakietowy (NDR) z 48 norweskimi rakietami NSM. Ich głównym przeznaczeniem jest zwalczanie okrętów, ale przystosowano je również do precyzyjnego atakowania celów lądowych. Pierwotnie planowano zakup jednego NDR dla Marynarki Wojennej, jednak obecnie mają trwać prace nad zakupieniem kolejnego, głównie z myślą o atakowaniu celów lądowych.

Kolejnym polskim „kłem” mają być drony. Tutaj sprawa jest znacznie bardziej mglista. Polskie wojsko obecnie ma w tym zakresie bardzo skromne możliwości, ograniczające się do małych dronów rozpoznawczych.

Czwartym polskim środkiem odstraszania mają być Wojska Specjalne. Od 2007 roku to jeden z czterech rodzajów sił zbrojnych, rangą równy Wojskom Lądowym, Siłom Powietrznym i Marynarce Wojennej, co pokazuje wysokie znaczenie przypisywane „specjalsom”. Wojska Specjalne jako formacja elitarna liczą jednak tylko 2,6 tysięcy ludzi, z czego tylko część to „operatorzy” udający się na misje bojowe.

Jako kolejny polski „kieł” jest też czasem wymieniany perspektywiczny system Homar. Ma to być artyleria rakietowa dalekiego zasięgu. Homara mają budować polskie firmy, ale prace są mocno opóźnione. Pierwotnie pierwsze wyrzutnie planowano kupić w przyszłym roku, ale na razie nie rozpisano nawet przetargu.

Potencjalnie największym polskim „kłem” mogą być rakiety manewrujące dalekiego zasięgu odpalane z nowych okrętów podwodnych. MON chce zakupić trzy takie jednostki w ramach programu “Orka”, który będzie najdroższym pojedynczym wydatkiem na modernizację polskiego wojska. Wstępnie szacuje się go na 7,5 miliarda złotych. Pierwszy okręt ma się pojawić w Marynarce Wojennej w 2019 roku.

Całe to nowe uzbrojenie zaliczane do “szpicy Polskich Kłów” niezaprzeczalnie będzie znacznym wzmocnieniem polskiego wojska, które obecnie nie posiada broni dalekiego zasięgu. Jednak rakiety JASSM, NSM i potencjalne Homary to broń taktyczna, służąca do atakowania celów militarnych, takich jak na przykład lotniska, składy, punkty dowodzenia czy wykryte stanowiska ważnego uzbrojenia (np. Iskanderów czy rakiet przeciwlotniczych). Ich zasięg wystarczy jedynie do sięgnięcia obwodu kaliningradzkiego i części Białorusi. Na dodatek traktowanie sił specjalnych jako środka odstraszania jest natomiast koncepcją zupełnie absurdalną. Polscy komandosi są nieliczni i mogą świetnie służyć do dywersji czy rajdów na tyły wroga, ale nie do zadania Rosji paraliżujących strat.

Najbliżej potencjału odstraszającego będą potencjalne rakiety odpalane z okrętów podwodnych, mogące sięgnąć Moskwy i wielu innych ważnych miast czy infrastruktury w europejskiej cześć Rosji. Pojedynczy okręt zabierze jednak nie więcej niż dziesięć takich pocisków. Oznacza to, że w idealnej sytuacji polska flota odpali salwę około 30 rakiet. Optymistycznie zakładając, że wszystkie trafią w swoje cele, to zadadzą zauważalne straty. Jednak czy taka perspektywa wystarczy do odstraszenia Rosji?

Jak zaznacza prof. Balcerowicz, odstraszanie wymaga wywołania u adwersarza strachu przed nieuchronnym i bolesnym odwetem. Polskie Kły na Kremlu strachu raczej nie wywołają. Żeby móc nimi Rosję “ugryźć”, ta musiałaby najpierw wszcząć otwartą wojnę i przestać istnieć jako państwo.

– Odstraszanie przez odwet z pozycji państwa, takiego jak Polska, nie ma sensu – mówi prof. Balcerowicz. Zwłaszcza stosując konwencjonalne, symetryczne, metody. Według byłego wojskowego, nie ma wątpliwości co do tego, że Rosja jest od nas militarnie silniejsza, wobec czego trzeba sięgać po strategie odpowiednie dla słabszego. Jako jedno z rozwiązań, które Polska mogłaby wdrażać samodzielnie, wskazuje na nowoczesną obronę terytorialną. Zaznacza jednak, że należałoby w tym wypadku raczej mówić o “zniechęcaniu” i “odstręczaniu” a nie “odstraszaniu”.

Adam Kamiński

Więcej postów

3 Komentarze

  1. Tak zapewne w zaopatrzeniu w wiekszosci sprzetu wojskowego. Polska ma samolotow bojowych F16 sztuk 48 i to nieuzbrojinych w najwazniejsze glowice. Holandia ma 800 sztuk samolotow F i to tych nowszych i uzbrojonych. Z czym do gosci? Chcieli Polakow przeszkolic jak sie zaczela wojna na Ukrainie, ale nasze POwladze nabraly wody w usta. Nasuwa sie zyczenie, zeby wreszcie prawica przejela wladze.

  2. Zawsze istnieje taktyczne wypo?yczenie g?owic atomowych dla naszego wojska. Wówczas nawet te kilka pocisków wystarczy do zniszczenia najwa?niejszych miast w Rosji.

Komentowanie jest wyłączone.