Czescy maruderzy sojuszu północnoatlantyckiego

Wizytę w Pradze sekretarz generalny NATO wykorzystał do bezprecedensowej krytyki stanu czeskich sił zbrojnych.

 

Z przecieków ujawnionych tuż przed rozpoczęciem wizyty Andersa Fogha Rasmussena wynika, że Bruksela jest już wyraźnie zirytowana niespełnianiem przez Czechy podstawowych wymogów, do których się zobowiązały, przystępując do sojuszu w 1999 r.

Dokument stwierdza, że część jednostek czeskich sił zbrojnych jest w stanie krytycznym i jeśli nie zostanie zwiększone finansowanie resortu obrony, to w razie konfliktu zbrojnego czeska armia może się okazać niezdolna do akcji. „Jeśli sytuacja się nie zmieni” – stwierdza dokument, do którego dotarli dziennikarze gazety „Hospodarske Noviny” – „wówczas Republika Czeska będzie miała duży problem z odpowiednim wkładem do wspólnych działań sojuszu”.

Stoi to w sprzeczności z bojowymi deklaracjami niektórych czeskich polityków, którzy popierają zdecydowane działania Zachodu, niestety tylko na poziomie słownych deklaracji. Prezydent Miloš Zeman stwierdził np. w zeszłym tygodniu, że w przypadku dramatycznego zaostrzenia sytuacji na Ukrainie wojska NATO powinny wkroczyć na jej obszar. Nie wyjaśnił jednak, czy miał na myśli także udział oddziałów swojego kraju (w ostatnich latach czeskie kontyngenty wielokrotnie brały udział w operacjach pokojowych i misjach NATO).

U źródeł wszystkich problemów armii czeskiej leży jej chroniczne niedofinansowanie. Rasmussen wskazał, że w proporcji do PKB jest to najgorszy wskaźnik wśród wszystkich państw członkowskich NATO (1,08 proc.), choć zobowiązania sojusznicze mówią o 2 proc. Wypomniał też Czechom wolny proces modernizacji sił zbrojnych. Sekretarz stanu w Ministerstwie Obrony Daniel Koštoval przyznał, że to najgorsza ocena czeskich sił zbrojnych w ostatnich pięciu latach.

Czesi w minionej dekadzie modernizowali sprzęt wojskowy (wydzierżawili myśliwce Gripen, nabyli pojazdy opancerzone Pandur, a obecnie przygotowują zakup śmigłowców wielozadaniowych). Problem w tym, że wiele przetargów odbyło się w niejasnych okolicznościach, a w kilku przypadkach zakończyły się one wręcz oskarżeniami korupcyjnymi (toczy się już proces w sprawie nadużyć przy zakupie ciężarówek Tatra).

Skuteczności armii nie poprawia jej struktura (na 21 tys. personelu tylko 8,5 tys. to żołnierze jednostek liniowych), a także polityczne zawirowania w kierownictwie resortu obrony. Do otwartych kłótni między czołowymi politykami dochodziło, gdy w prawicowym rządzie Petra Nečasa funkcję ministra obrony pełniła asertywna, ale konfliktowa Karolina Peake. Po otworzeniu lewicowego gabinetu Bohuslava Sobotki ministrem obrony został Martin Stropnicky z populistycznej partii ANO. Ten były aktor i dyplomata nie jest specjalistą w dziedzinie obronności, jednak zdaje się na swoich bardziej kompetentnych współpracowników. Dzięki temu w stosunkowo krótkim czasie udało się np. zakończyć rozmowy o przedłużeniu leasingu szwedzkich myśliwców Gripen wraz z wyszkoleniem pilotów i obsługi. Stropnicky planuje też zreformowanie akademii wojskowej w Brnie, a zaoszczędzone środki chce przeznaczyć na zakupy sprzętu wojskowego.

Problem w tym, że niektórzy politycy, mówiąc o zakupach sprzętu, myślą bardziej o zapewnieniu zamówień przemysłowi niż o realnych potrzebach wojska. Np. prezydent Zeman popiera zakupy produkowanych w Czechach samolotów L-159, mimo iż siły powietrzne ich nie potrzebują.

Wątpliwe, by krytyka ze strony kwatery głównej NATO doprowadziła do szybkiej poprawy finansowania sił zbrojnych. Tym bardziej że nie jest to pierwszy przejaw niezadowolenia Brukseli.  – W naszym kraju panuje złudne przekonanie, że skoro nie graniczymy z Ukrainą, to mamy zapewnione względne bezpieczeństwo, a państwo ma wciąż ważniejsze potrzeby – mówi Martin Ehl, publicysta „Hospodarskich Novin”.

Nadzieję na stopniową poprawę stanu czeskich sił zbrojnych wyraża z kolei w rozmowie z „Rz” Zbyněk Pavlačík, ekspert ds. wojskowości, prezes fundacji Jagello 2000. – Nasi politycy dostrzegają już wagę problemu. W marcu z okazji 15. rocznicy wstąpienia Czech do NATO przywódcy głównych partii politycznych podpisali „Deklarację na rzecz obrony”.  Bezprecedensowa publiczna reprymenda z Brukseli zapewne spowoduje, że o niej nie zapomną, tak jak zdarzało się wcześniej, gdy napomnienia z Brukseli były bardziej dyskretne – mówi Pavlačík.

Jarosław Giziński

Więcej postów