O propagandę w Ameryce

Istnieje wulgarne wyrażenie: „Chleb zabierać”. Polska propaganda w Ameryce chleb zabierała propagandzie sowieckiej.

Pracowała za propagandzistów sowieckich, na propagandzistów sowieckich. Nasi ministrowie zapewniali Amerykę, że Rosja jest tolerancyjna, że się wyrzekła propagandy sowieckiej, że jest skromna w swoim programie terytorialnym, że niczego nie żąda od Polski, że należy jej pomóc, stworzyć drugi front etc., etc. To nie o krzyżu żelaznym, lecz raczej o orderze Lenina można mówić, jako o zasłużonym przez niektórych Polaków.

Czynnikiem w polityce najważniejszym jest czynnik geograficzny. Z tego też względu, z dwóch potęg Anglii i Stanów, Anglia będzie miała wpływ większy na przyszłe losy Europy, aniżeli Stany.

Nie można więc znaczenia Stanów wywyższać ponad Anglię, ale nie można także olbrzymiej dla nas roli Stanów i opinii amerykańskiej pomniejszać lub lekceważyć. Znowuż zawrócić musimy do nieszczęsnego paktu w nieszczęsnym lipcu 1941 roku. Wszczęliśmy wtedy jakieś rokowania ze Stanami o gwarancję całości naszego terytorium; sprawa ta nie jest jeszcze wyjaśniona dokładnie, ale wiemy, że podpisaliśmy pakt pośpiesznie, nie czekając na odpowiedź Stanów, jakkolwiek nastroje w tej sprawie były tam dla nas sympatyczne. Podpisanie paktu przerwało te rokowania. Rząd premiera Sikorskiego ma na swoją obronę, że zajęty był wtedy kwestiami bardziej dla niego istotnymi niż gwarancje amerykańskie, mianowicie kontrowaniem posunięć politycznych „przeciwników rządu” i z tego też względu nie mógł zwlekać z podpisaniem umowy.

Posunięcia amerykańskie w sprawach europejskich dotychczas były sympatyczne. Różni nasi przyjaciele w cudzysłowie chcieliby, aby wojna toczyła się także o restaurację czerwonej Hiszpanii, o przywrócenie do rządów frontu ludowego we Francji itd. Polityka amerykańska nie ujawniła gustów podobnych. Przeciwnie, postawiła we Francji na elementy anty-komunistyczne, wykazała spokojny obiektywizm wobec sytuacji w Hiszpanii. Nie rozszerzyła granic walki z faszyzmem poza granice rozsądku. Politycy amerykańscy przypomnieli światu sprawę trzech państw bałtyckich. Na Amerykę zaczęliśmy spoglądać jako na państwo, które walcząc z hitleryzmem nie ma zamiaru popychać nas w stronę bolszewizmu. I te właśnie nastroje amerykańskie były dla nas cenne, choćby dlatego, że niewątpliwie miałyby także wpływ na opinię angielską.

Niestety w sprawie tak dla nas ważnej zbrodni smoleńskiej spotkał nas zawód. Reakcja prasy amerykańskiej, która nas dotychczas doszła, jest raczej słaba. Sprawa ta nie została tam należycie oceniona, nie stała się lampą oświecającą całą grozę położenia Polski i grozę sytuacji przymusowo pozostawionych na terytorium sowieckim obywateli polskich. A przecież tam właśnie, w Ameryce, była możność przedstawienia jej we właściwym świetle. Rynek prasy amerykańskiej jest dalszy od wojny, a więc swobodniejszy przy wypowiadaniu się w sprawach drażliwych. Nastroje wobec Sowietów bardziej obiektywne. W sprawie smoleńskiej można by dużo, bardzo dużo zrobić w Ameryce przy umiejętnej propagandzie. Ale każda akcja propagandowa musi być odpowiednio przygotowana. Rząd premiera Sikorskiego miał właśnie wszystkie możliwości przygotowania akcji, o której przecież od pierwszej chwili nawiązania stosunków z Sowietami dobrze wiedział, że będzie konieczna. Ale przez dwa lata rząd polski robił wszystko co mógł, ale… w odwrotnym kierunku.

Nie będziemy się wdawać w szczegóły, przypomnijmy tylko z grubsza wszystkim znane fakty.

Jesień 1941. Rząd polski, propaganda polska wyrzuca na Amerykę tezy propagandowe, że prześladowania religijne w Rosji się skończyły, że Rosja zaczęła się modlić, stała się z powrotem państwem chrześcijańskim.

Są to czasy, w których gen. Modelski, polski wiceminister spraw wojskowych przemawiał przez radio Londynu do emigracji, kraju i świata w sposób następujący:

Nie żywimy, jak i alianci bloku antyniemieckiego, żadnych obaw bolszewizacji, którą tak często szermowały dawne rządy pomajowe w Polsce ażeby usprawiedliwić niemożliwość porozumienia się z Rosją.

Wynika z tego, że setki wyroków sądowych, które sądy nasze wydały w sprawie propagandy komunistycznej, były nie słuszną samoobroną państwa i narodu polskiego, lecz wymysłem złośliwym naszych byłych rządów, aby nie dopuścić do porozumienia z Sowietami.

Czy można się dalej posunąć w antypolskiej propagandzie? A przemówienie tego wiceministra i generała było wygłoszone przez radio, czyli musiało być skontrolowane przez jakichś innych jego kolegów w rządzie.

Nic więc dziwnego, że wśród takich nastrojów „Dziennik Polski” przed podróżą premiera Sikorskiego do Ameryki pisał:

Prasa amerykańska wykazuje wyraźne zainteresowanie w sensie politycznym poglądem generała Sikorskiego, że Rosja sowiecka zarzuciła plany światowej rewolucji. Pogląd ten aprobowany został przez prasę zarówno republikańską jak i demokratyczną, a nawet przez nieprzychylną Sowietom prowincjonalną prasę grupy Hearsta.

Z tym poglądem, a raczej z tą informacją o tym, jak generał Sikorski pojmuje swoje obowiązki jako premiera polskiego w kształtowaniu opinii amerykańskiej o polsko-sowieckich sprawach, wypowiedzianą przez rządowy „Dziennik Polski” przed podróżą generała Sikorskiego do Ameryki, koordynował się doskonale artykuł p. Yollesa, redaktora antyrządowego „Nowego Światu”, napisany natychmiast po podróży premiera Sikorskiego do Ameryki.

Redaktor Yolles w dniu 30 marca 1942 po konferencji premiera Sikorskiego z dziennikarzami amerykańskimi pisał:

Wiem, że Churchill nie mówi o drugim froncie, że Roosevelt nie porusza publicznie drugiego frontu, że o drugim froncie mówi tylko Majski, Litwinow i Sikorski.

Czy Rosja nie ma tu ambasadora?

Czy Rosja nie ma aparatu propagandowego?

Premier Sikorski był w Ameryce już po otrzymaniu przez nas brutalnych żądań sowieckich w sprawie Lwowa, Brześcia i Stanisławowa – z artykułu p. Yollesa widać, jak premier Sikorski bagatelizował te tragiczne żądania. Pisał red. Yolles:

I oczywiście stale Rosja, o kampanii w Rosji, o męstwie żołnierza w Rosji, że żołnierz rosyjski walczy w obronie swojej ojczyzny itd. Zachodzę w głowę, by zrozumieć to, tym bardziej teraz, gdy jak między wierszami gen. Sikorski półsłówkami zdradzał, że istotnie są tam kwasy graniczne. Ale te kwasy natychmiast usunął oświadczeniem, że chcemy lojalności współpracy, że potrzebujemy Rosji w wojnie i potrzebujemy Rosji w pokoju.

Ale nad propagandą naszego rządu w Ameryce znów przeważały względy o naturze polityki wewnętrznej. Trzeba było zgnieść „przeciwników paktu”, bo to byli „przeciwnicy rządu”. Myśl, że ktoś może być przeciwnikiem paktu nie dla tego, że chce zostać ministrem, lecz dlatego, że boi się o Polskę, lub choćby o Wilno i Lwów, była pewnej psychologii niedostępna.

Upłynęło kilka dobrych miesięcy, premier Sikorski po raz drugi przyjechał do Ameryki, a linia propagandowa naszego rządu nie uległa zmianie. Jeśli mamy wierzyć filorządowej „Kronice Tygodniowej” z Toronto, p. premier Sikorski przemawiając w świątyni masonów (Masonic Temple) w Detroit 20 grudnia 1942 roku – oświadczył:

Kto krytykuje moje porozumienie z Rosją jest agentem Goebbelsa i powinien być odznaczony krzyżem żelaznym.

Co gorzej, taktowne to oświadczenie premiera, według tejże „Kroniki Tygodniowej” paść miało w odpowiedzi na zdanie płk. Matuszewskiego, który powiedział:

Byłoby też rzeczą pożyteczną, aby Brytyjczycy i Amerykanie mogli zrozumieć jak prawdziwe jest określenie, że w Europie słowo Niemcy i słowo Rosja oznacza to samo: Niewolę.

Znowuż, według „Naszego Światu” w dniu 13 listopada 1942 roku, a więc na krótko przed drugim po pakcie pobytem premiera Sikorskiego w Ameryce, minister Strasburger zapewnił dziennikarzy amerykańskich, że „zagadnienia graniczne pomiędzy Rosją a Polską zostały już załatwione”.

Istnieje wulgarne wyrażenie: „Chleb zabierać”. Polska propaganda w Ameryce chleb zabierała propagandzie sowieckiej. Pracowała za propagandzistów sowieckich, na propagandzistów sowieckich. Nasi ministrowie, jak widać z powyżej przytoczonych dokumentów, zapewniali Amerykę, że Rosja jest tolerancyjna, że się wyrzekła propagandy sowieckiej, że jest skromna w swoim programie terytorialnym, że niczego nie żąda od Polski, że należy jej pomóc, stworzyć drugi front etc., etc. To nie o krzyżu żelaznym, lecz raczej o orderze Lenina można mówić, jako o zasłużonym przez niektórych Polaków.

Ale sądzę, że nie spełniłbym całkowicie swego obowiązku publicysty, gdybym tu artykuł mój przerwał. Oskarżam rząd i propagandę polską, iż nie zrobiła w Ameryce tego, co mogła, że nie wykorzystała tego terenu względnie idealnego pod względem problemów, o które mi chodzi. Przeciwnie zrobiono wszystko co można w kierunku odwrotnym, polski rząd i polskie usta urzędowe pracowały tam dla Sowietów, a nie dla nas. Ale oto dziś, gdy jest tak źle, że gorzej już być nie może, zapomnijmy o tym wszystkim, zgódźmy się, że to był tylko błąd. Użyjmy tego wybaczającego wyrazu „błąd”, niech raczej przyszli historycy ocenią ile on będzie zawierać prawdy, i apelujemy do naszego przenikliwego, przewidującego rządu, aby nie błądził dalej i aby sformował, zorganizował na gruncie amerykańskim aparat propagandowy, który by te „błędy” odrabiał.

Oto co jest najważniejsze! Gdybym napisał, że na czele tego aparatu propagandowego powinien stanąć Matuszewski, to prasa rządowa zawołałaby z triumfem: „oto o co mu chodzi, oto dlaczego pisze ten artykuł”. Matuszewski miałby oczywiście najlepsze kwalifikacje, ale wyślijcie sobie Litauera, Retingera (nie! Retingera nie można by, rozmowy z panami Churchillem i Edenem nie mogą się przecież obywać bez Retingera), Słonimskiego czy Szapiro, albo najlepiej gen. Modelskiego, byleby zaczął propagandę wśród Amerykanów w kierunku zaprzeczającym temu wszystkiemu coście dotychczas mówili, a mianowicie, że Rosja nie jest rajem tolerancji, Rosja żąda naszego terytorium, Rosja zagraża naszej niepodległości, że państwa i narody demokratyczne nie powinny dopuścić, aby ludy wyzwolone z opieki hitlerowskiej trafiały pod opiekę bolszewicką.

Słyszałem, że pewien polityk pokazał niedawno prezydentowi Rooseveltowi, aby go nieprzychylnie usposobić do Polaków, dwie rzeczy: 1) jakieś rzekome sprawozdania z lipca 1941 z rozmów p. Majskiego z premierem Sikorskim, któremu w tych rozmowach towarzyszyli jak zwykle p. Retinger i p. Litauer, w których to rozmowach p. Majski stawia wyraźnie żądania ziem wschodnich dla Sowietów. Te sprawozdania były pokazane Rooseveltowi, aby mu zasugestionować, że rząd polski był uprzedzony o żądaniach sowieckich, że nie były one dla niego niespodzianką; 2) inne dokumenty wskazujące na przesadność żądań terytorialnych polskich na zachodzie, na niekorzyść Niemców, aby Roosevelta przekonać, iż Polacy stawiają zawsze żądania wygórowane, śmieszne, nierealne, nie stojące w żadnym stosunku do rzeczywistej polskiej siły fizycznej, a więc z Polakami jako z narodem niepoważnym liczyć się nie można.

Odpowiemy na to, że Polacy wstąpiwszy w wojnę w obronie Gdańska nie mogą się zgodzić, aby się ona skończyła uszczupleniem naszego terytorium przedwojennego o 50% i takie stanowisko powinno być zrozumiałe dla każdego człowieka, któremu nieobce są zasady moralne w polityce; nasz rząd, którego tak ostro krytykujemy, nie wyrzekł się jednak nigdy ani piędzi naszego terytorium, a jeśli nie zerwał (jak był powinien z polskiego punktu widzenia) rokowań z p. Majskim, to uczynił to w ogólnym interesie aliantów, a więc tym bardziej nie powinien nasz naród pokutować za to. Nie usprawiedliwiamy naszego rządu, ale jednostronne oświadczenia p. Majskiego w czasie rokowań nie mogą w żadnym wypadku o niczym przesądzać ani nawet zaczepiać naszego terytorium państwowego. Ale i ta ostatnia wiadomość wskazuje, że teren amerykański stał się terenem propagandowej walki z Polską. Wzywamy więc rząd polski o stworzenie specjalnego resortu propagandy w Ameryce. Lepiej jest skasować pewne biura w Londynie i pewnych ministrów, a znaleźć pieniądze na akcję, która jest realna, aktualna, nieodzowna. Terenem walki jest dziś teren amerykański, coraz bardziej nasilany wrogą nam propagandą.

Stanisław Cat-Mackiewicz

Więcej postów